Wjazd do Narodowego Parku Kościuszki. Fot. P.Dzierzgowski |
Moja
wycieczka do Canberry,
która
jest nadzwyczaj spokojnym miejscem, opierała się głównie na zwiedzaniu. Mój
plan to zobaczyć stolicę od wewnętrznej strony. Kiedy byłem tu pierwszy raz,
byłem w szoku, przeszedłem prawie całe miasto i spotkałem może kilku ludzi.
Podejrzewam, że było to spowodowane tym, że zbliżał się Nowy Rok. Pewnie
większość mieszkańców wyjechało obchodzić ten czas w Melbourne lub w Sydney.
Teraz wszystko się zmieniło, jest ruch i większość atrakcji jest otwarta dla zwiedzających.
Szczególnie zależało mi na wejściu do parlamentu i tym razem się udało.
Zwiedzenie całego obiektu zajęło mi kilka godzin. Dowiedziałem się że można
umówić się na tour z przewodnikiem. Po chwili jednak uznałem, że jest to
całkowicie bez sensu, bo całość trasy zwiedzania jest praktycznie taka sama jak
przejście indywidualne, a wszystko co mówi przewodnik słychać podczas
zwiedzania sal, na których odbywają się obrady izby gmin i senatu. Tak więc
cały wykład był słyszalny bez przechodzenia specjalnych procedur.
Późnym
popołudniem pomyślałem że rozejrzę się trochę w bardziej historycznej części
miasta. Zobaczyłem budynek starego parlamentu, muzeum narodowe i poczytałem o
historii rdzennych Australijczyków, czyli Aborygenów. Mogę powiedzieć że
poznałem stolicę z wielu stron i uważam ją za miasto warte odwiedzenia. Jest o
tyle niezwykła, że nie widać tu zgiełku, który jest obecny w innych takich
miejscach na świecie. Czy tu wrócę, nie wiem, ale będę miło wspominał te dni.
Park
Narodowy Kościuszki
Kierując
się na południe, zgodnie z wcześniej ustalonym planem postanowiłem dotrzeć do
Kościuszko National Park. Pierwszy raz byłem tu w porze letniej i pamiętam, że
temperatury wahały się w granicach +8 stopni Celsjusza. W Australii nadchodzi
zima, a ja po nauczce w poprzedniej wyprawie na górę Kościuszki byłem
przygotowany na przejście całego szlaku.
Na
miejscu jednak trochę się przeliczyłem. Pani strażnik parku, poinformowała mnie
o bardzo złych warunkach pogodowych. Okazało się, że na całym szlaku jest zerowa
widoczność i miejscowo pada śnieg. Jestem uparty i mimo ostrzeżeń postanowiłem
sprawdzić to sam.
Co
zastałem na miejscu, w którym zaczyna się szlak, ano kompletą katastrofę.
Wiedziałem, że nie wygram z pogodą i wyjście na szlak będzie co najmniej niebezpieczne.
Zostałem ostrzeżony o ewentualnym niebezpieczeństwie i poproszony o
zaopatrzenie się w bicon (lampa pulsująca światłem, wyposażona w GPS do
naprowadzania helikopterów ratunkowych).
Snowy Mountains |
Kościuszko National Nark |
Wygrał zdrowy rozsądek, chociaż i tak poszedłem zobaczyć jak wygląda sytuacja. Wiał tak porywisty wiatr, że z trudem utrzymywałem się na nogach. Jedyne co udało mi się zobaczyć to mgła i obficie padający śnieg. Muszę przyznać że tego dnia jako jedyny poszedłem na Snow Gums Track, który ma około 1 km. Zbliżał się zmierzch, więc przyszedł czas na poszukanie odpowiedniego, a zarazem bezpiecznego miejsca na nocleg. Zjeżdżając z gór po drodze przypomniało mi się, że w okolicy jest kamping. Niestety jest po sezonie i spotkałem na nim jedynie dwóch panów stróżujących. Byli bardzo przyjaźni, jednak nie miałem śmiałości zapytać czy mogę zostać na noc. Jeden z nich pokazał mi miejsce gdzie było mnóstwo kangurów. Mówił, że wieczorami przychodzą i towarzyszom im przez długi czas. Być może oswoiły się i przychodzą po resztki jedzenia. Widok był o tyle ciekawy, gdyż rzeczywiście podchodziły jakby wiedziały, że coś dostaną. Pomyślałem, że czas ruszać i to był bardzo dobry pomysł. Władze parku ostrzegały mnie temperaturach, które tej nocy mogą zejść poniżej zera. Nie zastanawiając się dłużej wyruszyłem w drogę do pobliskiego miasteczka Jindebyne.
Gumtree Track - Kosciuszko National Park |
Droga do Jindebyne |
Poranne słońce obudziło mnie bardzo szybko i w mojej głowie była tylko jedna myśl. Może jednak uda mi się wrócić na szlak… Decyzja, jadę do parku, a na bramie niestety złe wieści. Strażnik poinformował mnie, że droga jest nieprzejezdna z powodu wczorajszych opadów śniegu. Widoczność jest bardzo dobra, ale muszę zaopatrzyć się w łańcuchy na koła. Skierowano mnie do siedziby zarządu parku z informacją, że tam mogę się w nie zaopatrzyć. Cóż wracam z powrotem do miasta i tu też niestety złe wieści. Kamery umiejscowione na szlaku pokazują że został on kompletnie zasypany. Byłem bardzo zawiedziony, ale trzeba było odpuścić. Na pocieszenie postanowiłem zwiedzić miasto. Jindebyne. Przypomina ono alpejską wioskę., malowniczo położone wśród gór i jezior zachęca wszystkich do długich spacerów. Ja nigdy nie odmówiłem sobie tej przyjemności, więc ruszam.
Zainteresowała
mnie historia tego miejsca, a szczególnie nasz rodak, Paweł Edmund Strzelecki,
który był geologiem, podróżnikiem i odkrywcą Góry Kościuszki. W mieście
znajduje się pomnik upamiętniający jego osiągnięcia. Widnieje na nim tablica w
języku polskim, co było wielkim zaskoczeniem. Kiedy tam stałem czytając
informacje, podeszła do mnie grupka ludzi. Okazali się Australijczykami i cóż,
na co zeszła nasza rozmowa, ano na to jak prawidłowo wypowiedzieć nazwiska
„Strzelecki” i „Kościuszko”. Było to o tyle ciekawe i zabawne, gdyż ich wymowa
jest zupełnie inna i nie przypomina tej typowo polskiej. To było naprawdę miłe
spotkanie, a ja po raz kolejny usłyszałem, że nasz język jest jednym z
najtrudniejszych na świecie.
Śnieżyca
Żeby
przebić się do Alpine National Park, trzeba przejechać przez prawie cały park
Kościuszki. Kręte drogi malowniczo wiją się wśród gór. Do wieczora udało mi się
dojechać do małego miasteczka, które było w pewnym sensie granicą parku.
Postanowiłem tu spędzić noc i wyruszyć z samego rana. Obudziłem się dosyć
wcześnie i zaraz po śniadaniu ruszyłem w drogę. Trasa prowadziła przez las, aż
w pewnym momencie moim oczom ukazały się ośnieżone pobocza. Uznałem to za dobry
znak i pomyślałem, że droga jest przejezdna. Po przejechaniu około dwudziestu
kilometrów okazało się, że jednak tak nie jest. Większość samochodów, które
spotykałem miały zainstalowane łańcuchy, a ja na letnich oponach mogłem sobie
tylko pomarzyć o podjechaniu pod tą jakże stromą górę. Co zrobić, nawet
kontrola trakcji nie pomogła i trzeba było zawracać. Byłem już tak blisko, ale
nie ma co się łamać. Mam przynajmniej powód żeby tu wrócić. Nie chciałem utknąć
gdzieś w zaspie, tak więc wybrałem alternatywną drogę. Nie uważam tego za
porażkę, nie poddaję się i Wy moi drodzy czytelnicy też tego nie róbcie. Pamiętajcie
jednak, „zdrowy rozsądek” jest najważniejszy!
Kieruję
się do Melbourne i przekraczam granicę stanu Victoria.
O
dalszych moich przygodach opowiem Wam już wkrótce.
Dziękuję
wszystkim śledzącym moją podróż za cierpliwość i zapraszam na mój fanpage:www.facebook.com/remembertonevergiveup
Do
zobaczenia w podróży...
Piotr Dzierzgowski
zdjęcia autora
zdjęcia autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy