Donald Trump z Andrzejem Dudą w Zamku Królewskim w Warszawie. Fot. S. Craighead, The White House (public domain) |
Chodzi zapewne o przygotowanie dyplomatyczne do takich rozmów, które musi być poprzedzone odpowiednimi negocjacjami prowadzonymi w sposób formalny. Skoro tego nie było w agendzie tego spotkania, to znaczy również że polska dyplomacja tego nie prowadziła w sposób formalny w ostatnich miesiącach. Czyli w skrócie – odwaliliśmy pic na wodzie i fanfaronadę? Na to wygląda, chociaż i tak generalnie nie umniejsza to wielkiego sukcesu pana Prezydenta Dudy, jakim jest sam fakt obecności pana Trumpa z rodziną w Polsce i wypowiedzi w kontekście art. 5 Traktatu (The United States has demonstrated not merely with words but with its actions that we stand firmly behind Article 5, the mutual defense commitment). To nie oznacza, że Amerykanie będą utrzymywać u nas wojsko, jednak ich lider powiedział wprost, że uznaje zobowiązania obronne swojego imperium. TO JEST WIELKIM I NIEZAPRZECZALNYM SUKCESEM PANA PREZYDENTA ANDRZEJA DUDY – to on do tego doprowadził. Jednak pamiętajmy, że obracamy się tylko w warstwie retoryki.
W generalnym ujęciu wizyta pana Trumpa sprowadza się do sprzedawania broni, gazu i poklepał nas po ramieniu. Jednak to i tak wiele, dobrze że w ogóle chcą z nami handlować, przecież mogliby nałożyć embargo, a zamiast przylatywać Air Force One, mogliby przylatywać bombowcami. Więc w tym sensie i na tym poziomie rozważań należy postrzegać ten sukces.
Przemówienie pana Prezydenta było bardzo historyczne i niezwykle emocjonalne. Powiedział kilka szczegółów dotyczących dramatu Powstania Warszawskiego, dokonał historycznego podsumowania naszej historii, dokonał pięknej alegorii barykady na Alejach Jerozolimskich do obrony cywilizacji zachodniej (The West will never, ever be broken. Our values will prevail, our people will thrive, and our civilization will triumph). Mówił o wartościach (The fundamental question of our time is whether the West has the will to survive. … Do we have the confidence in our values to defend them at any cost? Do we have enough respect for our citizens to protect our borders? Do we have the desire and the courage to preserve our civilization in the face of those who would subvert and destroy it?) Jednak zapomniał dodać, że koniec tego wielkiego zrywu i dramatycznego poświęcenia, był bardziej niż dramatyczny. Dobre jednak i to, trzeba się cieszyć, że nie pomylił Powstania w Getcie z Powstaniem Warszawskim, nie mówiąc już o tzw. „Polskich obozach”. To naprawdę wiele, zwłaszcza w porównaniu z jego wychwalanym przez naszą opozycję poprzednikiem. To przemówienie mogło się spodobać Polakom, było bardzo symboliczne – na pewno zaciekawi tych, którzy je wysłuchali. Wiele na tym zyskaliśmy, ale równolegle to wielki dramat, że Prezydent USA mówi u nas o martyrologii. To pokazuje realny stan naszych relacji, w których co prawda kupujemy od Amerykanów nowoczesną broń, jednak w praktyce – nie znaczymy dla nic nic więcej, poza relacją handlu i wymiany.
Niestety to przemówienie poza Polską jest co najwyżej “egzotyczne”. Nikt o nim nie będzie pamiętał już dzisiaj. W najpopularniejszych agregatorach wiadomości internetowych w USA, relacja z Polski była na 2-gim miejscu. To bardzo wysoko.
Wychodzi więc na to, że realia są nawet brutalniejsze, niż się spodziewaliśmy w naszych czarnych wizjach. Co ciekawe media neoliberalne, głównie zagraniczne – prawie w pełni powielają nasze obawy związane z koncepcją międzymorza. Czy to się nam podoba, czy nie – Zachód odbiera to jako osłabianie pozycji Unii Europejskiej, dodatkowo bez lewarowania się potencjałem Ukrainy. Ten ostatni aspekt pokazuje jak pokraczna jest ta koncepcja. Niezaproszenie pana Poroszenki, jakkolwiek słuszne, albowiem nie ma sensu afirmować tego polityka – w kontekście koncepcji międzymorza jest jej wykastrowaniem i poronieniem, zanim w ogóle się zrodziła. W praktyce więc można mówić tylko o działaniach PR, ze strony polskiej dyplomacji. Niby chcieliby międzymorza, ale wiedzą, że ono nie ma sensu i tak na prawdę go nie ma, bo bez Ukrainy w ogóle nie ma żadnego potencjału i sensu innego niż słynne EWG-bis i NATO-bis. Jakie to żałosne, że po dwudziestu latach, wracamy do tej koncepcji pana Lecha Wałęsy – ówczesnego Prezydenta RP. Zwłaszcza jak sobie uświadomimy, że robimy to sami, na własne życzenie i to ma być szczyt naszych możliwości strategicznych – oto nasze aspiracje, w odpowiedzi na wypychanie nas z Unii Europejskiej przez Francję i Niemcy. Zmienimy status z nieoficjalnej półkolonii na peryferiach Unii, na kandydata na półkolonię – poza granicami Unii właściwej, rozumianej jako synonim Zachodu.
W tej części świata są trzy możliwości funkcjonowania państw: w Unii Europejskiej, w Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, albo w ciemnej dziurze, czyli przestrzeni kontrolowanej przez oligarchów, bandytów, mafię i wymuszenia, a której znakiem charakterystycznym są odgłosy serii z broni maszynowej po zmroku. Nie ma innej przestrzeni, nie ma innych schematów funkcjonowania. Nie jesteśmy Szwajcarią, sąsiedzi nie są dla nas zabezpieczeniem. Co więcej, z tego regionu nie ma swobody wydostania się na świat, bez ryzyka konfrontacji z jedną z okolicznych potęg w razie konfliktu lub w razie chaosu, który może zawsze się pojawić. Ponieważ nie możemy zagwarantować sobie swobody żeglugi, przejazdu lub przelotu – ani dla ludzi, ani dla wojsk, ani dla towarów – musimy się liczyć z ograniczeniami, jakie mogą się pojawić w czasie kryzysu. Już wiemy, że nie omawiano amerykańskich gwarancji, dlatego wszelkie nadzieje na lewarowanie się w międzymorzu amerykańskim potencjałem to fikcja i pozoranctwo, niestety – nieudolne. Kilka baterii Patriot, to na pewno wielkie wzmocnienie naszego potencjału, jednak to mało na skalę naszych zagrożeń. Cieszmy, się że padły słowa o artykule 5, jednak pamiętajmy, że o gwarancjach panowie nie rozmawiali. Pytanie dziennikarza amerykańskiej telewizji w Polsce było nieprecyzyjne, odpowiedź pana Prezydenta również była nieprecyzyjna, jednak wyczerpująca pytanie.
W przemówieniu pana Trumpa padła pewna oferta dla pana Władimira Putina – Prezydenta Federacji Rosyjskiej, która skoncentrowała się na oczekiwaniu, że Rosja zmieni swoje rzekomo destabilizujące zachowanie ( … cease its destabilizing activities in Ukraine). To trochę dziwne postawienie sprawy, jednak dobrze, że z Warszawy nie padły żadne pogróżki wobec Moskwy i twierdzenie, że Rosja rzekomo miałaby prowadzić z Ukrainą wojnę. Również powstrzymał się od oskarżeń w przedmiocie rzekomej rosyjskiej ingerencji w jego wybór (I think it was Russia, but I think it was probably other people and/or countries, and I see nothing wrong with that statement. (…) Nobody really knows. Nobody really knows for sure). Aspekt rosyjski był racjonalny jak na amerykańską retorykę ostatnich lat.
Sytuacja zaskakująco szybko zaczęła przypominać tą z 1938 roku. Jest to przerażające, zwłaszcza to z jaką prędkością i w wyniku jakich wyzwalaczy zmieniła się sytuacja. PRAKTYCZNIE W CIĄGU DWÓCH LAT runął cały euroatlantycki porządek, który jeszcze trzy lata temu był niepodważalnym aksjomatem. Nikt nie kwestionował czegoś takiego jak amerykańska rola na świecie, o wolnym rynku i globalizacji można było mówić tylko w superlatywach, a finansowanie długiem uważano za hołd w stronę rynków finansowych. Wystarczył amerykański kryzys, wywołany przez chytrych bankierów, dwie przegrane wojny USA (Irak, Afganistan) i wajcha koła historii obróciła się na bieg wsteczny (jak uważają niektórzy). Do tego doszło kilka wykwitów zmierzającej amerykańskiej potęgi jak wojna domowa na Ukrainie, czy też po prostu nielegalne działania państw zachodnioeuropejskich w Libii. Wystarczył wybór jednego polityka, który usiłuje zmienić wykładnie zachodniego paradygmatu wartości, spór o pieniądze – energię, w konsekwencji mamy upadek Zachodu w ogóle, który nie jest w stanie wydobyć się z problemów powodowanych kwestiami wewnętrznymi. Te z kolei wynikają głównie z niezdecydowania, braku rozsądnej polityki – ponieważ Zachód napędza się wartościami, które są puste, jak mówią niektórzy „lewackie”. Chociaż nie lubimy tego określenia, bo jest ono po prostu naiwne, to jednak najlepiej pasuje i przemawia w kontekście odniesienia. Skutki obserwujemy na ekranach naszych telewizorów, za rok może dwa – będziemy widzieć na regałach naszych sklepów… Co w sumie i tak jest lepszym rozwiązaniem, niż sytuacja na Zachodzie, gdzie „skutki” już stoją prawie na każdym rogu i okupują centra miast…
No, ale panowie nie omawiali gwarancji, chociaż pan Prezydent potwierdził zobowiązania obronne – jak to interpretować w istocie nie wiadomo. Może chodzi o to, co mówił również w kontekście pieniędzy? Więcej państw NATO po jego wezwaniach ma płacić więcej – Polska jest w klubie tych państw, które płacą. Pamiętajmy jednak, że art. 5 Traktatu nie oznacza automatyzacji pomocy.
Rzym jak już zaczął upadać, to poszedł w rozkład bardzo szybko. To samo dzieje się na dekadenckim Zachodzie, chociaż nazywanie ateistycznych i inno-kulturowych krajów w Europie Zachodniej krajami zachodnimi to mocna przesada.
Krakauer
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy