W tym roku po raz pierwszy był obchodzony Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej – święto ustanowione na pamiątkę rocznicy Krwawej Niedzieli 11 lipca 1943 roku. Uchwała ustanawiająca to święto została rok temu dosłownie wyrwana PiS-owi z gardła przez kresowian i nie ma w tym stwierdzeniu przesady. Establishment polityczno-medialny III i IV RP – skłócony ze sobą śmiertelnie we wszystkich sprawach – nadal ma problem z pamięcią o ludobójstwie dokonanym na narodzie polskim przez banderowców. Problem ten wynika z uwikłania tego establishmentu w dyktowaną z Zachodu politykę wspierania Ukrainy za wszelką cenę.
W dniach 8-9 lipca byłem świadkiem obchodów społecznych, zorganizowanych w Warszawie przez Patriotyczny Związek Organizacji Kresowych i Kombatanckich. Mogę powiedzieć całkiem otwarcie, że widziałem dwa sprzeczne ze sobą światy: gorące polskie serca uczestników społecznych uroczystości oraz kompromitację establishmentu polityczno-medialnego.
Obchody społeczne Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Kresach Wschodnich II RP rozpoczęły się 8 lipca konferencją popularno-naukową „Należna pamięć – nie zemsta” w Muzeum Niepodległości. Referaty wygłosili m.in. ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, dr Lucyna Kulińska, prof. Jerzy Robert Nowak, prof. Włodzimierz Osadczy, Ewa Siemaszko, Stanisław Srokowski i dr hab. Andrzej Zapałowski.
Referat dr. Lucyny Kulińskiej dotyczył wypędzenia Polaków z Kresów Wschodnich. Omówiła w nim trzy rodzaje wypędzenia: deportacje sowieckie w latach 1939-1941, w których aparat NKWD był wspierany przez nacjonalistów ukraińskich i Żydów, ucieczki Polaków z Wołynia i Małopolski Wschodniej podczas ludobójstwa z lat 1943-1944 oraz tzw. repatriacje z lat 1944-1945 i wypędzenie ludności polskiej z tzw. Zakrezonia, dokonane przez UPA w latach 1945-1947. Prelegentka zwróciła uwagę, że temat polskich wypędzeń stał się po 70-ciu latach kartą przetargową w stosunkach polsko-ukraińskich. Günter Grass powiedział, że Niemcy utraciły swoje ziemie wschodnie, ponieważ rozpętały zbrodniczą wojnę. Polska natomiast została ograbiona ze swoich ziem wschodnich, a Ukraińcy zostali nagrodzeni za ludobójstwo. Swoje wystąpienie dr Kulińska zakończyła refleksją, że banderyzm musi zostać w Polsce potępiony, a Jan Piekło usunięty ze stanowiska ambasadora w Kijowie, ponieważ jest probanderowski.
Ewa Siemaszko rozpoczęła swój referat od stwierdzenia, że ludobójstwo wołyńsko-małopolskie jeszcze trwa. Trwa jego trzecia, pogenocydalna faza, która polega na zacieraniu śladów i zaprzeczaniu zbrodni. Zwróciła uwagę, że do genocidium atrox w latach 1943-1944 nie doszło nagle, pod wpływem jakiegoś bodźca. Zostało ono zaplanowane przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów w lach 30. XX wieku w celu utworzenia państwa ukraińskiego.
Omówiła następnie wszystkie fazy ludobójstwa ukraińskiego, poczynając od działalności terrorystycznej OUN w latach 30. XX wieku. Wedle badań Ewy Siemaszko genocidium atrox na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej pochłonęło około 130 tys. ofiar. Ukraińcy nie negowali, że Polacy są mordowani dlatego, że są Polakami. Demoniczny charakter nacjonalizmu ukraińskiego przejawiał się m.in. w radości z zadawania cierpienia ofiarom oraz w gloryfikacji zbrodni przez naród, dla którego zbrodnia była popełniania. Dużo miejsca w swoim wystąpieniu Ewa Siemaszko poświęciła postgenocydalnym problemom, w tym traumie ofiar oraz przemilczaniu zbrodni. Zwróciła uwagę, że wobec ocalałych ofiar ludobójstwa banderowskiego nie prowadzono żadnych działań terapeutycznych. Nie było wobec nich nawet opieki psychologicznej, jak w przypadku ocalałych ofiar Holokaustu.
Zdaniem Ewy Siemaszko w PRL miało miejsce przemilczanie ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego w imię dobrych stosunków z ZSRR; mówiono tylko o zbrodniach UPA w Bieszczadach. Nie do końca się z tym zgodzę, ponieważ o ludobójstwie na Wołyniu dowiedziałem się właśnie w PRL, na początku lat 80. XX wieku, z podręcznika historii do szkoły podstawowej (była tam podana liczba 40 tys. ofiar, ale taki był wówczas stan badań). W PRL nakręcono na temat zbrodni UPA dwa filmy fabularne („Ogniomistrz Kaleń” i „Zerwany most”). Ich akcja co prawda rozgrywa się po wojnie w Bieszczadach, ale zwłaszcza w „Zerwanym moście” jest pokazana z detalami zagłada polskiej wsi przez UPA, tak jak to miało miejsce na Wołyniu. W PRL wydano też co najmniej kilka pozycji książkowych na temat zbrodni UPA, w tym popełnionych na Wołyniu (np. wspomnienia Henryka Cybulskiego – „Czerwone noce”, wyd. Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1977).
Jaskrawo kontrastuje to z okresem III RP, gdzie temat ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego został całkowicie przemilczany w filmie (film „Wołyń” z 2016 roku zrealizowano za społeczne pieniądze wbrew czynnikom oficjalnym), a przez 15 lat nie było go też w podręcznikach szkolnych. Gdy w końcu trafił do podręczników, to w formie narracji banderowskiej – najpierw były rzekome prześladowania Ukraińców w II RP, a potem „tragiczne wydarzenia” na Wołyniu.
Zgodzę się więc z Ewą Siemaszko, że po 1989 roku miała miejsce państwowa polityka przemilczania zbrodni OUN-UPA. Celem tej polityki było ułożenie przyjaznych stosunków z państwem ukraińskim według koncepcji Jerzego Giedroycia. W podejściu elit intelektualnych Polski pookrągłostołowej do prawdy o ludobójstwie wołyńsko-małopolskim Ewa Siemaszko wyróżniła trzy nurty: przemilczanie, tolerowanie i reglamentowanie. Od lat 2008-2013 nurt przemilczania zanika, co jest zasługą heroicznej walki o prawdę środowisk kresowych. Niemniej jednak nadal mamy do czynienia z oporem przed prawdą części elit politycznych oraz brakiem ustawodawstwa penalizującego banderyzm i negację zbrodni OUN-UPA. Na Ukrainie natomiast świadomie zaciera się prawdę o zbrodniczości UPA. Stąd poważnym zagrożeniem, na które zwróciła Ewa Siemaszko, jest napływ do Polski emigracji zbanderyzowanych młodych Ukraińców – wychowanych w duchu negacji zbrodni i kultu jej sprawców.
Pisarz Stanisław Srokowski poświęcił swoje wystąpienie m.in. pregenocydalnej fazie ludobójstwa we wrześniu 1939 roku. Szerzej wspomniał w tym kontekście m.in. o wymordowaniu przez bojówkę OUN 17 września 1939 roku polskiej wsi Sławentyn w województwie tarnopolskim. Odnosząc się do czasów współczesnych stwierdził, że kresowianie niczego sobie nie uzurpują – mają prawo do pamięci o swojej Polsce. Zwrócił uwagę na brak patronatu prezydenta RP nad obchodami społecznymi rocznicy ludobójstwa oraz brak udziału Kancelarii Prezydenta w uroczystościach społecznych. Czego prezydent się boi – zapytał Srokowski.
Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski omówił zagadnienie zagłady Ormian podczas ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego. Ormianie podzielili los Polaków nie tylko dlatego, że nacjonaliści ukraińscy zmierzali do usunięcia z terenu przyszłego państwa ukraińskiego wszystkich mniejszości narodowych, ale także dlatego, że byli mniejszością narodową najbardziej lojalną wobec państwa polskiego. Prof. Jerzy Robert Nowak przeanalizował zagadnienie zakłamywania prawdy o ludobójstwie wołyńsko-małopolskim w mediach polskich. Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, iż z jego analizy wyszło, że „Gazeta Wyborcza” i „Gazeta Polska” mówią w tej sprawie jednym głosem, tzn. prezentują stanowisko ukraińskie.
Krytyce ukraińskiej polityki historycznej oraz polskiej polityki wobec Ukrainy zostały poświęcone dwa obszerne referaty, które wygłosili prof. Włodzimierz Osadczy i dr hab. Andrzej Zapałowski.
Wyraz głębokiemu rozczarowaniu oficjalnymi stosunkami polsko-ukraińskimi dał prof. Osadczy. Podniósł skandaliczny fakt skierowania do „zamrażarki sejmowej” ustawy o penalizacji banderyzmu. Dużo słów krytyki poświecił stronie ukraińskiej, w tym m.in. negacji na szczeblu państwowym ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego, uprawianej przez Ukraiński IPN. Zacytował arcybiskupa-metropolitę lwowskiego Mieczysława Mokrzyckiego, który stwierdził, że owocami pojednania polsko-ukraińskiego stały się puste frazesy. Winę za to ponosi głównie strona ukraińska, w tym wspierający nacjonalistów ukraińskich Kościół greckokatolicki. Lwowski arcybiskup tego kościoła – Ihor Woźniak – święcił pomnik Bandery we Lwowie, stawiał Banderę za wzór do naśladowania i gloryfikował Szuchewycza. Z kolei kardynał Lubomyr Huzar skierował w 2006 roku list gratulacyjny do Kongresu Ukraińskich Nacjonalistów. Pisał w nim m.in. o rzekomo wysokim morale członków OUN i postawił ich za wzór. Postawę ukraińskiej hierarchii greckokatolickiej dobrze też oddaje jej sprzeciw wobec przypominania postaci bł. biskupa Grzegorza Chomyszyna (1867-1945) – przeciwnika nacjonalizmu ukraińskiego i orędownika pojednania polsko-ukraińskiego. Współczesny Kościół greckokatolicki jest przesiąknięty duchem nacjonalizmu ukraińskiego i z tego powodu – jak podkreślił prof. Osadczy – nie jest on partnerem do jakiegokolwiek dialogu.
Andrzej Zapałowski dokonał krytycznej analizy polskiej polityki wobec Ukrainy, poczynając od lat 70. XX wieku. Dwa ówczesne polskie ośrodki opozycyjne – emigracyjny w Paryżu i krajowy skupiony wokół KOR – zostały wykorzystane przez nacjonalistów ukraińskich dla postawienia znaku równania pomiędzy polską a ukraińską walką z Rosją oraz deprecjonowania ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego. Doprowadziło to do asymetrii w stosunkach polsko-ukraińskich po 1989 roku. Nałożyły się na to jeszcze polityka i interesy USA. Zdaniem Zapałowskiego banderyzm na Ukrainie odrodził się tak szybko, ponieważ w okresie „zimnej wojny” był wspierany przez Zachód w walce z ZSRR i blokiem wschodnim.
W polskich elitach politycznych – podkreślił Zapałowski – nie ma świadomości z jakim partnerem mają do czynienia na Ukrainie. Dominuje myślenie życzeniowe i ideologiczne. Nie ma wśród tych elit elementarnej wiedzy o współczesnej Ukrainie. Przede wszystkim o tym, że u podstaw budowy Ukrainy po 1991 roku leżała koncepcja państwa unitarnego sprowadzająca się do tego, że Ukraińcy zachodni mieli ukrainizować wschodnią, rosyjskojęzyczną cześć Ukrainy. Założono politykę konfrontacyjną jednej części Ukrainy w stosunku do drugiej, co w konsekwencji doprowadziło do rozpadu tego państwa po przewrocie z 2014 roku. Polskie elity nie znalazły sobie na Ukrainie innego partnera poza nacjonalistami i wspierają ich działania (ze swej strony dodam, że partnera tego znalazła im ambasada USA). Zdaniem Zapałowskiego polityka polska i polityka nacjonalistów ukraińskich faktycznie przyczynia się do realizacji polityki rosyjskiej, która po 2008 roku zmierza do wypchnięcia nacjonalistów z Ukrainy do zachodniej części tego państwa (teza do przemyślenia).
Zapałowski zauważył, że coraz bardziej realna jest konfrontacja na Ukrainie pomiędzy oligarchami i nacjonalistami. Po czyjej stronie stanie wówczas Polska – pytał (moim zdaniem po tej, którą wskaże ambasada USA). Zwrócił też uwagę, że Ukraina jest państwem eksploatowanym przez oligarchów, z budżetem na poziomie województwa mazowieckiego i PKB porównywalnym z najbiedniejszymi krajami afrykańskimi. Ma o 20 proc. wyższy niż Polska poziom najcięższych przestępstw kryminalnych. Czy to jest partner dla Polski – pytał.
W konkluzji swojego wstąpienia jeszcze raz podkreślił, że polskie elity nie mają realnej wiedzy na temat tego kraju. Poruszają się w kręgu własnych wyobrażeń i dawno przebrzmiałych mitów. Dlatego polska polityka wobec Ukrainy jest pozbawiona realizmu. Dlatego PiS miota się od ściany do ściany – z jednej strony mamy oświadczenie ministra Waszczykowskiego, że Ukraina z Banderą do UE nie wejdzie, a z drugiej strony utrzymuje się probanderowskiego ambasadora w Kijowie i dopuszcza do głosu lobby ukraińskie z „Gazety Polskiej”.
W niedzielę 9 lipca środowiska kresowe zorganizowały uroczystość przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Uczestniczyła w niej kompania honorowa Wojska Polskiego, ale ceną za jej obecność było odczytanie tzw. apelu smoleńskiego. Witold Listowski – prezes Patriotycznego Związku Organizacji Kresowych i Kombatanckich – oraz ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski dali w swoich wystąpieniach wyraz dezaprobacie wobec braku patronatu prezydenta RP nad obchodami społecznymi, o czym prezydent Andrzej Duda poinformował w oschłej formie organizatorów w ostatniej chwili. Ksiądz Isakowicz zapytał w związku z tym czy kresowianie są dziećmi gorszego prezydenta. Zwrócił uwagę, że 10 lipca na Krakowskim Przedmieściu – na tzw. miesięcznicy smoleńskiej – będzie obecny cały rząd i większość posłów PiS, a na uroczystość upamiętniającą ludobójstwo na narodzie polskim przybył jeden wiceminister. Z patriotycznymi przemówieniami przedstawicieli środowisk kresowych oraz posłów Roberta Winnickiego (niezrzeszony) i Piotra Zgorzelskiego (PSL) kontrastowały wystąpienia oficjalnych przedstawicieli władz. Byli nimi wiceminister obrony narodowej oraz pani w randze dyrektora departamentu, reprezentująca Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, a także poseł PiS Andrzej Melak, który odczytał list od marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego. List ten zaczynał się od tego, że Kresy Wschodnie były w XIX wieku pod zaborem rosyjskim. Kilka dni później dowiedziałem się, że kończył się słowami potępienia operacji „Wisła”, ale fragment ten w ostatniej chwili wykreślił prof. Jan Żaryn. Najwidoczniej marszałek Sejmu nie wiedział, że środowiska kresowe uważają operację „Wisła” za działanie zgodne z polską racją stanu, które położyło kres ludobójstwu ukraińskiemu na narodzie polskim.
Najbardziej zdumiewające było wystąpienie pani dyrektor z Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych. Po podejściu do mikrofonu pani ta stwierdziła, że nic nie może powiedzieć, ponieważ o wysłaniu ją na tę uroczystość dowiedziała się w ostatniej chwili. Następnie rozłożyła ręce, powiedziała „Cześć i chwała bohaterom” i na tym zakończyła swoje wystąpienie. Prawdopodobnie nie za bardzo wiedziała w jakiej uroczystości uczestniczy. Może skojarzyła ją sobie z licznymi celebrami na cześć tzw. żołnierzy wyklętych.
Wobec braku patronatu prezydenta RP nad uroczystościami społecznymi Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa banderowskiego patronat ten objęli marszałkowie województw mazowieckiego, dolnośląskiego i opolskiego. Na uroczystości przed Grobem Nieznanego Żołnierza był obecny marszałek województwa mazowieckiego Adam Struzik (PSL), a z bardziej znanych osobistości zaangażowanych w działalność kresową także gen. Mirosław Hermaszewski – ocalony jako dziecko z rzezi wołyńskiej.
Następnie odbył się Marsz Pamięci do katedry polowej Wojska Polskiego, w którym uczestniczyło kilkaset osób. Na Krakowskim Przedmieściu przywitała go pikieta Komitetu Obrony Demokracji z transparentem „Hitler-endek dwa bratanki”. Rozumiem, że było to oficjalne stanowisko szeroko rozumianej formacji liberalnej wobec święta 11 lipca.
Na mszy w katedrze polowej również zabrakło biskupa polowego WP. Odczytany w jego imieniu list zawierał sformułowania ostrożne i ogólnikowe.
Obchody społeczne Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa banderowskiego odbyły się poza Warszawą w wielu innych miastach Polski, m.in. we Wrocławiu, Lublinie, Żarach, Rzeszowie, Przemyślu, Gnieźnie, Krakowie, Oświęcimiu. Przeważnie z udziałem władz samorządowych. Wymowne było milczenie wobec tych uroczystości i samej rocznicy 11 lipca na łamach „Gazety Polskiej”.
11 lipca w Warszawie miały natomiast miejsce obchody państwowe przed Grobem Nieznanego Żołnierza i pod pomnikiem na Skwerze Wołyńskim. Niestety bez udziału prezydenta i premier Beaty Szydło, która wystosowała tylko zdawkowy list do uczestników. Jedynym pozytywnym akcentem było odsłonięcie tablicy informacyjnej przy pomniku na Skwerze Wołyńskim, na którym znalazło się słowo „ludobójstwo” – słowo, przed którym bardzo długie lata wzbraniał się establishment polityczno-medialny III RP, wykreślając go z uchwał i oficjalnych wystąpień, usuwając z publikacji, deprecjonując na łamach „Gazety Wyborczej”.
Tuż przed świętem 11 lipca prezydent Andrzej Duda udał się na urlop do Juraty. Najwidoczniej obawa przed oburzeniem opinii publicznej spowodowała, że tego dnia pojawił się jednak pod pomnikiem wołyńskim w Gdańsku, gdzie zorganizowano improwizowaną uroczystość z udziałem kilku urzędników i przewodniczącego NSZZ „Solidarność”. W krótkim wystąpieniu prezydent oświadczył, że „Jako naród, jako społeczeństwo, musimy o nich [ofiarach ludobójstwa – BP] pamiętać i musimy zawsze o tym przypominać – nie po to, by podsycać niechęć wobec narodu ukraińskiego, absolutnie nie po to. Wręcz przeciwnie – musimy pamiętać o tym, jako o ostrzeżeniu i musimy pamiętać o tym, jako o elemencie budowania dobrych relacji pomiędzy naszymi narodami, jak najlepszych. Musimy je budować na uczciwej pamięci i na nazywaniu spraw po imieniu, takimi, jakimi one rzeczywiście były, bo dobre relacje między narodami można budować tylko i wyłącznie na prawdzie”[1].
Problem w tym, że establishment polityczny III RP przed tą pamięcią nadal się broni, czego dowiodły pierwsze obchody Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa banderowskiego. Jest to nadal święto niechciane, wymuszone naciskiem społecznym i to widać w zachowaniu polityków partii rządzącej i samego prezydenta. Natomiast o budowaniu stosunków z Ukrainą opartych na pamięci i prawdzie nie ma mowy, ponieważ dzięki polityce wszystkich polskich rządów po 1989 roku do władzy na Ukrainie doszła opcja, która pamięć i prawdę o ludobójstwie wołyńsko-małopolskim neguje. Władze pomajdanowej Ukrainy dały temu wyraz tuż przed świętem 11 lipca, odmawiając zgody na ekshumację ofiar ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego, a jako warunek tej zgody stawiając żądanie postawienia w Polsce pomników UPA.
Prezydent wspomniał też w swoim wystąpieniu, że „ze strony polskiego podziemia były także akcje odwetowe prowadzone przez Armię Krajową. Zginęli także i ludzie narodowości ukraińskiej (…)”. Doprawdy nie wiem o co panu prezydentowi chodziło. W 1943 roku nie było na Wołyniu żadnej Armii Krajowej. Jej struktury zaczęto tam tworzyć dopiero po dokonaniu ludobójstwa przez banderowców. „Akcje odwetowe” prowadziły nieliczne polskie samoobrony, z największą w Przebrażu na czele. To historiografia banderowska w wyjątkowo bezczelny sposób określiła mianem „akcji odwetowych” rozpaczliwą obronę, która w wypadku Przebraża powiodła się – co ciągle jest przemilczane – dzięki pomocy partyzantki radzieckiej. Ten „odwet” polegał na tym, że garstka kilkunastu tysięcy niedobitków nie dała się wymordować, zadając straty bandytom z UPA.
Właśnie użycie przez prezydenta banderowskiego sformułowania o polskich „akcjach odwetowych” najlepiej świadczy o tym, że establishment III RP ma nadal problem z pamięcią i prawdą o Wołyniu oraz wymuszonym przez społeczeństwo świętem, którego nie chce. Będzie miał ten problem dopóki, dopóty będzie wyznawał tzw. wiarę ukrainną, czyli – jak to ujął Andrzej Zapałowski – patrzył na Ukrainę przez pryzmat własnych wyobrażeń i mitów, a nie faktów.
Bohdan Piętka
[1] „Prezydent: musimy pamiętać o ludobójstwie na Wołyniu i o nim przypominać”, www.prezydent.pl, 11.07.2017.
W niedzielę 9 lipca 2017 r. zaczynając od godz. 12.00 - odbyły się w Warszawie Ogólnopolskie Społeczne Obchody Narodowego Dnia Pamięci Ofiar ukraińskiego LUDOBÓJSTWA na Polakach na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej (obszena relacja - Sprawy Polskie YT)
* * *
W niedzielę 9 lipca 2017 r. zaczynając od godz. 12.00 - odbyły się w Warszawie Ogólnopolskie Społeczne Obchody Narodowego Dnia Pamięci Ofiar ukraińskiego LUDOBÓJSTWA na Polakach na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej (obszena relacja - Sprawy Polskie YT)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy