Włodzimierz Kamirski (1943 - 2017) Fot. T.Koprowski |
Włodzimierz Kamil Kamirski urodził się w Lublinie, 3
stycznia 1943 roku. Jego rodzice, to matka, Maria Radziwiłłówna (z Litwy) oraz
ojciec Władysław, legionista, wówczas
redaktor naczelny Kuriera Lubelskiego.
Po tragicznej śmierci w r. 46 pierworodnej córeczki, rodzice cały swój
wysiłek skierowali na wychowanie syna, który został ich jedynym dzieckiem.
Mieszkali już wtenczas w Warszawie.
Mały Włodek pobierał lekcje muzyki. Zafascynowany talentem dziecka nauczyciel
zachęcał go do występów. Pięcioletni Włodek Kamirski dał w roku 1948 w
Warszawie swój pierwszy, solowy koncert fortepianowy.
Muzykę uwielbiał. Potrafił całymi godzinami ćwiczyć na
fortepianie, utwory zadawane mu przez prywatnych nauczycieli.
Marzeniem Włodka było studiowanie muzyki. Ojciec uważał
jednak, że muzykę należy traktować raczej jako hobby, a na życie trzeba
zapracować wykonując konkretny zawód. Tak więc Włodek po maturze studiował dwa
kierunki uniwersyteckie – prawo oraz muzykę. Tę ostatnią pod okiem prof.
Stanisława Wysłockiego. Jako hobby Włodek traktował języki, których uczył się
od dziecka. Zdobył biegłość w siedmiu. Oprócz polskiego znał litewski,
rosyjski, niemiecki, francuski, włoski i angielski. Znajomość języków okazała
się niezwykle pomocna w późniejszych latach, kiedy jako jeden z czołowych
dyrygentów zapraszany był do prowadzenia koncertów i oper w wielu nie tylko
europejskich krajach.
Rodzice Włodzimierza, Państwo Kamirscy zaakceptowali
muzyczną karierę syna dopiero, kiedy w r. 1968 został asystentem dyrygenta w
Warszawskiej Operze. Po dwu latach wyjechał do Mediolanu we Włoszech, gdzie
pracował w Teatro Alla Scala. Mentorami uzdolnionego Polaka byli sławni
dyrygenci – Franco Ferrara oraz Paul
Kletzki.
Z tamtych włoskich czasów pochodzi jedno z bardzo
osobistych wspomnień, dwudziestoparoletniego wówczas muzyka. Mieszkał w willii
na parterze. Często odpoczywając przed wieczornym koncertem widział jak jego
ulicą chodziło na spacer dwoje ludzi – starsze małżeństwo. Idąc trzymali się za
ręce. Zatęsknił wtenczas, aby dożyć emerytalnego wieku i tak iść na spacer,
trzymając się z żoną za rękę. Niestety, było to jedno z marzeń, które jak nam powiedział, podczas
rozmów już przy łóżku szpitalnym, nigdy nie miało mu się spełnić...
Maestro Kamirski, znany pod artystycznym imieniem
Vladimir, w latach 1972 – 73 zatrudniony został w brukselskiej Royal Opera. W tym czasie
przyjeżdżał także do Warszawy i Łodzi by dyrygować opery Verdiego, Pucciniego i
Mussorgskiego. W roku 1973 Włodzimierz Kamirski został mianowany Dyrektorem
Muzycznym Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji w Warszawie, a
także dyrygentem Orkiestry Filharmonii Narodowej Polskiego Radia w Katowicach i
Orkiestry Polskiego Radia w Krakowie.
Przez kolejnych kilka lat prowadził wiele koncertów
dyrygując orkiestrami w St. Petersburgu, Venecji, Berlinie, Neapolu, Kolonii,
Brukseli, Kopenhadze, w Melbourne, Sydney i w Nowym Jorku. Maestro Kamirski
wykonał szereg archiwalnych nagrań dla Polskiego Radia. Brał także udział w
wielu festiwalach muzycznych jak Berliner Festwochen, Bratislavis Cantans oraz
w Warszawskiej Jesieni.
W roku 1983 Włodzimierz Kamirski przybył do Sydney, gdzie
od pewnego czasu przebywała jego partnerka, a wkrótce żona, Ewa Kozłowska. Pierwsze
kroki skierował do Sydnejskiej Opery,
która akurat świętowała swoje dziesięciolecie (otwarta przez Królową Elżbietę w
r. 1973 z niezapomnianym koncertem polskiej solistki, skrzypaczki Wandy
Wiłkomirskiej). Wspominał po latach, że to pierwsze spotkanie nieco go
rozczarowało. Ze zdjęć i nagrań
telewizyjnych wyobrażał sobie budynek Opera House jako o wiele bardziej
okazały. Ale już wnętrze budynku wywołało pozytywne odczucia – Opera zadziwiła
go swoją architekturą. Stwierdził również, że akustyka Sali Koncertowej
przewyższa nawet wiele europejskich i amerykańskich sal.
Sydnejskim debiutem Włodzimierza Kamirskiego była opera
Gounoda "Romeo i Julia" w r. 1985. W tym samym roku dyrygował "Requiem"
Giuseppe Verdiego. Koncert odbywał się w Sydnejskiej Katedrze Najświętszej
Marii Panny. My oglądaliśmy ten koncert w telewizji ABC, gdzie był na żywo transmitowany.
Wspominaliśmy to wydarzenie wielokrotnie w naszych późniejszych z nim rozmowach.
Tamto wykonywane w Katedrze "Requiem" było dla Włodka niezwykłym, omal
nieziemskim przeżyciem, którego, jak mówił, słowami nie da się opisać. – Takiego uczucia - powiedział - nie doświadczyłem nigdy więcej,
ani wcześniej, ani potem.
Podobnie, jak tamto niezapomniane "Requiem" wspominaliśmy
w rozmowach z Włodkiem słynną Operę Aida, wystawianą z prawdziwymi słoniami na
boisku sportowym ‘Sydney Cricket Ground.’ Oglądaliśmy tę operę dwukrotnie,
ponieważ za pierwszym razem, tuż przed zakończeniem zgonił nas ulewny deszcz.
Wszyscy uczestnicy tamtego seansu otrzymali bilety wstępu na cały powtórny
występ. Nie zdawaliśmy sobie sprawy wówczas, że to Maestro Kamirski podjął taką
decyzję. Pięć lat później wystawił operę "Turandot" także na stadionie – tym
razem był to Sydney Football Stadium. Wracaliśmy do tych zdarzeń wielokrotnie,
kiedy w przyjacielskiej pogawędce, Włodek dzielił się z nami swoimi
wspomnieniami tamtego oraz wielu innych koncertów i przedstawień operowych.
Druga połowa lat osiemdziesiątych oraz lata
dziewięćdziesiąte, to prawdziwy rozkwit kariery tego niezwykle utalentowanego
Polaka, dyrygenta o światowej już sławie. Miał na swoim koncie kilkanaście
oper wystawianych w Sydney, Melbourne, w
Brisbane, Hobart i Perth, m.in "Carmen" i ‘Madam Butterffly’ również w
Singapurze. Maestro Kamirski zyskał sobie międzynarodową sławę, jako
utalentowany dyrygent orkiestr operowych i symfonicznych. Traktując Sydney jako
bazę, kontynuował swoje muzyczne zaangażowanie
wyjeżdżając do USA, Azji, i wielu europejskich krajów aby dyrygować
orkiestrami i operami. Zaproszony do Ameryki Południowej dyrygował Brazylijską
Orkiestrą Symfoniczną w San Paulo i Rio de Janeiro; do Nowej Zelandii, gdzie
wystawiał trzy opery Verdiego oraz Carmen Bizeta.
W roku 1995 australijska wokalistka – Yvonne Kenny
otrzymała nagrodę "The Best Classical Album". Były to nagrania jej występów z
Orkiestrą Symfoniczną w Melbourne, którą dyrygował Vladimir Kamirski.
Także polska społeczność otrzymała od naszego, światowej
sławy Krajana cenny upominek, w postaci cotygodniowych pogadanek radiowych.
Nadawane w ogłnoaustralijskich, programach radia SBS segmenty dotyczyły muzyki
operowej. Od początku bieżącego stulecia, w każdy piątek, na dźwięk arii z
opery "Rigoletto", G. Verdiego polscy słuchacze gromadzili się przy
radioodbiornikach, aby chłonąć słowa kolejnej arcyciekawej pogadanki. Trwało
to przez co najmniej dziesięć lat. Włodzimierz Kamirski, bezkonkurencyjny znawca
tematu, dał się także poznać jako mistrz polskiego języka. Nie tylko mówił przystępnie
i ciekawie, on także ilustrował swoje wypowiedzi fragmentami cennych nagrań.
Znam wiele osób, które dzięki tym radiowym pogadankom otrzymały możliwość zetknięcia
się ze światem opery, jaki w przeciwnym razie byłby dla nich niedostępny. Dla
miłośników opery, te audycje stanowiły cotygodniową ucztę duchową.
Kiedy w r. 2003 Sydney zostało wybrane gospodarzem
POLART, Maestro Kamirski okazał się bardzo pomocny przy organizowaniu Finału
Festiwalu w Sali Koncertowej Sydney
Opera House. Sam na przykład zaangażował dekoratora oraz operatorów do
wyświetlania slajdów o Polsce, które ilustrowały poszczególne punkty programu. Cały
Festiwal zakończył się wielkim sukcesem tak pod względem artystycznym, jak i
finansowym.
W tym samym czasie, dysponująca funduszem Ewy Malewicz,
Rada Naczelna Polskich Organizacji poprosiła mnie o zorganizowanie Konkursu
Muzycznego dla australijskiej młodzieży polskiego pochodzenia. Ośmielona
życzliwością, z jaką Maestro Kamirski włączył się do festiwalu POLART,
zadzwoniłam z zapytaniem, czy nie udzieliłby swojego poparcia Konkursowi
Muzycznemu. Ku mojej radości, zgodził się natychmiast. Wtenczas jeszcze
pracował jako dyrygent w Opera Australia.
Znalazł wolną niedzielę aby wraz z Wandą Wiłkomirską oraz
Maciejem Pawelą spotkać się z nami i omówić regulamin Konkursu. Włodek
przyniósł wtenczas bukiet przepięknych róż – powiedział, że to od Ewy, jego
żony z ich ogrodu. Cały nasz dom wypełnił się zapachem, jakiego niestety nie
mają róże kupione w kwiaciarni.
Tak jak Wanda Wiłkomirska była sercem tych konkursów –
Włodek Kamirski stał się ich muzycznym sumieniem. On nie tylko oceniał jak
polscy nastolatkowie grają – ale potrafił swoją niezwykłą, muzyczną intuicją
dostrzec potencjał każdego z tych młodziutkich muzyków. Pierwszego dnia, po
przesłuchaniach, rozmawiał serdecznie z każdym uczestnikiem, zadawał dodatkowe
pytania, udzielał rad, dawał wskazówki, zwracał nawet uwagę na postawę przy
wykonywaniu utworów. Wielu nie zdawało sobie wówczas sprawy, kim jest
Włodzimierz Kamirski. Niektórzy, starając się potem na studia muzyczne widzieli
jakie wrażenie komisji rekrutacyjnej wywoływał podpis Kamirskiego na Dyplomie
Konkursu, który prezentowali wraz z innymi świadectwami.
I tak było podczas pięciu edycji tego Konkursu. Za każdym
razem po dwa dni wytężonej pracy, niesamowitego wysiłku. Nie chciał przyjąć
nawet kwiatów w podziękowaniu, a zaproszony na obiad po zakończeniu Konkursu,
potrafił pokryć rachunek za wszystkich, zanim myśmy się zorientowali.
Podkreślał, że zebrane fundusze muszą być przeznaczone na nagrody dla tych
dzieci. I były, także te od sponsorów i od publiczności. Ani jeden uczestnik
nie wyjechał z żadnego sydnejskiego konkursu bez nagrody. Rada Naczelna
fundowała jedynie główne nagrody dla zwycięzców.
Nawet jeśli przesłuchania konkursowe trwały nieraz
kilkanaście godzin, czas nie dłużył nam
się nigdy. Włodek miał niesamowite poczucie humoru a także niewyczerpany zasób
żartów, dykteryjek i kawałów. Czasami Wanda Wiłkomirska strofowała go
delikatnie, mówiąc – No, syneczku, już
wystarczy. Wracamy do pracy. – Wywoływało to u nas, to znaczy u Macieja Paweli
i u mnie, kolejną salwę śmiechu. Włodek Kamirski był co najmniej dwa razy większy
od miniaturowej Wandy. Jej pieszczotliwe ‘syneczku’ bardzo nam się podobało.
Jemu zresztą też.
Pomiędzy drugim a trzecim Konkursem Muzycznym, Włodek
owdowiał. W roku 2007 zmarła jego ukochana żona, Ewa. Włodek zamknął się w
sobie. Zerwał wszystkie służbowe i wiele towarzyskich kontaktów. Postanowił
przejść na wcześniejszą emeryturę. I znowu w serdecznej, prywatnej rozmowie
skomentował, że psychicznie nie byłby w stanie przeżyć kolejnej śmierci, także na
scenie. Jak wiemy prawie wszystkie opery kończą się tragicznie...
Zbliżyliśmy się wtenczas do niego a i on przylgnął do
naszej rodziny. Imieniny Włodzimierza, 16 stycznia były dniem urodzin naszego
Tomka – najstarszego syna. Celebrowaliśmy ten dzień wspólnie. Bywał u nas na Wigilii, na Wielkanocnej Święconce, a i często tak sobie, bez żadnej okazji.
Uwielbiał tradycyjną polską kuchnię, szczególnie placki ziemniaczane. Doskonale
rozumiał się z naszymi dziećmi, z których każde oprócz swojego zawodu, ma także
wykształcenie muzyczne. Udzielał im praktycznych rad. Na przykład Piotrowi, jak
za pomocą kulki chleba uzyskać niezwykły dźwięk saksofonu.
Włodek sam był także bardzo gościnny – wizyta u niego
bywała zawsze miłym przeżyciem. Niezwykle inteligentny, dowcipny, z niesamowitym
poczuciem humoru. Był wspaniałym gawędziarzem. Włodka można było słuchać bez
końca. – O soliście operowym, który tak serdecznie się kłaniał wiwatującej
publiczności, że dał pół kroku za dużo do przodu i spadł na orkiestrę. O innym
przypadku, kiedy w oczekiwaniu na partnera, który już już miał wejść na scenę i
śpiewać swoją rolę, ale nie wchodził -
aby wypełnić czas, czekający na niego artysta zaczął, chodząc po scenie
komponować: – a gdzie on jest? powinien
już tu być – i tu go nie ma – ani tutaj
– mam nadzieję, że mu się nic nie stało... Dyrygent, Maestro Kamirski dał znać
orkiestrze aby akompaniować mu, powtarzając kilkakrotnie graną melodię. – I już zamierzał nacisnąć guzik kurtyny, co
w takich sytuacjach się czyni – kiedy oczekiwany nieszczęśnik w ostatniej
chwili wpadł na scenę. Zaśpiewał swoją partię bardzo dobrze. Tłumaczył się
potem, że jego żołądek po prostu nie wytrzymał napięcia... Najważniejsze, że
orkiestra nie straciła głowy a publiczność nie zorientowała się nic a nic.
Jednego razu otrzymałam z Polski email z zapytaniem, czy
W. Kamirski, Juror organizowanych przeze mnie Konkursów Muzycznych im Ewy
Malewicz to może ten sławny polski dyrygent? Okazuje się, że od pewnego czasu
próbowali się z Maestro Kamirskim skontaktować organizatorzy jubileuszu z
Katowic. Tak. To ten. Zgodził się, aby podać jego kontakt. Po długich wahaniach
Włodek dał się przekonać i w 2011 roku poleciał do Polski, zaproszony aby
dyrygować Jubileuszowym Koncertem Orkiestry Symfonicznej Radia i Telewizji w
Katowicach. Nie trzeba dodawać, że tamten Jubileuszowy Koncert, był kolejnym
wielkim sukcesem Włodzimierza Kamirskiego. Było to jednocześnie pożegnanie ze
sceną utalentowanego, światowej sławy dyrygenta, Maestro Vladimira.
Już wówczas podupadał na zdrowiu, do czego absolutnie nie
chciał się przyznać szczególnie przed samym sobą. Wiadomo było, że cierpi, ale
był niezwykle wytrzymały. Jak twierdził, nie takie przypadłości trzeba było
wytrzymać, mając przed sobą kilkudziesięcio - osobową orkiestrę, a za sobą
nieraz kilkutysięczne audytorium.
Zbliżał się Szósty Konkurs Muzyczny. Włodek nie dawał
poznać po sobie, że czuje się naprawdę źle. Obiecywał, że nafaszerowany
wszystkimi możliwymi medykamentami, stawi się jak zwykle na przesłuchaniach.
Niestety, w sobotę rano, parę godzin przed rozpoczęciem
Konkursu otrzymałam telefon, że Pana Kamirskiego pogotowie zabrało do szpitala
i to prosto na stół operacyjny. Muzycy znają się między sobą, więc Jury
Konkursu bez problemu udało się skompletować. To wcale nie znaczy, że udało się
zastąpić Włodzimierza Kamirskiego – tego nawet nikt nie próbował. Pomimo
wszystko, szósty Konkurs Muzyczny im. Ewy Malewicz należał do niezwykle
udanych.
Po dosyć długiej rekonwalescencji Włodek spędził z nami
jeszcze Święta Bożego Narodzenia (2015) potem przyjechał się pożegnać przed
naszym wylotem do Polski (czerwiec 2016). Po powrocie dowiedzieliśmy się, że
znowu był w szpitalu. Kiedy odwiedzaliśmy go w ubiegłe Święta, mówił, że
chciałby już odejść. Podkreślał, że dla niego życie skończyło się z chwilą
odejścia Ewy. Wkrótce i on podążył za swoją Ewą. Odszedł dobry, życzliwy, serdeczny człowiek.
Człowiek wielki a jednak skromny w swej wielkości. Od ludzi wymagał szczerości.
Nie znosił wywyższania się, kłamstwa ani obłudy.
Podczas pogrzebu na ekranie pokazany został fragment
nagrania. Maestro Kamirski dyryguje orkiestrą. Wykonują ‘Requiem’, Giuseppe
Verdiego w Sydnejskiej Katedrze. Kamera pokazuje orkiestrę, plecy Dyrygenta, potem
przesuwa się z orkiestry na chór i znowu na Dyrygenta – tym razem en face – on
śpiewa razem z chórem: Lord have mercy.
Christ have mercy – Panie zmiłuj się. Chryste zmiłuj się...
Prochy Włodzimierza Kamirskiego oraz jego żony Ewy mają
spocząć w rodzinnym grobowcu Kamirskich na Warszawskich Powązkach.
Marianna Łacek
* * *
Z batutą na antypodach – rozmowa z dyrygentem Włodzimierzem Kamirskim (Tygodnik Przegląd)
Z dyrygentem Włodzimierzem Kamirskim rozmawia Bronisław Tumiłowicz
Jak to się stało, że znalazł się pan w Australii i mógł tam pracować w swoim zawodzie, na dodatek w czołowej instytucji muzycznej tego wielkiego kraju?
– To pytanie jest dla mnie najtrudniejsze. Nie chciałbym się rozwodzić na temat okoliczności, które doprowadziły mnie do wyjazdu z Polski. To bardzo prywatna sprawa i chciałbym, aby taka pozostała. Muszę jednak powiedzieć, że dla kogoś, kto ma w zasadzie ustaloną pozycję, i to dobrą, zdecydowanie się na emigrację jest krokiem bardzo trudnym, wymagającym nawet pewnej desperacji. Trzeba doświadczyć czegoś bardzo złego w życiu, aby na coś takiego się zdobyć. Zostawiłem w Polsce rodzinę, przyjaciół, dom i wyjechałem w nieznane.
Czyli nie było to zaplanowane?
– Nigdy wcześniej nie myślałem o emigracji, w ogóle nie przypuszczałem, że mógłbym na stałe mieszkać poza Polską. A jednak tak mi dokopano, że nawet przez chwilkę się nie zastanawiałem. Wyjechałem do takiego kraju, w którym mnie chciano i doceniano. Patrząc teraz z perspektywy tych prawie 30 lat, uważam, że postąpiłem słusznie.
Czytaj cały wywiad
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy