— Do szczytu państw Europy Środkowo-Wschodniej i Południowej, na który przyjeżdża do Warszawy Donald Trump, pozostaje jeszcze sporo czasu, ale zamieszanie wokół tej inicjatywy jest spore. Czeski dyplomata w poniedziałkowej „Gazecie Wyborczej” stwierdził, że Praga zrezygnowała z udziału w tej imprezie. Ale minęło zaledwie kilka godzin i w „Rzeczpospolitej” ukazało się oświadczenie zastępcy ambasadora Republiki Czeskiej w Warszawie: „Jak najbardziej nadal bierzemy udział w pracach tego forum”. Czym jednak motywował to stanowisko Pragi rozmówca „Wyborczej”? Znowu cytat: „Dla nas idea Trójmorza jest nie do zaakceptowania. To XX-wieczny, mocarstwowy koncept Piłsudskiego…”. Na czym ten koncept polegał i dlaczego jego lansowanie w wieku XXI jest dla niektórych Czechów nie do przyjęcia?
— Koncept Piłsudskiego polegał na idei Międzymorza, dzisiaj ochrzczonej Trójmorzem, czyli zbudowania federacji państw, głównie słowiańskich, pomiędzy Morzem Bałtyckim, Adriatykiem i Morzem Czarnym, zatem w całej Europie Środkowo-Południowo-Wschodniej. Przy czym, nieformalnie zakładano, że państwem, które będzie ten projekt tworzyło, nadawało mu kształty i de facto mniej czy bardziej nim kierowało, będzie Polska. W związku z tym koncept ten nie udał się i nie mógł się udać, bo był pojmowany jako polski koncept imperialny, i takim rzeczywiście w okresie międzywojennym ten pomysł był. Myślę, że wszyscy, którzy znają historię Polski i polskiej myśli politycznej, widząc projekt Międzymorza, Trójmorza, natychmiast widzą to samo światełko, że Polska chce stworzyć jakąś federację środkowoeuropejską pod swoim nieformalnym przywództwem. Stąd też Czechom to światełko się zapaliło. Od razu wykazali sceptycyzm.
— W założeniu prezydenta Dudy przyjazd prezydenta Stanów Zjednoczonych miał oznaczać poparcie dla rządu PiS i wzmocnić polską inicjatywę budowy szerokiego sojuszu państw centralnej Europy. Sojuszu — przeciwko komu?
— Powiem szczerze, że sam nie wiem, jakie będą wypowiedzi prezydenta Donalda Trumpa w czasie jego wizyty w Polsce. Czy to będzie zielone światło dla budowania jakiegoś sojuszu Trójmorza, czy też nie? Nie potrafię tego powiedzieć. Na pewno jest to pomysł oryginalny, polski, stworzenia siły alternatywnej w stosunku do, z jednej strony, Rosji, a z drugiej strony do Niemiec. Przy czym trzeba zaznaczyć, że 1/ kraje, mające tworzyć tę federację, są stosunkowo słabe ekonomicznie; 2/ często mają wewnętrznie sprzeczne interesy i są ze sobą skonfliktowane historycznie. W związku z tym spoiwem umacniającym ten sojusz miałoby być poparcie Stanów Zjednoczonych, które zbudowałyby w ten sposób własną strukturę polityczną między Rosją a Unią Europejską.
Jeżeli mielibyśmy ocenić ten projekt, to jego największe słabości są chyba trzy.
Po pierwsze, słabość ekonomiczna tego projektu. Są to wszystko kraje, które są w mniejszym czy większym zakresie uzależnione ekonomicznie od Europy Zachodniej. Mówiąc zupełnie brutalnie, stanowią struktury do podprodukcji różnego rodzaju komponentów dla gospodarki niemieckiej. W związku z tym nie są w stanie tak łatwo spod tej niemieckiej kurateli ekonomicznej wyjść, ponieważ jest to ich główny rynek eksportowy.
Po drugie, projekt ten posiada znaczące słabości polityczne, bowiem te państwa nie mają często wspólnych interesów. Na przykład jedne widzą zagrożenie niemieckie, a nie widzą rosyjskiego, a inne na odwrót. Z tego powodu projekt wydaje się wewnętrznie mało spójny i Stany Zjednoczone musiałyby tu wykazać dużo inicjatywy, jak również wpompować dużo pieniędzy, aby takiej strukturze nadać jakąkolwiek formę życia.
Po trzecie, słabością tego projektu jest to, że należy zadać sobie pytanie, czy w rzeczywistości jest to projekt amerykański, czy też jednego prezydenta USA, a więc Donalda Trumpa? Przecież takie pomysły już snuto w Polsce przynajmniej od kilkunastu lat, i nigdy nie spotykały się one z poparciem żadnej administracji amerykańskiej. Jeżeli będzie to budowane przy poparciu tylko i wyłącznie Trumpa, to ta konstrukcja będzie trwała dopóki dopóty prezydentem jest Donald Trump. Niestety, nie będzie on prezydentem wiecznie. Jeżeli będziemy mieli kolejnego prezydenta, na przykład demokratę jak Hillary Clinton, to nie ma wątpliwości co do tego, że ten projekt nie znajdzie tam poparcia. Hillary Clinton chce współpracować z Europą i tutaj głównego kontrahenta do współpracy widzi w Niemczech, a nie w jakiejś konfederacji, sojuszu w sumie słabych państwa w Europie Środkowowschodniej. I to moim zdaniem jest najsłabszy punkt tej konstrukcji, że to nie jest konstrukcja na dziesięciolecia, lecz na jedną, maksymalnie na dwie kadencje amerykańskich prezydentów.
Oprócz tego pomiędzy poszczególnymi krajami tego całego Trójmorza istnieją zasadnicze sprzeczności interesów. Czechy czują się zdecydowanie bardziej zbliżone do Niemiec i Europy Zachodniej, niż do Europy Wschodniej. Jedyne, co je teraz łączy na przykład z polityką polską, to jest kwestia niechęci do przyjmowania uchodźców. Ale to jest za mało, aby stworzyć blok. Węgry z kolei lawirują pomiędzy Berlinem a Moskwą, starając się wszędzie mieć dobre stosunki. Tymczasem Warszawa dąży do tego, żeby mieć stosunki nienajlepsze zarówno z Moskwą, jak i z Berlinem.
Myślę, że jak ten pomysł Trójmorza będzie dalej lansowany, rozpocznie się jego budowa, to zacznie wychodzić coraz więcej tego typu sprzeczności w tym projekcie. Warto też wspomnieć o tym, że wiele z krajów będzie patrzyło z wielkim niepokojem na Polskę jako ewentualnego hegemona w tym związku. Mam tu na myśli przede wszystkim kraje nadbałtyckie czy Ukrainę, które też się w tym projekcie liczą.
* * *
Komentarz Krakauera:Koncepcja trójmorza w najprostszym opisie równa się peryferyzacji Polski w Europie. Nie tylko nikt na poważnie nie chce się z nami wiązać, ale nawet nie chce się kojarzyć.
Czesi musieliby upaść cywilizacyjnie, żeby chcieć cokolwiek realizować wspólnego z Polską. Słowacja ma Euro i doskonale sobie radzi, również dzięki dobrym relacjom z Federacją Rosyjską. Węgrzy realizują swoją własną politykę, mając z tyłu głowy odwrócenie rozbiorów ich kraju po I Wojnie Światowej. Litwa, Łotwa i Estonia są w praktyce na innej planecie, poza tym potencjał tych członków Stefy Euro jest zupełnie z innego wymiaru. Jaki sens ma tworzenie sojuszu z państwem, którego armia mieści się w większej windzie, a wszyscy Żołnierze tych krajów nie wypełnią nawet Stadionu Narodowego? Jest oczywiście jeszcze Ukraina, jednak to źródło destabilizacji w regionie i potencjalny punkt zapalny globalnego konfliktu, który politycznie orientuje się na Berlin, a nie na Warszawę. Można wiele złego powiedzieć o rządzących w Kijowie, ale nie można im odmówić sprytu. Gdyby opozycyjnie do Berlina postawili na Warszawę, to byliby straceni.
Ekonomicznie potencjał Europy Środkowej i Wschodniej, nawet licząc razem z Ukrainą – to tylko dodatek do potęgi europejskiej gospodarki. Jesteśmy peryferiami i zapleczem, czymś co nadąża, nie ma własnego kapitału, technologii i jest niesamodzielne nawet w zakresie podstawowych technologii. Do tego dochodzi jeszcze problem zasobów, te są bardzo ograniczone, to nie są czasy, kiedy I Rzeczpospolita dosłownie żywiła Europę pogrążoną w seriach wyniszczających wojen i złoto płynęło do kraju! Swoją drogą to śmieszne, że minęło tyle czasu, a my w zasadzie możemy zaoferować nadal to samo – tanią żywność, skóry zwierząt i tanią produkcję ich dóbr, na ich licencjach. Ten ostatni element to chyba dowód na postęp cywilizacyjny regionu? Jest się czym pochwalić i z czego cieszyć? Najważniejsze pytanie – czy jest na czym budować?
Żaden z krajów regionu nie ma żadnego interesu, żeby w jakiejkolwiek formule stawiać się w opozycji do Zachodu. To polityczna głupota. Niestety powoli zaczyna ona przeważać w Polsce, a na Węgrzech rozsądny pragmatyzm w realnej polityce wziął górę. Budapeszt pozostawił emocje w warstwie retorycznej. Interesy umieją robić doskonale, także z Rosją, z którą mają bardzo poprawne relacje polityczne i to pomimo wypominania nagrobków z 1956 roku przez część tamtejszej opozycji.
Wiele wskazuje na to, że retoryka trójmorska naszej elity rządzącej jest bardziej obliczona na wewnętrzną scenę polityczną, niż na realne działania w polityce międzynarodowej. Co prawda po wizycie pana Donalda Trumpa, bardzo wiele sobie obiecują. Jednak, to nic innego jak budowanie domów na piasku. Stany Zjednoczone nie zrezygnują ze strategicznego porozumienia z Rosją w obliczu chińskiego zagrożenia, żeby pozwolić nadymać się polskim fobiom. Nawet jeżeli doszłoby do jakiegoś poważnego zadeklarowania wsparcia, to będzie to balon próbny – mający na celu wykorzystanie naszego potencjału, do stworzenia pomiędzy Europą a Rosją klina i osła trojańskiego! Nic więcej! Chyba, że zobaczymy 200 taktycznych głowic jądrowych, kilka baterii Patriot i około 200 samolotów zdolnych dolecieć do Moskwy i wrócić (przynajmniej teoretycznie). Do tego oczywiście potrzebne są inwestycje, bo odcięci od Europy i skonfliktowani z Rosją, nie mamy szans na rozwój. Nie chodzi o to, że odetną nas od gazu i morza, chodzi o mechanikę globalizacji, która jest brutalna dla słabszych. Liczą się tylko silni o określonym poziomie potencjału i możliwościach, suma naszych potencjałów się nie sumuje – to nie jest samowystarczalny region. Co więcej, to nie jest region napędzany eksportem. Nawet nasz eksport w istocie bardzo pokaźny, jest uzależniony od zapotrzebowania Zachodu, ponieważ jesteśmy gospodarką nadążną, zapleczem.
Przyjmując jednak tę koncepcję jako możliwą do realizacji, trzeba zadać jedno zasadnicze pytanie – co na tym może zyskać Polska? Poza alienowaniem się w Unii Europejskiej, nie widać żadnych realnych korzyści. Rynek regionu jest za mały, żeby przekierować nasz eksport (nawet po jego odbudowie i przebranżowieniu). Nie ma tutaj potencjału, który mógłby umożliwić nam funkcjonowanie jako NATO-bis i Unia Europejska-bis. Trzeba także brać pod uwagę fakt, że Ukraina nie jest zainteresowana odtwarzaniem I-szej Rzeczpospolitej, tylko członkostwem w Unii Europejskiej, oni chcą należeć do Zachodu, a nie do Polski! Dlatego wszelkie ich dążenia i dywagacje trzeba filtrować przez ten interes generalny, który jest jednoznaczny. Poza tym z punktu widzenia polityki historycznej jaką prowadzi, trudno ten kraj uznać nawet za neutralny z punktu widzenia interesów Polski.
Koncepcja trójmorza to peryferyzacja Polski w Europie, oparta na fikcji rzekomego amerykańskiego zaangażowania w nasz region. Można to wcielić w życie, poczekajmy aż Zachód będzie mówił o Polsce jako osobnym podmiocie, takim już z zewnątrz ich struktury.
Krakauer
Obserwator Polityczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy