Robert Biedroń - (ur. w 1976 r.) działacz na rzecz osób LGBT i publicysta. Założyciel i w latach 2001–2009 prezes Kampanii Przeciw Homofobii, od 2011 do 2014 poseł na Sejm, od 2014 prezydent Słupska. Fot. A.Grycuk Wikimedia -cc |
Tylko 6 procent zadeklarowało, że nie poparłoby prezydenta Słupska ze względu na jego orientację seksualną. Jednak 26 procent Polaków wrzuciłoby do urny głos poparcia dla niego. Wygląda na to, że Robert Biedroń będzie czarnym koniem kolejnych wyborów prezydenckich. Tak przynajmniej wynika z ostatniego sondażu pracowni IBRiS dla „Faktu” i Radia Zet.
Biedroń to kandydat jednoczący naprawdę wszystkich Polaków – popierają go wyborcy o przeróżnych poglądach, od prawa do lewa, może z wyjątkiem skrajnych prawicowych ugrupowań, którym przeszkadzałby fakt, że jest homoseksualistą. Generalnie jednak na Biedronia stawiają nawet ci Polacy, którzy deklarują zmęczenie polityką i ciągłym konfliktem pomiędzy największymi graczami — PO i PiS.
32, 3 procent, jak wynika z sondażu, nie zagłosowałoby na Biedronia. Większość z nich jako powód podaje jego zbyt liberalne obyczajowo poglądy. 6 procentom przeszkadza wprost jego orientacja.
Natomiast w ostatnich sondażach na zlecenie „Gazety Wyborczej” króluje Donald Tusk. To on miałby zmierzyć się w drugiej turze z obecnym prezydentem Andrzejem Dudą. Tusk mógłby liczyć na 31 procent poparcia. Szef Rady Europejskiej do tej pory jeszcze jasno nie określił, czy będzie kandydował na prezydenta Polski w 2020 roku. W tym samym sondażu wykonanym przez Kantar Public na podium, czyli na trzecim miejscu znalazłby się Paweł Kukiz z 12-procentowym poparciem.
Natomiast gdyby dziś rozpisano wybory parlamentarne, nadal wygrywałoby je PiS, które osiągnęłoby wynik 35 procent. Goni je Platforma Obywatelska – 27 proc. To z kolei sondaż Ipsos Observer dla „Wiadomości”. Wyniki wyborów nie różniłyby się szczególnie od poprzednich – wyliczono, że do parlamentu jeszcze załapałby się Kukiz’15 oraz Nowoczesna, zaś poza Sejmem znalazłyby się: Razem, Wolność, PSL, SLD.
Julia Baranowska
Sputnik Polska
* * *
Wywiad z Robertem Biedroniem - prezydentem Słupska
– Porządny człowiek – tak mówią o Panu. To określenie rzadko jest używane w stosunku do polityków. Czy Pan jakoś specjalnie na to pracuje?
– Trzeba zapytać tych, którzy tak mówią. Boję się określenia porządny człowiek, ponieważ mam wrażenie, że ono zostało zdewaluowane przez „dobrą zmianę”, że porządny człowiek dzisiaj dzieli. Poza tym wydaje mi się, że takich polityków, o których mówi się porządny człowiek było bardzo wielu w historii. Myślę, że taki ktoś powinien mieć przede wszystkim dużo pokory. Zastanawiam się natomiast, skąd się bierze zaciekawienie moją osobą. Może po części dlatego, że moja kariera jest inna, przeszedłem inną drogę niż typowy polityk. Jestem w polityce nie dlatego, że chciałem być prezydentem miasta czy posłem, ale że chciałem być sobą i o to musiałem bardzo ciężko walczyć.
– Jest Pan odważny. To się opłaca w polityce?
– No jakoś się opłaca, zależy, co dla kogo jest ważne. Dla mnie przez całe życie ważne było, by godnie je przeżyć. Znalazłem się w polityce, żeby uporządkować to, co sprawia, że jestem obywatelem drugiej kategorii, że ktoś może mnie opluć na ulicy, śmiać się ze mnie i nie chcieć mi ręki podać. To było egoistyczne, choć później okazało się altruistyczne. Chciałem to zmienić i dlatego trafiłem do tej cholernej polityki.
– Wracając do odwagi. Zakazał Pan występów zwierząt w cyrku w Słupsku, zdjął Pan portret papieża w gabinecie prezydenta…
– Chce pani zapytać, czy to się opłaca? Zobaczymy… Kiedy podejmuję decyzje, które nie są społecznie aprobowane, a takich jest sporo, to wiem, że jestem w polityce nie po to, żeby przypodobać się szefowi partii, bo jestem niezależny i bezpartyjny, ani po to, żeby przypodobać się mieszkańcom Słupska. W polityce jestem, żeby coś ważnego robić, uporządkować rzeczy wymagające naprawy.
– Podczas kampanii obiecał Pan mieszkańcom różne rzeczy. Niektóre udało się spełnić, a innych może się nie uda?
– Najważniejszą obietnicą, którą złożyłem mieszkańcom jest porządek w finansach. Słupsk jest piątym, najbardziej zadłużonym miastem w Polsce. Mój poprzednik zadłużył je na 271 mln zł, starając przypodobać się mieszkańcom albo, co gorsza, realizując swoje ambicje. Dziś robię wszystko, żeby nie mieć deficytu w budżecie rocznym. To mi się na szczęście udaje, bo odziedziczyłem budżet z deficytem 20 mln za 2014 r., w tym roku mam już 10 mln nadwyżki. To są trudne rzeczy, one wymagają bardzo niepopularnych decyzji. Staram się jednak tłumaczyć mieszkańcom, dlaczego oszczędzamy i co z tego będziemy mieć. Jeśli planuję nowe kosztowne inwestycje, to tylko wtedy, kiedy wiem, że mam szanse na spore współfinansowanie z zewnątrz. Zdaję sobie sprawę, że dla obecnie rządzących Polską to może być nieistotne, zważywszy, jak konstruowany jest budżet państwa, w którym zakłada się deficyt rzędu 60 mld złotych, przy budżecie państwa prawie 400 mld.
– Podjął Pan również kilka decyzji określanych jako populistyczne, np. zrezygnował Pan z samochodu i kierowcy…
– To są potrzebne symbole, wynikające z moich przekonań. Chcę robić rzeczy, które sprawią, że będę wiarygodny w oczach mieszkańców mojego miasta. Kiedy mówię – zaciskajcie pasa, nie wyremontuję wam chodnika, nie postawię wypasionego amfiteatru, ponieważ nie mam pieniędzy, to sam muszę pokazywać, że ja też zaciskam pasa. Czyli rezygnuję z limuzyny, pijemy wodę z kranu, robimy rzeczy, które są oszczędnościami symbolicznymi, ale pokazują, że jestem solidarny z mieszkańcami, od których oczekuję zrozumienia w zaciskaniu pasa. Tak powinna wyglądać władza.
– To chyba Pan zakłada, że będzie długo rządził, bo ci, którzy tego nie zakładają myślą: po mnie choćby potop. Pan naprawdę chce coś naprawić?
– Działam tak, bo faktycznie zależy mi na tym mieście. Nie zakładam, że będę rządził krótko czy długo, ponieważ łaska wyborców na pstrym koniu jeździ. Tego się nigdy nie wie. Ludzie często w swoich wyborach nie kierują się rozsądkiem, tylko emocjami. Muszę połączyć racjonalne decyzje w kierowaniu miastem, z emocjami, które są szalenie ważne. Dzisiaj idąc do pani spotkałem mieszkańców Słupska na wycieczce w Warszawie, którzy mówią: „panie prezydencie, jesteśmy dumni z naszego miasta, do tej pory byliśmy prowincją, o której się w ogóle nie mówiło, mało kto wiedział, gdzie leży Słupsk, niektórzy słyszeli, że to jakieś miasto obok Ustki. Dzisiaj Słupsk odzyskał swoją godność”. I właśnie takie połączenie może sprawić, że trafimy do ludzkich serc. To robi Kaczyński, oczywiście z kompletnie innej perspektywy, ale on poprzez łączenie pewnych elementów emocji w uprawianiu polityki, realizuje swoje cele polityczne, destrukcyjne dla Polski, niebezpieczne, ale realizuje.
– Jak się taki polityk jak Pan, porządny człowiek, czuje dziś w Polsce?
– Oczywiście, obecna sytuacja bardzo mnie uwiera. Pochodzę z domu, w którym zmieszały się dwa etosy: etos PRL (mój ojciec należał do partii) i etos „Solidarności”. Moja matka przynosiła bibułę, marząc o tym, żeby Polska kiedyś wyglądała inaczej, żeby była demokratycznym państwem. Lech Wałęsa w naszym domu był świętością. Pamiętam ten dzień, nie wiem, czy powinienem o tym powiedzieć, jak moja matka zmieniła oprawione w ramce zdjęcie Jana Pawła II na Lecha Wałęsę. Takie były emocje i szacunek dla faceta, który ryzykował bardzo wiele, żeby zmienić ten kraj. Tydzień temu uczestniczyłem w spotkaniu z Lechem Wałęsą. Widziałem, jak leciały mu łzy, kiedy nazywano go agentem, kiedy oskarżano go o to, że podłożył bombę pod jakiś blok, czy, że jest „Bolkiem”. Wydaje mi się, że robimy coś strasznego sobie samym. To nie chodzi o to, kto jest przyzwoitym człowiekiem, tylko że ta przyzwoitość zaczyna być reglamentowana, zaczyna być wykluczająca. Ta nienawiść wchodzi na salony, zaczyna nas zatruwać, to jest bardzo niebezpieczne. I dlatego nasz kraj dzisiaj zaczyna mnie uwierać.
– Niedawno rozmawiałam z Krystyną Jandą, która powiedziała, że od listopada (2015 r .- przyp. red.)żyjemy w innym kraju. Niczego nie da się wyjaśnić przy pomocy dawnych słów i dawnych kryteriów, one od listopada znaczą co innego. Coś, co kiedyś uznane było za nietakt, za chamstwo, dzisiaj jest w dobrym stylu. Z tym trzeba się nauczyć żyć?
– Nie, mam nadzieję, że Krystyna Janda, którą bardzo cenię i uwielbiam, nie powiedziała, że trzeba się nauczyć z tym żyć. Nie, z tym nie możemy się nauczyć żyć. Jeżeli są naprawdę przyzwoici ludzie, to właśnie dzisiaj nie powinni milczeć. Kiedyś to, z czym dzisiaj walczy Jarosław Kaczyński, czyli tzw. poprawność polityczna, nazywała się przed II wojną światową przyzwoitością. Po prostu pewnych rzeczy nie wypadało mówić w towarzystwie, nie wypadało robić z szacunku do drugiego człowieka. Dzisiaj – wszystko wypada. Rozwalić spotkanie publiczne, zaszczuć w Internecie, wmówić zdradę i kłamstwo. I to jest bardzo smutne. W takich momentach nie można milczeć, trzeba zawsze reagować. Boję się, że niestety takich osób, które chcą reagować będzie coraz mniej. Nie reagując, tak naprawdę, przykładamy rękę do tej nienawiści, współuczestniczymy w tej zbrodni. A przyzwoici ludzie nie powinni w takich rzeczach uczestniczyć.
– Czy w tej nienawiści widzi Pan jakieś zagrożenia dla Polski?
– Widzę zagrożenia i w sensie rządów prawa, czyli demokracji, ale też w sensie społecznym. Wydaje mi się, że najbardziej niebezpieczna jest ta przemiana, ucieczka od wolności, od wartości, które wydawałoby się, że dla nas wszystkich ważne. To jest też pokłosie lat zaniedbań od 89 r. Jak wyjrzymy za okno, to widzimy piękną Warszawę, z pięknymi biurowcami, mamy dwie linie metra, Polska ma autostrady, stadiony, ale kiedy posłuchamy społeczeństwa, to tych inwestycji nie widać, inwestycji w myślenie. Nikt nas obywateli nie przekonał do tego, że warto być demokratą, że warto szanować prawa człowieka, rządy prawa, nikt tak naprawdę z nami nie rozmawiał. Politycy byli zajęci wieloma innymi sprawami, tylko nie inwestowaniem w tego typu sprawy. Więc dzisiaj nie dziwię się, że Jarosławowi Kaczyńskiemu i PiS tak łatwo jest przejmować rządy nad duszami, oni mają po prostu dużo bardziej atrakcyjną ofertę dla społeczeństwa. Po co się męczyć z demokracją, po co chodzić na wybory, po co w drodze dialogu, dyskusji, negocjacji ucierać kompromisy? Jak można raz walnąć pałą, można jednym podpisem zadekretować wszystko, wystarczy, że naczelnik narodu się zgodzi.
– W Słupsku zaprasza Pan uchodźców do szkoły, sam chodzi po szkołach i uczy demokracji. Robi to Pan przeciwko Kaczyńskiemu? Chce Pan przejąć rządy nad duszami?
– Robię to, co powinno zrobić państwo. Rozmawiam ze społeczeństwem. I nie robię tego przeciwko komuś, ale dla wartości, które są dla mnie ważne i na których wychowywali mnie moi rodzice. Nie ma innej alternatywy. Kiedy widzę, że twarzą telewizji publicznej jest twarz Jarosława Kaczyńskiego, to bardzo się boję tej alternatywy. Robię coś, co powinny zrobić wszystkie poprzednie rządy, począwszy od Unii Wolności, SLD, AWS, PO i PiS, czyli rozmawiam ze społeczeństwem. A co do uchodźców, to robię to, o co prosi m.in. papież Franciszek czy Krzysztof Zadarko – biskup diecezji, do której należy Słupsk. Rozmawiam o bliźnim w potrzebie.
– Ma Pan zdjęcie z Beatą Szydło, z Lechem Wałęsą, z Ewą Kopacz, a nawet z prezydentem Andrzejem Dudą. Czy to znaczy, że jest Pan gotów rozmawiać ze wszystkimi?
– A jaka jest alternatywa dla dialogu? Tu nie o mnie chodzi. Inaczej się pozabijamy. Jeśli chcemy tworzyć współczesne społeczeństwo, w którym ludzie mają różne poglądy polityczne, wyznają różne wartości, różne religie, nie da się inaczej. Całe życie doświadczałem i nadal doświadczam jako gej, ateista, „lewak”, mechanizmu wykluczenia i wiem, że żeby się nie pozagryzać, trzeba się dogadać. Z tym większym żalem patrzę na to szaleństwo, które dzisiaj zostało rozpętane, gdzie są obywatele gorszego i lepszego sortu. To znów nie o mnie chodzi, ale chodzi o to, żebyśmy zastanowili się nad przyszłą Polską. Kiedy patrzę na opozycję, zastanawiam się, dlaczego chcą przejąć władzę. Czy mają coś do zaproponowania? Nie przekonuje mnie to, że Jarosław Kaczyński jest zły, my to wszyscy wiemy, tylko co w zamian? Czy w zamian otrzymam znów ciepłą wodę w kranie? Nie, tego już nie chcę! Chciałbym, żeby te demony, które grasują nie tylko po Polsce, ale i po Europie, zostały powstrzymane. Nie widzę tutaj dojrzałości politycznej. Bardzo kibicuję KOD-owi, ale nie wiem, czy to akurat KOD powinien przekonać ludzi, którzy dzisiaj dostają 500 plus i czują, że odzyskali godność, że bronienie Trybunału Konstytucyjnego ma sens także dla nich. Że wychodzenie na manifestacje ma sens także dla nich. Mam wrażenie, że wiele osób tego nie czuje i zrzeka się części swojej wolności za 500 plus. Korzysta z tego Jarosław Kaczyński. Jak my, ludzie, którzy czują, że nie będzie 500 plus bez wolności i nie będzie wolności bez 500 plus, mamy ich przekonać?
– Może to Pan powinien myśleć o zjednoczeniu Polski? Jest Pan znany z pracowitości, z przyzwoitości, z odwagi, do tego zawsze wysoko ceniono Pana kulturę osobistą, a to jest ważne dla ludzi… No ktoś musi pierwszy zacząć o tym myśleć.
– Ktoś musi, ale dlaczego ja? A może pani?
– Świetny pomysł, tylko ja nie wiem, jak pogodzić Polaków, jak stać się wiarygodnym, jak to zrobić?
– Staram się to robić, ale wydaje mi się, że to nie jest kwestia tylko przywódcy. Przywódca powinien mieć swoją wizję. Mamy wielu przywódców w opozycji. Oni wszyscy chętnie tę buławę marszałkowską poniosą i będą liderami tego frontu anty-Kaczyńskiego. Tylko musimy wrócić do tego, o czym mówiłem wcześniej: co oni mają do zaoferowania, jaką wizję państwa?
– No właśnie, a Pan ma jaką?
– Ja dzisiaj mam swoją małą ojczyznę i to jest dla mnie priorytet. Dzisiaj ważny jest Słupsk i na tym się koncentruję. Poza tym, pamięta pani, jak rozmawialiśmy trzynaście lat temu, ja nigdy nie marzyłem, że po trzynastu latach spotkamy się i będzie pani do mnie mówiła panie prezydencie. Wtedy opluwano mnie na ulicy. Ale powtórzę, w polityce ważna jest pokora i ciężka praca.
– Wierzy Pan, że możliwa jest zgoda narodowa?
– Tak, jestem przekonany, inaczej nie byłbym politykiem i demokratą.
– Kiedy był Pan ostatnio w Stanach Zjednoczonych, zaproszono Pana do ambasady na przyjęcie, w którym miał uczestniczyć prezydent Duda. Kancelaria Prezydenta dowiedziawszy się, że Pan jest zaproszony, postanowiła Pana „odprosić”… I tak uczyniła, co jak widać, od listopada, mieści się w normie. Nikomu Pan o tym nie powiedział, ponieważ nie chce Pan jątrzyć?
– A skąd pani to wie? Uważam, że to było tak małe, że szkoda, żebym o tym mówił. Mamy tak wiele podziałów i tak wiele trudnych sytuacji, że dolewanie oliwy do ognia nie pomoże w niczym. To kwestia pewnych przyzwoitości. Do niedawna szczyciliśmy się w dyplomacji polskiej tą wysublimowaną demokracją sprzed II wojny światowej, gdzie przyzwoitość i dobre maniery miały ogromne znaczenie. Dlatego wolałbym to przemilczeć.
– A może dobrze by było, żeby o tym dowiedzieli się wyborcy Pana prezydenta?
– Tylko po co? Rozumiem, że to musiało być dla nich bardzo niekomfortowe, żebym ja był obecny podczas uroczystości, w której uczestniczy pan prezydent Duda. Podjęli taką decyzję i już… A pani? Wyszłaby pani i o tym krzyczała?
– No nie, ale dla mnie to jest szokujące.
– No szokujące, no i co?
– Uważam, że wyborcy powinni to wiedzieć.
– Co to zmieni? Myślę, że to jest tak naprawdę filozofia funkcjonowania tej władzy. Oni przyjęli, że nie potrzebują spotykać się z kimś, kto ma inne poglądy, kto reprezentuje inne niż ich środowisko, widocznie źle się czują w takim środowisku. To oczywiście jest bardzo niebezpieczne, bo zamykanie się nie buduje społeczeństwa, a przecież my jako społeczeństwo jesteśmy różnorodni. Czy ja powiem o tym przypadku, czy nie, nic to nie zmieni, tak jest dziś w całym naszym kraju, że się nas dzieli i izoluje.
– Czy są takie osoby w PiS, z którymi udałoby się Panu coś wspólnie zrobić?
– Pracowałem z wieloma parlamentarzystami. Z posłanką Szczypińską, zresztą też ze Słupska, walczyliśmy o prawa zwierząt. Z wieloma posłami Platformy, SLD, PSL robiłem wiele wspaniałych rzeczy, przeforsowałem wiele fajnych projektów ustaw, bo szukaliśmy tego, co nas łączy, a nie dzieli. Wiem, że to jest w polityce możliwe. Oczywiście, mamy różne poglądy, ale w demokracji są one czymś naturalnym i nie powinny przeszkadzać w tym, żeby usiąść razem do stołu i wypracować kompromis. Tak się buduje społeczeństwo. Może jestem naiwny, ale gdybym taki nie był, to nigdy nie wystartowałbym w wyborach parlamentarnych i nie zostałbym kandydatem na prezydenta Słupska. Ta naiwność sprawiła, że jestem tu, gdzie jestem.
– Naiwność może być piękna, czuję, że chce ją Pan w sobie pielęgnować…
– W taki sposób chciałbym zostać naiwny do końca życia. Mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się w pani ukochanej Trójce.
rozmawiała Magda Jethon
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy