A może prezesa uwiera w Konstytucji Art. 216, ustęp 5. określający maksymalną wysokość długu publicznego, tj. 60% produktu krajowego brutto (PKB)?
Co zaczyna być istotne, gdyż zadłużenie Polski właśnie przekroczyło 1 bilion zł, a więc 52% produktu narodowego brutto, czyli niebezpiecznie blisko granicy uniemożliwiającej przejście na euro, gdyby tego zechciano. Jest to mniej-więcej tyle, ile trzyletni budżet państwa. A permanentny roczny deficyt fluktuuje na poziomie 60 mld zł rocznie i raczej wzrośnie, gdyż zapowiedziano "odzyskanie majątku narodowego”, czyli nacjonalizację (zwaną patriotycznie repolonizacją), zwłaszcza mediów - czyli sektora notorycznie deficytowego i podtrzymywanego na kroplówce reklam i samopromocji obrzydliwych przemysłowców, „badylarzy” i handlarzy.
Wystarczy, aby zawitał lekki kryzys gospodarczy lub zachwiał się kurs złotówki, aby wysokość PKB raptownie zmalała, co - przy stałym (bądź rosnącym) - zrewaloryzowanym długu spowoduje przekroczenie konstytucyjnej granicy 60%.
Czy wtedy najazd Rosji lub UE zdominowanej przez Niemcy na notorycznie łamiącą swoją konstytucję Polskę można uzasadniać zamiarem przywrócenia ładu oraz poszanowania rzeczywistego prawa i sprawiedliwości?
Zresztą aktualizacja Konstytucji może i tak być nieunikniona, gdyż od przyszłego roku kończy się nadwyżka rozwojowych funduszy przychodzących z Unii i Polska będzie musiała zacząć spłacać unijny dług zaciągany w ostatnich 10 latach w formie tanich pożyczek na infrastrukturę i przekształcenia. Niestety, „spłacać” poprzez zaciąganie nowych długów u kogoś innego, skoro od lat nie jest w stanie wyprodukować corocznej superaty.
A może prezesowi chodzi wyłącznie o to, aby można było poprawiać Ustawę Zasadniczą podczas sesji Sejmu zwykłą większością głosów ?
Do dyskursu włączył się prezydent A. Duda (też prawnik z wykształcenia). Przywołując Konstytucję 3 Maja 1791, skarży się, że obecną konsytytucję napisali prawnicy i elity (zapomniał, że konstytucję trzeciomajową też napisała mniej niż dziesięcioosobowa elita spiskowców?), że nie odpowiada ona dzisiejszej rzeczywistości (po zaledwie 20 latach?) i że kompetencje różnych szczebli władzy nie są klarowne. Rzeczywiście nie są, choć trzeba pamiętać, że taka była właśnie intencja anty-Wałęsowska. O tym za chwilę, bo w tle pojawia się ministerstwo obrony.
Prezydent Duda twierdzi, że należy uaktualnić konstytucję, aby wszyscy w Polsce byli równi względem prawa. Ale przecież Art. 32. 1. brzmi: Wszyscy są wobec prawa równi.
W preambule zaś zapisano: ... my, Naród Polski (...) równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego – Polski...
Zaczynam podejrzewać, że w takim razie może chodzić wyłącznie o skasowanie równości w powinnościach wobec dobra wspólnego...
Na wszelki wypadek Art. 32. 2. brzmi: Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.
Przy okazji: jak ów zapis pogodzić z karuzelą stanowisk obserwowaną w RP po każdych wyborach, bez wytaczania jakichkolwiek procesów o korupcję, nepotyzm, zaniedbania, niegospodarność czy nadużycia? Czy wysyłanie na zieloną trawkę konkurentów politycznych nie jest kosztowną dyskryminacją? Wysyłani przeważnie milczą, bo otrzymują sute odprawy za doznaną "krzywdę" i czekają na najbliższe euro-wybory bądź jakiekolwiek inne - nawet gminne.
Ustawy zasadnicze formułuje się z założenia jak najogólniej, by były elastyczne i relewantne w ciągle zmieniającej się rzeczywistości. Pomysł to zaiste dziwny u prawnika, aby żądać odzwierciedlenia w konstytucji aktualnych detali. Zdaniem Dudy nadszedł "czas na poważną debatę konstytucyjną z udziałem dojrzałego polskiego społeczeństwa (...). Nie tylko z udziałem elit i nie tylko z udziałem polityków”. Jako formę tej debaty proponuje referendum - vox populi.
Nie wiemy czy A. Dudzie chodzi o referendum zatwierdzające zmianę konstytucji (Art. 226), czy referendum "w ważnych sprawach" (Art. 125).
Ale przecież dwa lata temu, podczas swej kampanii wyborczej Duda solennie obiecywał, że po ewentualnym wyborze powoła priorytetowo zespół ekspertów, „który przeanalizuje wszystkie projekty zmian konstytucyjnych zgłoszone po 1997 r., wyniki ankiety konstytucyjnej opracowanej w środowisku naukowym, inne dostępne opracowania oraz nowe opinie zainteresowanych środowisk i obywateli". Czy ktoś wie gdzie ukrywa się ten elitarny zespół ?
Prezydentowi i szefowej jego kancelarii Małgorzacie Sadurskiej przeszkadza np. słowo “egzystencja” w Art. 69. Konstytucji RP (“Osobom niepełnosprawnym władze publiczne udzielają, zgodnie z ustawą, pomocy w zabezpieczaniu egzystencji, przysposobieniu do pracy oraz komunikacji społecznej.”) najwyraźniej tylko dlatego, że inaczej interpretują to słowo.
Dla nich obojga słowo to oznacza “możliwość bardzo skromnego przeżycia”, gdy każdy słownik definiuje je jako “byt, istnienie, warunki życia”. Aktualne szczegóły ma przecież i tak określać ustawa. Nawet jeśli w konstytucji dodamy do “egzystencji” słowo “godnej”, to też nie ma to znaczenia, bo co jest w danym momencie godne, a co nie, musi określić inny, precyzyjniejszy i łatwiejszy do uaktualnienia akt normatywny.
Sadurska chwali się, że “polskie władze chcą zniwelować m.in. zjawisko głodnych dzieci, czy biedy wśród Polaków”. Nasuwa się przykład długoletniego australijskiego premiera Boba Hawke’a, który w 1987 r., w znacznie bogatszej Australii, zagalopował się i we wcześniej przygotowanym przemówieniu zmienił zdanie “By 1990, no Australian child need live in poverty” na “By 1990, no Australian child will be living in poverty”. Powiedział na emeryturze, że uważa to za największy błąd w swej karierze politycznej.
Brotherhood of St Laurence szacował, że w 1987 r. 580 tys. australijskich dzieci żyło w biedzie, dzisiaj szacuje tę liczbę na ponad 750 tys.
Orędownikom zmian wtórują ugrupowania Kukiz’15 i PSL, ale z zupełnie innymi - także istotnymi - zastrzeżeniami. Kukizowcom chodzi o odpartyjniaczenie Sejmu i Senatu i urealnienie oczekiwań. Np. M. Jakubiak tłumaczył, że obecną Konstytucję RP zatwierdzono w ciągu dwóch dni wyborczych frekwencją ledwie 42-procentową, natomiast ona sama wprowadziła nowy 50-procentowy próg-minimum, który jest obecnie w Polsce nie do osiągnięcia.
Natomiast peeselowcom chodzi o o to, by w Senacie część miejsc była zarezerwowana dla przedstawicieli władz samorządowych (np. województw) jako autentycznego, oddolnego i permanentnego głosu ludu. Chce także wzmianki o istnieniu trójpoziomowej struktury lokalnego samorządu - autentycznych gospodarzy Polski. 35-letni szef PSL Władysław Kosiniak-Kamysz przy okazji marzy o: ...likwidacji ciągłej walki politycznych plemion, które zasiadają w Sejmie i Senacie.
Partia Wolni i Solidarni - ustami marszałka seniora Kornela Morawieckiego - chce, by w konstytucji “na miarę XXI wieku” odzwierciedlić “nowy stosunek do pracy, do podziału ról społecznych czy obronności kraju. Nie wystarczy precyzyjniej określić podziałów i tego, co może prezydent, a co władza Sejmu, Senatu”. A także by konstytucja łączyła, a nie dzieliła obywateli (“Podział, który jest w Polsce jest niszczący dla obu stron”).
Zaś PO, które w przeszłości wrzucało do kompostnika żądania referendum z niemal milionem podpisów, dzisiaj postuluje zapisania w konstytucji obligatoryjności referendum, o ile zażąda tego zdefinowana liczba osób. Suweren powinien mieć zawsze prawo do wypowiedzenia się i nie może być ograniczany przez widzimisię prezydenta, Sejmu czy Senatu. Polska potrzebuje nowej konstytucji, ale nie pisanej przez PiS, gdyż Kaczyński napisze konstytucję pod PiS i siebie.
Osobliwie brzmi postulat L. Wałęsy, który proponuje wpisanie do konstytucji obowiązkowych badań medycznych (chodzi o psychiatryczne!) kandydatów na prezydenta i parlamentarzystów.
SLD - głosem Ryszarda Kalisza - też chce debaty ws. konstytucji, ale "musi to być debata równych sobie partnerów. Przez półtora roku rządów prezydenta Andrzeja Dudy i PiS-u mamy debatę polegającą na tym, że to co oni sobie wymyślą - to później uchwalają, niezależnie od tego co kto powie. W parlamencie toczy się obecnie wojna agrarna - i nie dotyczy to rolnictwa, tylko tego kto kogo przyciśnie do ziemi”.
Dalej, skoro szacuje się, że Polonia liczy ok. 20 milionów osób, to pożytecznie byłoby by konstytucja gwarantowała miejsce w Senacie dla jej przedstawiciela, choćby po to, aby mógł głośno protestować przeciw ułomnym projektom ustaw powodujących ujemne skutki dla Polonii - dzisiaj w dużej mierze posiadającej wielorakie obywatelstwa.
Podczas mego udziału w pracach Prezydium Rady Naczelnej dawano nam (w ostatniej chwili) do zaopiniowania takie projekty i protestowaliśmy pisemnie, ale nas i tak "olewano". Np. w sprawie podwójnego obywatelstwa czy kosztownej procedury zrzekania się polskiego obywatelstwa, co jest dużym problemem dla Polaków pracujących na szczytach Public Service, w wojsku, ASIO itp. w Australii.
Przypomnę też sprawę „Karty Polaka”, którą ówczesny wicepremier i marszałek Sejmu Ludwik Dorn (wówczas w PiS) zamknął w szufladzie i dopiero „marsz na Sejm” zorganizowany przez Emilię Chmielową, prezeskę Federacji Organizacji Polskich na Ukrainie, odblokował tę pozytywną inicjatywę, co ułatwiło życie wielu Polakom zamieszkałym w republikach byłego ZSRR.
Wstydliwie nadmienię, że próżno szukać w treści Konstytucji RP słowa: „Polonia”. Jesteśmy zaledwie wzmiankowani w preambule: ... „złączeni więzami wspólnoty z naszymi rodakami rozsianymi po świecie“...
Warto zauważyć, że nie słychać o żadnych propozycjach redukcji biurokracji, która - pomimo postępującej cyfryzacji danych i automatyzacji - rozdęta jest w Polsce ponad miarę. Np. wprowadzenia okręgów jednomandatowych i zmniejszenia liczby posłów i senatorów o połowę. Przecież dzisiejszy poseł nie musi używać furmanki czy roweru, aby dotrzeć do swego wyborcy - wystarczy komórka i Internet (YouTube, e-mail, Twitter i Facebook). Zaoszczędzone fundusze można by przeznaczyć właśnie na zabezpieczenie lepszej egzystencji niepełnosprawnym i dzieciom.
Przypomnę, że w dyskusji nad treścią tej obecnie już 20-letniej Konstytucji Polski najwięcej czasu i energii poświecono nie na doglądanie meritum, a na spór o jej chrześcijańską preambułę (podobnie zresztą było z Konkordatem).
O dziwo, ta „ułomna” konstytucja najwyraźniej zadowalała kolejnych prezydentów, z wyjątkiem L. Wałęsy (słynne „falandyzowanie") i L. Kaczyńskiego (walki R. Sikorskiego i A. Macierewicza w MON, a potem wpychanie się prezydenta na stołek premiera w Radzie Europejskiej).
Nota bene: stosując konsekwentnie dawną wykładnię wybitnego prawnika L. Kaczyńskiego i jego prezydenckiej kancelarii, to właśnie prezydent A. Duda powinien był pojechać na niedawne posiedzenie Rady Europejskiej, a nie premier B. Szydło !
Obecna konstytucja odpowiadała A. Kwaśniewskiemu, który od czasu legalizacji weta do końca pierwszej kadencji zawetował 11 ustaw. Łącznie w obu kadencjach zawetował 35 ustaw (głównie swoim kumplom z SLD i LiD).
Pasuje też jako-tako A. Dudzie, który - co prawda - zawetował 4 razy wraży rząd PO/PSL, ale był to rząd schyłkowy, skonfliktowany i skorumpowany, zainteresowany głównie tym, aby rzucić następcom parę kłód pod nogi, więc reakcja prezydenta mogła była być usprawiedliwiona.
Prezydent Duda raz nawet odważył się zawetować „swój” rząd (w sprawie zgromadzeń) lecz przyjazna mu większość w Sejmie postawiła na swoim i obaliła weto „swojskiego” prezydenta. Tylko po to, aby „chwilowo zabetonować” prawo do niezakłóconego obchodzenia miesięcznic smoleńskich na Krakowskim Przedmieściu.
Jednak ostatnio poczynania pośrednio podległego mu ministra obrony A. Macierewicza (głównie chodzi o liczne rezygnacje z wojska z „powodów rodzinnych”) najwyraźniej zaczynają go lekko wkurzać, a więc może stanie się odważniejszy i bardziej bojowy.
Nawet poseł J. Kaczyński poczuł jakiś fetorek wokół sprawy „misiewiczów” i „głębokich” reorganizacji, gdyż przydzielił ministrowi swego zaufanego człowieka do specjalnych poruczeń, mianowicie sekretarza stanu (wiceministra) Michała Dworczyka, warszawiaka, z wykształcenia historyka (studiował w 1994-2000, ukończył w 2013, przeszkodziła mu służba wojskowa i działalność w harcerstwie). Młody Dworczyk był doradcą premiera z lat 2005-2007 (spotkałem się z nim wtedy w Warszawie i Pułtusku. Odniosłem wrażenie, że ma ucho przyspawane do komórki), a potem prezydenta RP w latach 2009-2010. Zasłynął awanturą na granicy polsko-białoruskiej, gdyż nie wpuszczono go do Białorusi (jechał do Andżeliki Borys, z którą właśnie drastycznie rozprawiał się wówczas generalissimus Łukaszenka). Obecnie jest posłem PiS z okręgu wałbrzyskiego (sic!).
Przypomnę też, że prezydent L. Kaczyński urzędował jak trusia w latach 2005-2007 (2 lata rządów koalicji PiS/Samoobrona/LPR), więc weto zardzewiało. Użył go raz, w sprawie drugorzędnej, mianowicie próby zmiany Kodeksu Cywilnego. Ale już od 2007 do 2010 (2,5 lat rządów konkurencji, koalicji PO/PSL) wyraźnie się „rozkręcił” i nabrał ochoty. Użył weta 17 razy, w tym wielokrotnie torpedując inicjatywy komisji „Przyjazne Państwo”, chcącej ograniczyć ingerencje i wszechwładzę biurokratów. Najwidoczniej zorientował się, że zaniedbał wskaźniki i zbyt ostentacyjnie odstaje od średniej, a więc mogą go wkrótce wywieźć na taczce za brak wydajności z hektara.
Jeśli dodam, że - jak ujawniają teraz dawni bliscy znajomi bliźniaków - każdą swą decyzję i tak konsultował z bratem, to wynika z tego, że i wówczas szef opozycji, a dzisiejszy naczelnik Narodu, miał sporo poza-parlamentarnych (a więc i poza jurysdykcją Trybunału Stanu) możliwości wpływania na bieg wydarzeń, pomimo tego, iż ustrój RP nie jest monarchią rodzinną/dziedziczną.
Mówiąc poważniej, uważam, że Konstytucja RP rzeczywiście ma feler, bo zachowując mglistość co do zakresu kompetencji organów naczelnych państwa zakłada, że kolejni premierzy i prezydenci wypracują jakiś obyczaj (modus operandi) produktywnej współpracy i koegzystencji, w której personalne oraz ideologiczne animozje i antagonizmy trzymane są na uwięzi i który to obyczaj utrwali się w formie niepisanego zwyczaju/reguły. Ostatnie 20 lat udowodniło, że była to płonna mrzonka.
Monarchia konstytucyjna nie wydaje się realną opcją, pomimo tego, że godłu Polski przywrócono koronę (co prawda otwartą, co w heraldyce oznacza wasalstwo), z powodu niedoboru stosownych kandydatów na tron, bośmy wytępili ich protoplastów, zaś do monarchów elekcyjnych mamy uraz z powodu negatywnych zaszłości. Szwajcarska konfederacja, tj. republika federalna (system demokracji bezpośredniej - poprzez referenda) absolutnie nie wchodzi w rachubę, gdyż agresywne polskie feministki i emancypantki chyba nie mogłyby strawić faktu, iż niektóre Szwajcarki uzyskały prawo wyborcze dopiero w 1971 r., zaś ostatni kanton uległ tej nowości niedawno - w 1990 r. Mówiąc poważniej, w obecnej sytuacji obszary, gdzie króluje PO uciekłyby do Unii, zostawiając PiS-owi Polskę B.
Dlatego albo należy zdecydować się na system jednoosobowej odpowiedzialności - prezydencki (Francja, USA), albo na kanclerski (Niemcy, Austria). W przeciwnym bowiem wypadku do Konstytucji trzeba będzie wpisywać kodeks etyczny i zasady savoir vivre Jana Kamyczka (w rzeczywistości Janki Myczek) z dawnego „Przekroju”.
Np. minister obrony narodowej ma w czasie pokoju dwóch szefów - premiera i prezydenta. No to czyich poleceń ma słuchać, szczególnie w sytuacji, gdy nie są one spójne? A jeśli premier nie ma pojęcia o technice i wojsku, zaś szef MON ignoruje prezydenta, to może być jeszcze gorzej, gdyż cywilny minister-samodzierżca z dużą portmonetką mógłby wymknąć się spod kontroli i nabrać przeświadczenia, że to on rządzi samorządnie i niezależnie - jako Wódz Naczelny.
Niestety, każdy prezydent szamotał się z jakimś premierem (często z tej samej opcji politycznej!). Kompletnie pasywnego Jaruzelskiego pomińmy, bo to było za poprzedniej konstytucji (PRL), a Dudę, bo jeszcze nie okrzepł.
Lecz choćby na przykładzie kadencji A. Dudy widać, że dobrze byłoby, gdyby Konstytucja dawała komuś względnie niezależnemu od „ośrodków wpływu” (prawdziwie bezpartyjnemu prezydentowi?) możliwość ostatecznego, niekwestionowanego weta wobec np. sędziów Trybunału Konstytucyjnego (TK) wybieranych przez Sejm, o ile TK ma istnieć nadal. Obecnie prezydent ma jedynie „naciąganą” opcję nieprzyjęcia od nich ślubowania.
Bo wtedy - być może - nie mielibyśmy obecnej hucpy wokół TK, gdyż A. Duda byłby zawetował obydwu sędziów „na wyrost” (ostrzegał bowiem kilkakrotnie rządzącą większość PO/PSL).
Zresztą kompradorsko-elitarno-partyjniacki rząd PO/PSL był wykpiwany do tego stopnia, że - moim zdaniem - rzeczywisty king-maker w Polsce, czyli służby porządku i bezpieczeństwa, zaniepokoił się, że sprawy mogą potoczyć się nieplanowanym korytem, co mogłoby odbić się na jego własnym komforcie. W następstwie częściowej lustracji i rewelacji IPN-u, o kolejnego Wałęsę czy Goździka jest i będzie trudno jeszcze przez jakiś czas. Wykonano wobec tego plan B, czyli kontrolowanych przecieków - w tym aferę podsłuchową z restauracji „Sowa i przyjaciele”.
Odnoszę wrażenie, że „ośmiorniczki”, „...robienie laski Amerykanom” i „..kamieni kupa” okazały się równie zabójcze dla rządzących, jak kiedyś dla PZPR „sklepy za żółtymi firankami” i „rząd się wyżywi”. I istotnie przyczyniły się do zdecydowanej wygranej PiS w obu izbach parlamentu. Następni włodarze - po dobraniu się do kasy - natychmiast podnieśli uposażenia w ministerstwach MSWiA i MON. Jak najczęstsze zmiany rządu są bardzo na rękę siłom bezpieczeństwa i porządku. Nauczyciele, górnicy, lekarze i pielęgniarki muszą poczekać w kolejce.
Ja natomiast uważam, że obecna Konstytucja jest słaba przede wszystkim z powodu celowo użytych, ale niezdefiniowanych okoliczników/przydawek. Z ostatnich wypowiedzi prezydenta A. Dudy można wywnioskować, że chciałby tę kategorię jeszcze bardziej rozbudować.
W artykule 2. stoi jak byk, że Polska „jest demokratycznym państwem prawnym”. Ale co to jest?
Prawnik i ekonomista, prof. Robert Gwiazdowski tłumaczy to zwięźle: ... państwo prawa u Anglosasów wypływa z teorii prawa natury, w której chodzi o rozstrzygnięcie, co jest prawdą, a nie tylko o rozstrzygnięcie, która ze stron ma rację. Angielskie „rule of law” zakłada, że prawo jest ponad głupotą większości i potrafi ją powstrzymać. Zaś w Polsce owo „demokratyczne państwo prawne” ma jeszcze „urzeczywistniać zasady sprawiedliwości społecznej”.
O sprawiedliwość społeczną bardzo dbano w PRL-u. Przy czym rozstrzyganie co jest, a co nie jest społecznie sprawiedliwe zmieniało się istotnie wraz ze zmianą ekip/etapu, bądź aktualnego „tryndu".
Zauważmy bowiem, że społeczna sprawiedliwość w zasadzie wręcz obliguje, aby demokratycznie uznawać/uchwalać, że np. górnictwo i przemysł stoczniowy zarabiają, pomimo tego, iż polscy stoczniowcy wodowali straty, a polscy górnicy z kopalń państwowych od dziesięcioleci w pocie czoła wydobywają deficyt. I akurat stoczniowców i górników nie można o tę anomalię obwiniać.
Winni są politycy i ich doradcy, którzy celowo i świadomie zablokowali mechanizmy automatycznej ekonomicznej samoregulacji/korekcji gwarantujące stabilność i realność gospodarki, przez - w tym przypadku - „zabetonowanie” niskich cen energii i węgla oraz rozliczanie się rublem transferowym z „bratem”.
Było tych rządzących polityków co niemiara w ostatnich 35 latach (bo tak długą historię ma zagadnienie przekształceń i restrukturyzacji górnictwa), z różnych obozów, nominalnie wrogich i skaczących przy najmniejszej okazji do gardła swym przeciwnikom (a dawnym kolesiom).
Ale po owocach poznać, że chyba wszyscy zarażeni byli i nadal są tym samym ideologicznym wirusem, bo sprawy rachunku gospodarczego i rentowności w przemyśle wydobywczym są nadal tabu.
Wielkie państwowe stocznie, które potrafiły budować tylko najprymitywniejsze statki, zamknięto. I dobrze, bo pracownicy otrzymali rekompensaty (po to właśnie istnieje m.in. system opieki/gwarancji społecznej, a jednocześnie zlikwidowano ogromną, permanentną dziurę w budżecie. Mało kto płacze dzisiaj po stoczniowych mamutach, z wyjątkiem zatwardzialców i betonu z dawnej „S” i OPZZ. Mniejsze stocznie przestawiły się na jednostki specjalne, o mniejszych gabarytach, ale o większej wartości dodanej. I wiedzie im się nie najgorzej.
W przypadku państwowych kopalni jedynym rozwiązaniem próbowanym od 30 lat wydaje się być krypto-dofinansowanie tego biznesu z budżetu (zwane restrukturyzacją dla mydlenia oczu komisarzom UE) i poszukiwanie bogatego wujka, który mógłby ten permanentny deficyt zredukować, pomimo kilku cykli odpraw emerytalnych i zakołkowania najbardziej niewydajnych kopalni.
Co prawda owo kurczowe trzymanie się dawnych rozwiązań spełnia rolę nagana w kaburze, trzymającego w ryzach kopalnie prywatne, gdyby zechciały zaszantażować klientów podwyżkami. Bo państwowe zawsze mogą poprosić, aby rząd dodrukował hałdę pieniedzy i sprzedawać swój węgiel ze stratą, zmuszając prywatne kopalnie do obniżenia cen. Ale przecież to samo można osiągnąć umożliwiając import pyłu węglowego (bo tego używa się do generacji ciepła i prądu) z zagranicy (Ukrainy, Rosji, USA itp.). Jego cena z dostawą z Amsterdamu do polskiej elektrociepłowni jest obecnie niższa niż to samo wydobywane i sprzedawane z polskiej kopalni.
W Polsce w górnictwie pracuje ok. 80 tys. osób. Załóżmy, że połowa z nich w firmach prywatnych, które są zyskowne. Dlaczego podatnik ma utrzymywać pozostałe 40 tys osób? Może lepiej wykorzystać ich w obronie terytorialnej? Praca lekka, w niepełnym wymiarze, ciekawsza, na razie bezpieczniejsza i na świeżym powietrzu - na pylicę nie zapadniesz. Mogłaby też być dobrze opłacana z budżetu MON-u, bo już nie kupujemy helikopterów ani dronów.
Reasumując: obecne brzmienie Konstytucji RP umożliwia postawienie przed Trybunałem Stanu każdego premiera i prezydenta, który podejmie racjonalną decyzję ekonomiczną. Pod zarzutem łamania Konstytucji - w szczególności akapitu o sprawiedliwości społecznej i demokratycznym prawie.
Jestem niezmiernie zafrapowany tym, jakie to mankamenty konstytucji wymieni koniec-końców i stosownie naświetli obecny naczelnik Narodu, z wykształcenia specjalista od prawa PRL, czyli prawnik sprawiedliwości społecznej i demokratycznego prawa.
--------------------------------------------------
*) Za wyjątkiem dziwolągu Turcji, gdzie przegłosowano niedawno w referendum jeszcze większe kuriozum scalające funkcje prezydenta i premiera w coś, co przypomina sułtanat, ale - jak na razie - bez elementu dynastycznego (dziedziczenia). „Odkręcając” tym samym niemal 100 lat obowiązywania reform „ojca narodu” Mustafy Kemala Atatürka. To jeszcze jedna przesłanka dowodząca, że Turcja raczej należy do południowego wschodu, czyli Bizancjum. Jeszcze niedawno Turcja dobijała się o przyspieszone członkostwo w Unii Europejskiej. Obecnie wrzuciła bieg wsteczny. Jeśli wymówi Amerykanom umowy o bazach wojskowych to i jej udział w NATO może stanąć pod znakiem zapytania, a nierozwiązana sprawa podzielonego Cypru powrócić na wokandę.
Wystąpienie Prezydenta RP z okazji Święta Narodowego 3 Maja na Placu Zamkowym w Warszawie i zapowiedź referendum w sprawie Konstytucji RP.
* * *
Wystąpienie Prezydenta RP z okazji Święta Narodowego 3 Maja na Placu Zamkowym w Warszawie i zapowiedź referendum w sprawie Konstytucji RP.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy