Dr Roman Korban prezentujący swoją książkę o Australii Fot. K.Bajkowski |
Podobnie, jak wcześniej sport, obecnie poczesne miejsce w twórczości dr Romana Korbana zajmują sprawy australijskiej Polonii, z którą jest integralnie związany od kilku dziesięcioleci. Dziś dla Bumeranga Polskiego pisze o niektórych aspektach historii i życia Polonii sydnejskiej.
Dramatyczne koleje losu, nieznajomość języka wykluczająca towarzyskie kontakty ze środowiskiem anglojęzycznym, samotność, tęsknota za swojską atmosferą, polską kuchnią, rozrywką, sprawiły, że wczesne fale emigracji garnęły się do polskich stowarzyszeń, organizacji i klubów. Pierwsza grupa Polaków przybyła do Sydney na statku Strathnaver 1948 r., byli to żołnierze I Korpusu Generała Andersa, bohaterowie spod Monte Casino, Dywizji Spadochronowej generała Maczka oraz ponad 200 lotników w latach wojny broniących nieba nad Anglią. W latach 1949-51 przybyły duże transporty z Niemiec i wkrótce w Sydney doliczano się ok. 30 tys. „dipisów” polskiego pochodzenia. Zastali tu tylko kilka zasiedziałych rodzin polskich, m. in. niezwykle polską, chętnie służącą pomocą rodzinę Kaczanowskich, którzy w 1925 r. uciekli z Rosji. Z tytułu zaangażowania społecznego pracy z młodzieżą, do pani Kaczanowskiej przylgnął zaszczytny tytuł „Matka Polka”. Z kolei mąż wziął udział w innym przedsięwzięciu, któremu patronowała flaga polska. Po I wojnie światowej początek niepodległej Polski, to narodziny wszystkich dziedzin politycznych, społecznych, kulturowych w życiu narodu. Z czasem pojawiło się zainteresowanie pływaniem pod żaglami, wszak uzyskaliśmy spory odcinek bałtyckiego wybrzeża. W 1932 r. spore zainteresowanie wzbudziła pierwsza samotna wyprawa L. Szwykowskiego z Gdańska do Bornholmu i z powrotem. W tym roku, na czyn szalony zdobył się gdyński harcerz W. Wagner, który na starej prymitywnej „Zjawie” pod polską banderą wypłynął w podróż dookoła świata. W drodze łódź rozpadła się ze starości, lecz uparty żeglarz popracował, kupił „Zjawę II”, którą dopłynął do Sydney. Tu znów zaistniała konieczność zmiany łodzi na „Zjawę III”, lecz w tej transakcji wydajnej pomocy finansowej udzielił mu wspomniany tutejszy patriota T. Kaczanowski, zaś spiżarnię na dalszy rejs wyposażyła mu nieliczna uboga Polonia. Wybuch II wojny światowej zaskoczył nieustraszonego żeglarza w Londynie, gdzie przywdział mundur polskiego marynarza.
W Sydney po II wojnie światowej zaczęły powstawać stowarzyszenia społeczne, kluby, parafie, a w ich ramach sobotnie szkoły polskie, biblioteki, harcerstwo i organizacje byłych żołnierzy. W swej działalności początkowo korzystano z domów prywatnych, z czasem jednak liczba członków, ich wzrastająca aktywność organizacyjna stworzyła potrzebę zakupu własnego dachu nad głową.
W tej materii największą inicjatywę przejawiał redaktor Wiadomości Polskich Jan Dunin Karwicki. W tym celu utworzona została w 1951 r. Spółdzielnia Dom Polski, im. Pawła Strzeleckiego. Zarząd spółdzielni przewidywał, że kapitał potrzebny na zakup takiego domu wyniesie 20 tys. Funtów. Postanowił zebrać tę sumę przez sprzedaż 4 tys. udziałów o wartości 5 funtów każdy. Początkowo nie był to więc bezzwrotny datek, a udział finansowy upoważniający do własności posesji uzależnionej od wysokości wkładów. Wówczas 5 funtów to był znaczny kapitał. Jeśli zważyć, że wygnańcy nie tak dawno przybyli do Australii goli i bosi, musieli urządzić sobie życie i także wesprzeć rodzinę, która w kraju oczekiwała na pomoc a tutaj organizacje ciągle wzywały do wsparcia różnych inicjatyw, to zebranie takiej sumy do łatwych nie należało. Hasło „Kup udział Domu Polskiego i dopilnuj aby kupili inni – to nakaz chwili”; dotarło jednak do społeczeństwa, blisko 20 tys. funtów zebrano i dom 1956 r. otworzył swoje gościnne podwoje. To osiągnięcie, chociaż wielkie, na dłuższą metę problemu jednak nie rozwiązało. Rozwijające się organizacyjne życie wymagało znacznie większej powierzchni. Rocznice narodowe, manifestacje przeciwko rządom PRL i inne uroczystości musiały odbywać się w różnych aktualnie dostępnych miejscach. Zaczęła kiełkować myśl o większym pomieszczeniu, o prawdziwym, Polskim Klubie. Tym bardziej, że posesja, na której stał Dom Polski w Ashfield sięgała od Liverpool Rd do Norton St. Za przysłowiowego jednego dolara udziałowcy Spółdzielni Dom Polski zgodzili się oddać połowę posesji od strony Norton St pod budowę Klubu Polskiego w Ashfield. W zamian, Klub po spłaceniu zaciągniętych na budowę pożyczek, służyłby pomocą finansową w utrzymaniu Domu Polskiego.
Projektem tego przedsięwzięcia zajęły się w 1962 r. 3 organizacje:
Stowarzyszenie Kombatantów, Lotników, Armii Krajowej oraz Koło Polek, które w tym wysiłku dzielnie sekundowało. Ogłoszono nową zbiórkę, Nie była ona łatwa, bo ‘rywalizowała’ z innym wzniosłym celem, jakim była budowa naszego pięknego kościoła w Marayong. który został spłacony, z czego można być dumnym. Kiedy kilka banków odmówiło udzielenia pożyczki, zwrócono się z prośbą do polonijnych organizacji w Cabramatta, Bankstown i Blacktown. Niestety i stamtąd po tygodniu przyszła odpowiedź odmowna. Organizacje te operowały mizernymi funduszami z trudem pokrywającymi własne potrzeby.
Ostatecznie udało się znaleźć bank, który udzielił pożyczki i z wysiłkiem wiążąc koniec z końcem roku 1966 oddano klub do użytku. Jednak od samego początku spłacanie długów obciążało budżet klubowy i zarząd zawsze miał problemy z uregulowaniem obowiązujących należności z tytułu własności.
A hojna patriotyczna Polonia?
Gazety polskie owszem zamieszczały długie listy ofiarodawców, na których najwięcej miejsca zajmowały nazwiska i pozycja - 2 dolary. Ale nie spieszmy się z kwaśną ocena tego faktu. Czasy PRL-u obfitowały w prośby o donacje na przeróżniejsze cele, a ich liczba sięgała blisko 100 tytułów. W kraju na różne cele charytatywne, własną rodzinę, krewnych, w świecie na rząd emigracyjny, polskie lokalne potrzeby społeczne, jak też australijskie, od których Polonia nie stroniła, plus spłata na własny dom zmuszała do zachowania dyscypliny finansowej. A zbiórki odbywały się zawsze i wszędzie z męczącą częstotliwością. Nadto pieniądz miał inną wartość, zarobki odbiegały od dzisiejszych pułapów, zimna wojna chłodziła optymizm, a mimo to jak mu wypominano, niewykształcone pokolenie „Kolumbów” pozostawiło po sobie świadectwo świętego patriotyzmu, godne najwyższego uznania i szacunku. Zresztą wkrótce, gdy wychodźstwo stanęło na twardym gruncie nie szczędziło pomocy polskim klubom, m. in. w Ashfield udzielając pożyczek sięgających dziesiątki tysięcy dolarów. W tej sytuacji podkreślić należy, że w latach 1950-70 społeczeństwo z ogromnym trudem i poświęceniem oddało do użytku Polonii następujące inwestycje:
1) Dom polski Ashfield 1956 r.
2) Cmentarz Polski wydzielony obszar katolicki Roockwood 1962 r.
3) Kościół Polski Marayong 1966 r.
4) Klub Polski Ashfield 1966 r.
5) K.S. Polonia zawiązana już około 1950 r., a we
własnym ośrodku z boiskiem w
Plumptom, piłkarze i inne organizacje
znalazły się około 1970 r.
6) Dom Dziecka Marayong
7) Dom Emeryta Marayong
8) Bielany leśny ośrodek wypoczynkowy dla
młodzieży (80 km od Sydney)
Warto dodać, że jednoczeniu się wychodźstwa polskiego w Sydney od samego początku patronowały stowarzyszenia weteranów wojennych żołnierzy – lotników z bitew o niebo angielskie, bohaterów spod Monte Casino i Tobruku, którzy wraz z ich dowódcą pułkownikiem Racięskim osiedlili się w Australii. Ponadto na Antypody dotarła grupa polskich dyplomatów z Japonii, Chin, i urzędujących w Canberze.
Jednak najwyższej rangi i najbardziej znanym był gen. Juliusz Kleeberg, któremu od samego początku powierzono funkcję Prezesa Rady Naczelnej Polonii Australijskiej.
Kolejnymi autorytetami byli:
2) Sylwester Gruszka dyplomata w randze ministra.
3) J. Dunin Karwicki wydawca Wiadomości Polskich.
4) Józef Drewniak weteran, pierwszy wprowadził polskie słowo na antenę australijską, znany śpiewak operowy.
5) Alfred Poniński dyplomata, dziennikarz.
6) Ryszard Krygier polski Żyd, głęboko związany z Polonią, wydawca miesięcznika Quadrant.
7) W.G. Wojak doradca rządu federalnego do spraw etnicznych, Prezes klubu w Ashfield.
8) Komandor Jan Francki były dowódca łodzi podwodnej.
9) Ryszard Treister weteran, ranny pod Narwikiem, w ramach rehabilitacji przeleżał 20 miesięcy w londyńskim szpitalu.
10) W.W. Węglewski Prezes Stowarzyszenia Lotników.
Nadto wielu innych zacnych, szlachetnych patriotów, najczęściej weteranów wojennych, którzy w tutejszych organizacjach, klubach, stowarzyszeniach poświecili znaczną część życia na utrzymanie polskości w Australii, wsparcie naszego rządu emigracyjnego w Londynie i walkę z reżimem komunistycznym w kraju.
Dr Roman Korban
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy