16 marca 2017 roku z mojego rodzinnego Wałbrzycha
wyruszam w nieznane.
Na dworcu żegna mnie rodzina, mama, tata, siostra i
chrześnica. Jadę do Warszawy skąd odlatuje mój samolot. Myślę o tym co będzie,
o mojej przyszłości i o tym co może mi się przydarzyć w drodze. W trakcie jazdy
pociągiem, wielkie zaskoczenie. Myślałem że trasa nie biegnie przez Wrocław, a
jednak tak! Moja dziewczyna Karolcia tam mieszka, a my żegnaliśmy się dwa dni
wcześniej. Jest to dla nas wielkie szczęście, spotkanie na dworcu i prawdziwe
Love Story… całe 25 minut tylko dla nas.
Warszawa wieczór,
a rano mój pierwszy lot do Zurychu. Spotykają mnie same
zbiegi okoliczności. Przypadkiem widzę kolegę, z którym pracowałem kilka lat
temu. Cóż miło jest jeszcze z kimś porozmawiać póki nie ruszę w świat. Z
Zurychu lecę do Hong Kongu gdzie mam prawie 16 godzin postoju. To dobrze bo
zawsze chciałem zobaczyć to miejsce. Na lotnisku w HK jestem wcześnie rano, ale
ruszam prosto do miasta. Zaskoczyła mnie dobra znajomość angielskiego przez
tutejszych, cóż pozostałości po Brytyjczykach. Miasto mnie zachwyca, jest
ranek, więc mogę spokojnie i bez zgiełku poruszać się po ulicach. Zwiedzam
głównie centrum, zatokę i jak za każdym razem udaje mi się odszukać ratusz.
Zadziwiają mnie pozostałości postkolonialne. Miasto jest bardzo mało
azjatyckie. Ciągle się rozbudowuje i to nie w szerz, ale w górę. Nic dziwnego ma ponad 7 milionów 200 tysięcy mieszkańców, których trzeba gdzieś pomieścić. Będąc w nowym miejscu próbuję tutejszej kuchni. Nic specjalnego prosty streetfood z owocami morza. Kolejne miejsce na mojej liście odwiedzonych krajów zaliczone (chociaż Hongkong należy do Chin). Wieczorem mój lot do Auckland, a ja staram się nie zasnąć. To już ponad doba w drodze i jest ciężko.
W samolocie zasypiam od razu, nie pamiętam, ale obudziłem się dopiero na drugi posiłek przed lądowaniem, czyli z 11 godzin lotu pozostały tylko dwie.
Wreszcie Auckland,
a ja wyruszam w drogę. Już bardzo się cieszę i myślę jak
to wszystko ogarnę. Musiałem zainwestować w nocleg, ale to nie problem. Jakoś
to udźwignę w moim skromnym budżecie. Oprócz podróży sentymentalnej i ponownego
zwiedzania miasta, przez pierwsze kilka dni intensywnie szukałem pojazdu,
którym będę się poruszał po wyspach. Z pomocą przychodzą mi Agnieszka i Przemek
z Auckland i podsuwają mi kilka pomysłów. Przemek daje mi namiar na firmę
wynajmującą samochody w bardzo atrakcyjnej cenie. Nie są to może nowe i wygodne
auta, ale na pewno sprawdzone i gotowe do drogi. Cóż mogę powiedzieć o tym
miejscu i co mnie zadziwia...hmm. Jest ciekawe, nowoczesne, a zarazem można w
nim znaleźć coś naprawdę klimatycznego. Ja lubię spędzać czas w okolicach
portu, odwiedzić Museum of Maritime, stary budynek terminala promowego i
podziwiać widok na miasto zza pieszo rowerowego mostu (nazwy chyba nie ma). W
ostatni dzień odwiedzam moją ulubioną plażę Tamaki Beach. Mam stąd wiele
wspomnień dobrych wspomnień z początku i końca pierwszej wyprawy do Nowej
Zelandii.
Trasa obrana,
jadę na północny wschód i docieram do Omaha Beach, gdzie
spędzam noc i poranek. Fajnie jest budzić się przy szumie fal. Staram się
poruszać wschodnim wybrzeżem, aby dotrzeć do Cape Regina, najbardziej oddalonego
na północ punktu Nowej Zelandii. A wcześniej po drodze zatrzymuję się w
Mangawhai, Matapouri, Whananaki, Paihia i Tokerau Beach, gdzie mogę podziwiać
niesamowitą zatokę Bay of Islands (grupę wysepek na Pacyfiku). Każde z tych
miejsc na swoje trasy piesze i można podziwiać widoki idąc szlakiem tuż przy
samym brzegu oceanu. Piękne chociaż pogoda nie dopisała. Nie pierwszy raz, bo
poprzednim razem było to samo. Może to miejsce już tak ma, nie wiem? Noc
spędzam na Tokerau Beach skąd rankiem wyruszam na Cape Regina.
Kolejnego ranka jadę w kierunku zachodnim, gdzie
odnalazłem miejsce, w którym chciałbym trochę odpocząć. Kilka dni sam na sam z
przyrodą, w spokoju.
Jestem teraz w miejscowości Mitimiti,
wśród dzikich pastwisk i ogromnych plaż. Wysokie fale
Morza Tasmana rozbijają się o klify, a ja odcinam się od szarości codziennego
życia, bo na tym właśnie polega ta wyprawa.
Bądźcie za mną, już wkrótce kolejna relacja. Nie
zapomnijcie też odwiedzić mój fanpage na FB: NEVER GIVE UP!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy