Okładka ostatniego tomu trylogii solarnej Jana Maszczyszyna |
Jan Maszczyszyn urodzony w 1960 roku w Bytomiu mieszka w Australii od 28 lat. Jest laureatem pierwszego konkursu literackiego ogłoszonego przez miesięcznik "Fantastyka" (obok Sapkowskiego i Huberatha). Debiutował na łamach "Nowego Wyrazu" w 1977 roku opowiadaniem "Strażnik". Swoje teksty publikował „Fantastyce", „Politechniku", „Faktach”, „Odgłosach", „Somnambulu”, „Fikcjach”, „Kwazarze” i wielu innych. Kilka opowiadań pojawiło się w antologiach: „Spotkanie w przestworzach", „Pożeracz szarości", „Sposób na Wszechświat", „Dira necessitas". W 2013 wydał zbiór opowiadań Testimonium. O jego twórczości niejednokrotnie pisaliśmy w Bumerangu.
Na trylogię solarną składają się „Światy solarne”, „Światy Alonbee” oraz „Hrabianka Asperia”. W sumie tysiąc pięćset stron niezwykłej przygodowej akcji rozgrywającej się na arenie galaktycznego jądra w systemie planetarnym do złudzenia przypominającym nasz własny. Planety noszą nawet te same znajome skądinąd nazwy. To akurat można wytłumaczyć migracją na gigantyczną skalę, a nawet będąc bliżej prawdy porwaniem na skalę podobną... Ale, że spotkamy te same kontynenty, jak to wyjaśnić? Trójwymiarowym planetarnym wydrukiem na wprost niewyobrażalnym poziomie kosmicznej ingerencji? Coś w tym jest. Chyba właśnie tak. Tyle, że wszystkie globy są zamieszkałe przez istoty, których istnienie w wieku dziewiętnastym uważano za prawdopodobne.
Planetą, która jest kolebką ludzkości w powieści jest jednak Wenus. Stąd wyrusza na podbój jej potęga. Prężna rasa ludzka kolonizuje Marsa, ziemski Księżyc – Lunę i wszystkie pozostałe satelity odmienne od znanych nam z rzeczywistości - na przykład Amirionę - księżyc Wenus. Nie udaje się sztuka tylko z Ziemią.
Jest w tej planecie coś dziwnego, coś co spowoduje, że od pierwszej do ostatniej strony tego cyklu zostaniemy wciągnięci w niekończącą się kosmiczną awanturę, napotykając tajemne moce, parszywych Shetti, pazernych i w końcu znienawidzonych Alonbee i Houlotee. Wreszcie do owego panteonu istnień galaktycznych dołączą legendarni Hadowie i niemniej tajemniczy Ista Granth.
Skąd w jednym miejscu aż taka różnorodność napotykanych ras? Czyżbyśmy mieli do czynienia z Enklawą, ochronką dla inteligencji w kosmosie poznanych , w której wszelkimi środkami rasy panujące pragną nie tylko utrzymać równowagę biologiczną, nie tylko że oferują rozwojowi wszelakich form cieplarniane warunki, ale również zajmują się genetyczną inżynierią i usprawnieniami?
Czyżby przestrzeń ta służyła , jako wielkie laboratorium, gdzie z dostępnych wielce obiecujących form zwierzęcych za pomocą wysoko wyspecjalizowanych protez próbowano wytworzyć nowe gatunki rozumne?
Czy im się - to jest przeklętym Alonbee proceder udaje?
Owszem, opierają na pseudo humanitarnej idei nawet gigantyczny przemysł protetyczny, a przy okazji uzależniają klienta na wsze czasy od dostaw tegoż sprzętu. I znowu pytamy: czy to już wszystko ? Czy jeszcze autor coś ukrywa dla żądnego przygód rozczytanego klienta?
Ależ tak, to dopiero początek akurat tego wątku. Przecież istnieje starożytność, ta pisana w milionach lat historii wstecz. Harrah Czternasta imperatorka rasy Alonbee posiada na swych włościach bibliotekę szkatułową, a w niej bagatela - tysiące antycznych pojemników służących jako miniaturowa , przenośna nisza ekologiczna dla osobnika samoewoluującego lub jego organów, od których wymaga się na życzenie większej funkcjonalności.
Jak się to wszystko kończy? Gdzie jest kres tej szalonej organicznej zabawy w demiurga?
A na dotarcie do szczegółów zapraszam do książki, cyt!!! - do książek już teraz trzech w wydaniu papierowym - w najlepszym wydawnictwie fantastycznej literatury pod prawdziwym ziemskim Słońcem - Solaris.
Steampunk to kapitalna fantastyka światów alternatywnych, które nie mają odpowiednika w teraźniejszości i nie muszą się sprawdzić. Co z tego wynika? Otóż przyjęta forma oznacza totalną wolność kreatywną. Piszący może puścić wodze niepohamowanej fantazji, oprzeć na faktach naukowych nowe teorie i korzystając z danych historycznych zagłębić się w nieprawdopodobne konkluzje. I tutaj dochodzimy do sedna. Od zawsze chyba pasjonowałem się astronomią i paleontologią. Natychmiast przyszła mi do głowy pewna myśl; steampunk mógłby być żywym dynamicznym medium inspiracyjnym, co gdyby użyć szablonu znanego nie tylko Juliuszowi Vernowi, reguły - przez przygodę do edukacji? Niekoniecznie miałbym czelność kogokolwiek edukować, ale już agitować- czemu nie? Robiłbym to przecież z przynależną przedmiotowi pasją, kocham kosmologię. Wyciągnąłem więc z historii nauki wszystkie znane mi dziwaczne fakty, w tym legendarny eter i przy ich pomocy zbudowałem świat odległej enklawy, to jest swego rodzaju strefy Dysona o wysokim stopniu nieprawdopodobieństwa. Sam Dyson zresztą pofolgował sobie ostro ze swoją teorią. Następnie przeciwstawiłem temu światu nasze współczesne teorie naukowe. Trzy lata intensywnych poszukiwań, wynajdowania teorii, dyskusji i artykułów zaowocowały trylogią. Poszerzanie owej wiedzy było fascynujące. Zasada antropiczna w jej aspektach zajmująca, a teorie ewolucyjne warte pochylenia. Mam nadzieję, że nigdzie nie popełniłem rażącego błędu. Efekt jest interesujący. Udało mi się stworzyć, kto wie czy tylko fikcyjną teorię Pararelionu, którą wyznają rasy obecne na kartach powieściowych?
A oto, co pisze o Trylogii Solarnej sam Wydawca:
Dostaję propozycje wydawnicze codziennie. Czasem dwie a nawet trzy dziennie. Opowiadania, powieści, całe trylogie na raz.
Czasem przychodzą jednak niespodzianki, jak powieść Światy Solarne od Janka Maszczyszyna. Autora znanego mi z fanzinów, laureata drugiego konkursu miesięcznika „Fantastyka”. Nad takimi propozycjami pochylam się chętniej. Powieść Jana, mieszkającego od wielu lat w Australii, należy do gatunku zwanego steampunkiem, który – przyznaję – jest mi dość obcy i mało pociągający. Jego słabość tkwi bowiem już w samych założeniach – wszystko na parę, statki kosmiczne na węgiel, komputery wzorowane na maszynie liczącej Babbage’a itp. Ale jako miłośnik fantastyki potrafię czasem zawiesić niewiarę na kołkach, tak jak przy lekturze Tolkiena – którego lektura, pamiętam jak dziś – mocno mnie z początku irytowała i odrzucała.
Steampunk posłużył jednak Maszczyszynowi do zbudowania niepowtarzalnej, niezwykłej kosmogonii, w której znane nam prawa fizyczne właściwie nie istnieją albo funkcjonują w sposób inny. Nie są to jednak czyste fantazje autora, ale podparte wiedzą na temat różnych teorii kosmologicznych. Maszczyszyn zbudował Enklawę, w której funkcjonują miliony planet, będącą swoistego rodzaju sferą Dysona (wręcz inteligentną), narażoną na reakcje, często nienawistne, Reliktorów, czyli sług hipotetycznego pierwszego demiurga. Cywilizacje, które żyją w Enklawie, w której organizmy mogą przeżyć nawet w próżni, a statki – kotły poruszają się z olbrzymimi prędkościami, mocno ingerują w swój materiał genetyczny, doskonaląc co się tylko da. Tworzone w ten sposób byty mechaniczno-biologiczne są niezwykle oryginalnym pomysłem, a już ich sposoby rozmnażania wywołują grymas lub wstręt. Ale Maszczyszyn w ten świat wtrącił wiele innych pomysłów, dotąd niespotykanych w polskiej SF, i to od razu na potężną skalę. Byty szkatułowe, matryce genetyczne, Blask – czyli substancja energetyczna… I wiele innych. Ich opisy w pierwszym tomie atakują nasze pojmowanie świata, wywołując wręcz dezorientację. A to wszystko dzieje się wokół kosmicznych bitew, strzelanek i pojedynków – mamy wszak do czynienia z literaturą popularną, steampunkiem. Steampunkiem, jakiego w Polsce nikt dotąd nie napisał. Możemy się poczuć jak obywatele końca XIX wieku, czytelnicy Julesa Verne’a, kiedy to różne naukowe czy pseudonaukowe idee rozpatrywano z wielką powagą, a świat przyspieszał szybciej od bolidu Formuły 1.Powieść rozrosła się Maszczyszynowi do 3 tomów. I my je wydamy, bo to naprawdę oryginalna SF.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy