Paweł Kukiz bardzo szybko został przywołany do porządku w związku ze swoją wypowiedzią na facebooku, gdzie ostrożnie i delikatnie zwrócił uwagę, że kult „żołnierzy wyklętych” – którego on bynajmniej nie jest przeciwnikiem – nie powinien prowadzić do gloryfikacji tych spośród członków podziemia antykomunistycznego, którzy dokonywali zbrodni na ludności cywilnej. Od razu uderzyła w niego potężna fala potępienia, porównywalna do nagonek na heretyków organizowanych przez inkwizycję.
Wypaczono sens jego wypowiedzi, czepiając się wątku UPA, chociaż Kukiz wyraźnie zaznaczył, że nie porównuje UPA z polskim podziemiem antykomunistycznym. Przede wszystkim jednak głównym powodem oburzenia czcicieli „żołnierzy wyklętych” stało się naruszenie przez Kukiza tabu ich wiary, czyli dogmatu niepokalania Bohaterów Niezłomnych. W świetle tego dogmatu oni nie mogli popełniać żadnych zbrodni. Walczyli przecież z „komunizmem” i „okupantem”, a w związku z tym ich czyny same z siebie były chwalebne i nie podlegają ocenie moralnej.
Kukiz został przywołany do porządku, tzn. zmuszony do przeproszenia – nie „żołnierzy wyklętych” bynajmniej, ale rodziny „Ognia”[1] – lecz rozpętana przeciw niemu nagonka nie umilkła. Wśród atakujących nieszczęsnego posła znalazła się min. rodzina Józefa Kurasia-„Ognia” (1915-1947), który zanim został „żołnierzem wyklętym” zdążył zaliczyć wszystkie możliwe organizacje (Konfederacja Tatrzańska, Armia Krajowa, Bataliony Chłopskie, Armia Ludowa) oraz współpracę z Armią Czerwoną i służbę w UB na stanowisku szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Nowym Targu. Mimo to wyznawcy kultu „żołnierzy wyklętych” uważają go za jednego z największych Bohaterów Niezłomnych – obok „Łupaszki, „Burego”, „Roja”, czy „Zapory” – jeśli nie największego. Oczywiście pozbawionego jakichkolwiek cech negatywnych, wolnego od skazy i opisywanego według kanonów średniowiecznych żywotów świętych.
Tak się składa, że 22 lutego mija 70. rocznica śmierci „Ognia”. Nie było moją intencją pisanie czegokolwiek o „Ogniu” ani o „żołnierzach wyklętych”. Nie chciałem poruszać tego tematu zdając sobie sprawę, że we współczesnej Polsce jest to kopanie się z koniem, że jakakolwiek dyskusja na ten temat ze „środowiskami patriotycznymi i niepodległościowymi” jest z góry niemożliwa, a nawet niebezpieczna, że ujawnienie innego poglądu w tej sprawie od urzędowo zadekretowanego przez IPN powoduje natychmiastowy atak i ostracyzm.
Niestety muszę się na ten temat wypowiedzieć. Po raz ostatni. Zaznaczam też, że na wszelkie polemiki i ataki odpowiadał nie będę. Muszę się wypowiedzieć, ponieważ ze względu na swój światopogląd, wyznawane zasady oraz miejsce, w którym pracuję jestem szczególnie wrażliwy na negowanie lub usprawiedliwianie zbrodni. Jakiejkolwiek zbrodni, przez kogokolwiek popełnionej, w imię jakichkolwiek racji politycznych. Do zabrania głosu sprowokowały mnie enuncjacje jednego z członków rodziny „Ognia”[2].
Powiem – parafrazując byłego prezydenta Francji Jacquesa Chiraca – że rodzina „Ognia” straciła okazję, żeby siedzieć cicho. Zdaniem Bartłomieja Kurasia – stryjecznego prawnuka – „Ogień” tylko „karał w swoim oddziale niesubordynację i samowolę swoich żołnierzy”. No to muszę przypomnieć temu panu i fanatykom kultu „żołnierzy wyklętych”, że „Ogień” „karał niesubordynację” – i to bynajmniej nie tylko w swoim oddziale – m.in. wieszając na słupie ciężarną kobietę (Katarzyna Kościelna z Ostrowska) za to, że przy sąsiadce nazwała go bandytą[3] oraz mordując czterech braci Zagatów-Łatanków z Gronkowa, którzy przecież do jego oddziału nie należeli ani nie wspierali władzy komunistycznej i nie wiadomo do dzisiaj czym zawinili.
Tak opisał to ksiądz dr hab. Władysław Zarębczan: „Mój dziadek, Władysław Zagata-Łatanek, otrzymał strzał w tył głowy w chwili, kiedy wskazywał „Ogniowi”, gdzie mieszkają jego sąsiedzi, Kudasikowie. Był sylwestrowy wieczór roku 1945. W chwili śmierci dziadek miał 36 lat. Zostawił żonę i czworo dzieci. Najmłodsze z nich miało zaledwie 2 lata. Ludzie „Ognia” poszli dalej przez wieś w stronę Ostrowska. U Wojciecha Barana zatrzymali następnych dwóch gronkowian. Jednym z nich był Stanisław Haręza, a drugim brat mojego dziadka, Stanisław Zagata-Łatanek. Pierwszego z nich przepędzono, a drugiego zamordowano na progu. Miał 32 lata. Od Barana oddział poszedł do Szewczyków. Tam wyciągnięto z domu Józefa Szewczyka, który właśnie spożywał wieczerzę z żoną i trójką dzieci. Zastrzelono go pod jabłonią. Miał 34 lata. Od Szewczyków ludzie „Ognia” idą dalej. U Grońskiego-„Pocfy” gra muzyka, bawią się młodzi w oczekiwaniu na Nowy Rok. Strzał w powałę jest znakiem, że szykuje się coś niedobrego. Przybyli pytają o Leona Zagatę-Łatanka. Wyczytany wysuwa się do przodu. Prowadzą go na dwór, gdzie ginie od kul. Miał niecałe 18 lat. Scenie tej przyglądał się jeszcze jeden Zagata-Łatanek, Bronisław, lat 21. Według naocznych świadków miał uderzyć „Ognia” w twarz i krzyknąć: „Za co zamordowałeś mi brata?”. Zginął od kul całego oddziału, posiekany tak, że nie można było rozpoznać jego twarzy.
Ale to jeszcze nie koniec tragedii w Gronkowie w pamiętną noc sylwestrową 1945 roku. Na końcu wsi, wśród owiec, został jeszcze zastrzelony Władysław Krzystyniak, lat 28. Kiedy do wsi wracał brat i ojciec zastrzelonych Zagatów-Łatanków, ludzie ostrzegli ich, aby uciekali, informując ich o straszliwej tragedii, która dopiero co się dokonała. Owej nocy miało zginąć jeszcze więcej gronkowian, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności ludzie „Ognia” nie zastali ich w domu. Do dziś nieznane są przyczyny tej tragedii. Gronkowscy partyzanci – to znaczy ci z nich, którzy przeżyli – zawsze woleli unikać tego tematu, bojąc się zemsty ze strony krewnych ofiar. Może ktoś wreszcie powie nam prawdę!? (…).
Po zamordowanych zostały płaczące matki, żony i dzieci. Do dziś opowiadają starsi gronkowianie o matce zamordowanych Łatanków, która do samej śmierci opłakiwała utratę swoich czterech synów (kilka lat wcześniej zmarł na gruźlicę jeszcze jeden jej syn, student Franciszek). Ludzie z daleka obchodzili jej dom, gdyż, zwłaszcza wieczorami, słychać było jej płacz przechodzący w skowyt. Po kilku latach zmarła z bólu. Po wykonaniu wyroków śmierci na gronkowianach, ludzie „Ognia” zagrozili, że spalą całą wieś, jeśli ktoś pójdzie na pogrzeb pomordowanych. Tak samo grożono śmiercią przeklinającym ich żonom i krewnym pomordowanych. Nie trzeba dodawać, że tragedia ta spowodowała zubożenie tych rodzin i ból, którego wystarczy na kilka pokoleń. Do ofiar nocy sylwestrowej roku 1945 trzeba dodać jeszcze kilkunastu gronkowian, którzy zginęli z rąk ludzi „Ognia”, zarówno w czasie wojny, jak i w następnych latach”[4].
Zacytowany opis nie jest relacją towarzysza Władysława Machejka, ale księdza Władysława Zarębczana – członka rodziny Zagatów-Łatanków, wieloletniego redaktora sekcji polskiej Radia Watykańskiego i kierownika archiwum watykańskiej Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów. To nie jest „komunistyczna propaganda”, ale relacja krewnego ofiar, znającego fakty z pierwszej ręki. A przecież takich relacji – pochodzących nie od członków PPR i funkcjonariuszy UB – ale od przeciwnych „Ogniowi” żołnierzy AK i znających prawdę mieszkańców Podhala jest więcej. Zbrodnia w Gronkowie 31 grudnia 1945 roku nie była bowiem jedyną, jakiej dopuścił się oddział „Ognia” – zarówno podczas swojej wojennej, jak i prawie dwuletniej powojennej działalności. Tak właśnie – jak to opisał ksiądz Zarębczan – wyglądała walka oddziału „Ognia” z „komunizmem”.
Instytucje państwowe, organizacje polityczne i społeczne oraz środowiska propagujące z przyczyn politycznych kult „żołnierzy wyklętych” są tego w pełni świadome. Mając świadomość czynów zbrodniczych popełnionych przez podziemie antykomunistyczne gloryfikują je i stosują szantaż moralny polegający na szufladkowaniu jako „pogrobowców komunizmu”, „sowieckich pachołków” etc. wszystkich, którzy kwestionują standardy merytoryczne i moralne tak sformułowanej polityki historycznej.
Ja w tym krótkim komentarzu nie podejmuję oceny politycznych racji działalności podziemia antykomunistycznego. Zwracam tylko uwagę na to, że polityka historyczna gloryfikująca „żołnierzy wyklętych” – bez wchodzenia w głębszą materię skomplikowanej sytuacji powojennej – prowadzi najkrótszą drogą do negacji zbrodni podziemia antykomunistycznego, a tam gdzie ich zanegować się nie da – do ich usprawiedliwiania. Najczęściej usprawiedliwia się te zbrodnie stwierdzeniem, że druga strona też popełniała zbrodnie. Stawianie sprawy w ten sposób jest niezgodne z etyką chrześcijańską i – jak przypuszczam – apologeci „żołnierzy wyklętych”, niejednokrotnie manifestacyjnie identyfikujący się z katolicyzmem, są tego także świadomi.
Negacja lub usprawiedliwianie zbrodni – nieważne w imię jakich racji politycznych popełnionej – zwykle prowadzi do jej powtórzenia. Nie można więc uciec od podejrzeń, że taka edukacja historyczna, jaką proponują czciciele „Ognia” i innych „żołnierzy wyklętych” ma na celu ugruntowanie w młodym pokoleniu przekonania, iż w „pewnych okolicznościach” mordowanie rzeczywistych lub domniemanych przeciwników politycznych jest dopuszczalne. Bo na pewno ma na celu podtrzymywanie etosu romantyczno-insurekcyjnego, który fatalnie zaciążył nad historią Polski w XIX i XX wieku. Dlatego na koniec pójdę znacznie dalej niż Kukiz i powiem wprost, że polityka historyczna abstrahująca od faktów oraz kreująca fikcję jako prawdę jest zatruwaniem duszy narodu i trzeba się modlić, żeby jej skutki nie były tragiczne.
Bohdan Piętka
Konserwatyzm .pl
___________________
[1] Kukiz przeprasza za słowa o Wyklętych. „Wyrządziłem krzywdę rodzinie”, www.fakt.pl, 21.02.2017.
[2] Rodzina „Ognia” odpowiada na wpis Kukiza: „Nie ma zgody by imię oficera było szargane przez niedouczonych ludzi karmiących się propagandą”, www.wpolityce.pl, 20.02.2017.
[3] L. Konarski, „Ogień był bandytą”, www.przeglad.tygodnik-pl, 4.06.2012.
[4] Cyt. za: list ks. dr. hab. Władysława Zarębczana do „Gazety Krakowskiej” z 6 października 2006 r. („Władysław Zarębczan: mój dziadek otrzymał strzał w tył głowy”, www.zolnierzeprzekleci.wordpress.com, dostęp 22.02.2017).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy