Prof. Stanisław Bieleń |
Z profesorem Stanisławem Bieleniem z Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Michał Krupa.
Czy według Pana Profesora polski rząd jest przygotowany na możliwość poważnego resetu w relacjach amerykańsko-rosyjskich za przyczyną prezydenta Donalda Trumpa?
Nie wiem, czy o nowy reset tu chodzi, czy też o nową dynamikę w pojmowaniu stosunków amerykańsko-rosyjskich. Niestety, wiele wskazuje na to, że rządzący Polską nie mają ani wiedzy, ani wyobraźni na temat tego, co zdarzy się po objęciu władzy przez nowego prezydenta USA Donalda Trumpa. Tak jak przed wyborami błędem było stawianie wyłącznie na wygraną Hillary Clinton, tak obecnie błędem jest zaklinanie rzeczywistości, że wszystko nadal będzie układać się po polskiej myśli, a amerykańska administracja nie zrobi niczego, co może zaszkodzić polskim interesom. Dużo w tych oczekiwaniach naiwności i bezsilności. Dużo też lęku i braku wiary we własne możliwości. Przy okazji ujawnia się mizeria intelektualna politycznych doradców, a także doktrynalna służalczość wszelkiej maści ekspertów.
Ani polski rząd, ani polski prezydent w swoich posunięciach nie odczytują właściwie tendencji w kierunku nowej równowagi międzynarodowej, przywracającej kolektywne i symetryczne – w miejsce monocentrycznych – reguły gry. W przypadku prezydenta Trumpa będziemy mieć do czynienia z próbą przewartościowania dotychczasowego mocarstwowego układu sił, w którym Stany Zjednoczone muszą zabiegać o nową prawomocność dla swoich ról lidera bloku zachodniego i stabilizatora ładu globalnego. Wydaje się, że środowisko polityczne zwycięskich republikanów lepiej potrafi zdiagnozować porażki bloku euroatlantyckiego i wyciągnąć z tego praktyczne wnioski, niż robią to zwolennicy ustępującego prezydenta Obamy.
Ten ostatni zresztą zasługuje na wnikliwą krytykę za wiele błędów na arenie międzynarodowej. Nie dokonał on rewizji kosztownej polityki hegemonicznej, a jedynie ją nieudolnie kamuflował. Tymczasem system międzynarodowy staje się coraz bardziej wielobiegunowy, policentryczny, pluralistyczny i pod względem ideowym bardziej polifoniczny. Rywalizacja w nim będzie rozgrywać się na poziomach regionalnych i na globalnym. Stany Zjednoczone nie będą w stanie utrzymać swojej dominacji, dlatego muszą postawić na rozwiązania wielostronne. Same nie poradzą sobie z odpowiedzialnością za utrzymanie porządku światowego. Poważne przewartościowanie w stosunkach amerykańsko-rosyjskich jest więc nieuchronne.
Jak Pan Profesor ocenia fakt, iż od dłuższego czasu nie odbyły się żadne spotkania polsko- rosyjskie na najwyższym szczeblu? Wygląda na to, że nawet Japończycy, którzy mają realne spory terytorialne z Rosją, są w stanie usiąść do stołu z Putinem w ramach dobrze pojętej dyplomacji.
Polityka zagraniczna państwa jest funkcją jego polityki wewnętrznej z jednej strony, a z drugiej rezultatem rzetelnej diagnozy interesów własnych i cudzych (partnerów i oponentów) na arenie międzynarodowej. Do tego dochodzi pozycja w międzynarodowym „porządku dziobania”, czyli zasoby, możliwości i stopień samodzielności w dokonywaniu żywotnych wyborów. Niestety, polska polityka zagraniczna straciła dużą dozę autonomii w określaniu priorytetów związanych z praktykowaniem sąsiedztwa wobec Rosji. Kolejne polskie rządy stopniowo przyjmowały kształtowaną za oceanem narrację, że Rosja na czele z Putinem objawia coraz bardziej „imperialne zapędy” i poprzez swoją „agresywną politykę” zagraża Zachodowi i całej ludzkości. Są to powtórki frazesów zgodnie z panującą rusofobiczną modą, dalekie od prawdy i rzeczywistości. Dogmatyzacja bezwarunkowej solidarności z Ukrainą i stygmatyzacja Rosji jako wroga poczyniły takie spustoszenia w umysłach polskich polityków, że w najbliższej przyszłości nie jest możliwy powrót do normalności.
„Doktryna wrogości” przeszkadza w zrozumieniu dość oczywistego zjawiska, że Rosjanie pozbyli się już traumy po rozpadzie imperium radzieckiego i są w stanie nie tylko przeciwstawić się Zachodowi w różnych sprawach i w różnych miejscach globu, ale także przejąć inicjatywę w wielu dziedzinach, z czym muszą liczyć się ich partnerzy po stronie zachodniej. To jakościowe przewartościowanie w międzynarodowym układzie sił wymaga działań akomodacyjnych po każdej ze stron. Dzisiejszej Rosji nie da się wymazać z mapy geopolitycznej świata. Po okresie traumy komunistycznej staje się ona znowu prominentnym graczem na arenie międzynarodowej. Zresztą ma za sobą znacznie dłuższą historię efektywnej mocarstwowości niż Stany Zjednoczone. Bez Rosji nie da się rozwiązać żadnego z istotnych problemów współczesnego świata. Warto to mieć na uwadze, gdy podejmuje się próby analizy i oceny jej znaczenia w świecie, także w kontekście polskiej polityki.
Odpowiadając wprost na Pana pytanie, chciałbym zadedykować polskim politykom słowa znakomitego mistrza sztuki negocjacyjnej, kardynała Richelieu, zręcznego mówcy i mediatora, który uważał, że
„prowadzenie rokowań, wszędzie i nieustannie, jawnie lub tajnie, choćby się nie miało z tego doraźnego pożytku, ani nie była nawet jeszcze widoczna przyszła korzyść, jest dla dobra państwa bezwzględnie konieczne”.Inercja dyplomatyczna między Warszawą i Moskwą z punktu widzenia polskich interesów jest niezrozumiała i szkodliwa. Warto przy okazji pamiętać, że w epoce „zimnej wojny” dwie największe potęgi, zwane supermocarstwami – Stany Zjednoczone i Związek Radziecki – mimo wzajemnej nieufności i rywalizacji – nigdy nie przestawały ze sobą rozmawiać. Obowiązywała dialektyka „dyplomaty i żołnierza”. Pozwalała ona utrzymywać równowagę między środkami politycznymi i militarnymi. Gdy w czasie kryzysu rakietowego na Kubie w 1962 r. doszło prawie do zerwania rozmów, świat otarł się o katastrofę nuklearną. Rezultatem tego przesilenia było słynne odprężenie (détente) w stosunkach Wschód-Zachód, obfitujące w liczne rokowania dyplomatyczne. Ujawniała się wtedy inicjatywa dyplomatyczna także państw mniejszej rangi (na przykład Francji i Polski), a nawet całkiem małych, jak choćby Finlandii. Nie ukrywam, że po wszystkich negatywnych doświadczeniach ostatnich dwóch dekad spodziewam się powrotu w stosunkach między Zachodem a Rosją tendencji odprężeniowych. Polska musi tedy znaleźć w tym polu spadających napięć jakieś miejsce dla siebie. Oby nie było za późno na odbudowę jej reputacji jako wiarygodnego i choćby odrobinę samodzielnego gracza.
W tym kontekście musi dziwić brak społecznej inicjatywy na rzecz budowania przesłanek zbliżenia i pojednania z Rosjanami. Opinia publiczna w tej materii jest wyjątkowo zewnątrzsterowna. W czasach PRL rodziły się na przykład oddolne inicjatywy na rzecz pojednania polsko-niemieckiego, które wyprzedzały działania władz. A przecież też było sporo powodów (na przykład w bońskich elitach ówczesnej RFN roiło się od ludzi powiązanych z reżimem hitlerowskim), aby niezabliźnione rany skutecznie blokowały otwarte myślenie. Obecnie trudno na przykład zrozumieć, dlaczego tak bardzo pasywne są środowiska kultury, dlaczego brak jest rzeczników polsko-rosyjskiego dialogu wśród dziennikarzy, pisarzy, a nawet rosjoznawców na uczelniach wyższych. Nie wiadomo, czy jest to wynik braku odwagi, czy negatywnych skutków powszechnej indoktrynacji i jakiegoś psychologicznego zastraszenia. A może wszystkiego po trosze. Być może przejawia się w tym także tzw. syndrom myślenia stadnego czy też ogłupienia zbiorowego. Jak na razie, mało kto zastanawia się, jak poprzez wzajemne zbliżenie zbudować podstawy pokojowego współżycia następnych pokoleń. Obstawanie każdej ze stron przy swojej racji i wersji prawdy historycznej blokuje postęp na drodze normalizacji stosunków wzajemnych.
Antoni Macierewiecz powiedział swego czasu, że włączenie się Polski do projektu Nowego Jedwabnego Szlaku oznaczałoby likwidację polskiej podmiotowości, gdyż gwarantem polskiej niepodległości jest amerykańska obecność w Europie, których Chińczycy wespół z Rosją i Niemcami chcą wyprzeć ze Starego Kontynentu. Jak się Pan odniesie do tej osobliwej obserwacji?
Stanowisko „ministra wojny” świadczy o braku zrozumienia współczesnych realiów geopolitycznych. Pokazuje też, jak dalece polscy politycy ulegli umysłowemu zniewoleniu, jeśli chodzi o postrzeganie świata w kategoriach rywalizacyjnych między Zachodem a Rosją. Taka postawa nakazuje postrzegać drugą stronę jako wroga i wierzyć, że zwycięstwo nad nim zagwarantuje trwały sukces. Doświadczenie społeczne, tak wewnątrzpaństwowe, jak i międzynarodowe pokazuje jednak, że kiedy jest zwycięzca i pokonany, to na dłuższą metę przegrywają obie strony. Postrzeganie interlokutora jako wroga wyzwala bowiem naturalne dążenie do zniszczenia go, a to przesłania problemy, który pozostają do rozwiązania.
Antoni Macierewiecz powiedział swego czasu, że włączenie się Polski do projektu Nowego Jedwabnego Szlaku oznaczałoby likwidację polskiej podmiotowości, gdyż gwarantem polskiej niepodległości jest amerykańska obecność w Europie, których Chińczycy wespół z Rosją i Niemcami chcą wyprzeć ze Starego Kontynentu. Jak się Pan odniesie do tej osobliwej obserwacji?
Stanowisko „ministra wojny” świadczy o braku zrozumienia współczesnych realiów geopolitycznych. Pokazuje też, jak dalece polscy politycy ulegli umysłowemu zniewoleniu, jeśli chodzi o postrzeganie świata w kategoriach rywalizacyjnych między Zachodem a Rosją. Taka postawa nakazuje postrzegać drugą stronę jako wroga i wierzyć, że zwycięstwo nad nim zagwarantuje trwały sukces. Doświadczenie społeczne, tak wewnątrzpaństwowe, jak i międzynarodowe pokazuje jednak, że kiedy jest zwycięzca i pokonany, to na dłuższą metę przegrywają obie strony. Postrzeganie interlokutora jako wroga wyzwala bowiem naturalne dążenie do zniszczenia go, a to przesłania problemy, który pozostają do rozwiązania.
Projekt Nowego Jedwabnego Szlaku jest kapitalnym przykładem wiary w możliwość budowania ładu kooperacyjnego w stosunkach międzynarodowych. Pokazuje on, że wszyscy uczestnicy mają szanse osiągnięcia „wspólnej wygranej”. Daje okazję do „wytworzenia wartości dodanej”, proponując nowe rozwiązania problemów transportowo- komunikacyjnych i tranzytowych oraz kreując warunki pomyślne dla rozwoju. W tym projekcie rozwiązanie konfliktu interesów zależy nie tyle od posiadanych zasobów i możliwości, ile od wzajemnego postrzegania. Znalezienie interesów zbieżnych czy wspólnych warunkuje rozwiązanie problemu z korzyścią dla wszystkich stron, tak Chin i Rosji, jak i Zachodu. Przy okazji warto zauważyć, że dynamicznie rozwijające się Chiny wykazują większą zdolność do akomodacji wobec skonfliktowanego świata niż czynią to ludzie Zachodu. Jeśli prezydent Trump rzeczywiście postawi na konfrontację z Chinami, to kto wie, czy pomysły i decyzje polskiego „ministra wojny” nie dowiodą tego, iż kolejny raz polska polityka wpisze się w strategię ryglowania Europy przed Wschodem.
Czy w naszym interesie narodowym, jak również w interesie naszej niepodległości, jest sprowadzanie do Polski obcych jednostek wojskowych, które mają, według logiki rządowej, „wzmacniać polskie bezpieczeństwo”?
Teza polskich polityków i generałów, odpowiedzialnych za strategię bezpieczeństwa, że „wróg stoi u bram” i trzeba szykować się do wojny nie wynika z analizy rzeczywistej sytuacji strategicznej, lecz z antyrosyjskiej obsesji i fatalnego w skutkach zaangażowania się w sprawy wewnętrzne Ukrainy. Nie uwzględnia się bowiem obiektywnych przesłanek, nie dba o myślenie logiczne i oparte na rzeczowych argumentach, nie analizuje się tego, co ma do powiedzenia sama Rosja. Uproszczone i jednostronne interpretacje brzmią jak kategoryczne osądy, z których przebija moralna arogancja i brak zrozumienia drugiej strony. Zdaniem wielu komentatorów, wystarczy nazwać politykę Rosji imperialną, by znaleźć wytłumaczenie wszystkich jej zachowań międzynarodowych i usprawiedliwienie dla swoich maniakalnych obsesji.
Największy problem w stosunkach polsko-rosyjskich polega na kolizji interesów własnych z interesami definiowanymi przez amerykańskiego protektora i sojusznika. Ograniczenie dla normalizacji w stosunkach polsko-rosyjskich wynika także z „ukrainizacji” polskiej polityki wschodniej. Odnosi się wrażenie, że polityka Polski na odcinku ukraińskim jest tworzona przez wpływowe środowiska zewnętrzne, lobbujące na rzecz kijowskich oligarchów. Antyrosyjskie ostrze współpracy polsko-ukraińskiej ma usprawiedliwiać amnezję wobec zbrodni ukraińskich nacjonalistów, które próbuje się przykryć w pamięci historycznej zbrodniami sowieckimi. Cały kontekst „nieszczęśliwego” położenia geopolitycznego wpisuje się w strategię Stanów Zjednoczonych i NATO, które narzuciły Polsce nie tylko doktrynę bezpieczeństwa, ale także kierunek uzbrojenia i funkcję poligonu dla demonstrowania złowrogich zamiarów i intencji wobec Rosji. Stacjonowanie obcych wojsk na naszym terytorium – wbrew wszystkim deklaracjom i patetycznym hasłom – symbolizuje wzrost uzależnienia, a nie większą suwerenność, na dłuższą metę jest sprzeczne z polskimi interesami bezpieczeństwa, gdyż ściągnie na Polskę w razie rzeczywistej konfrontacji NATO z Rosją największą siłę uderzenia.
Czy w naszym interesie narodowym, jak również w interesie naszej niepodległości, jest sprowadzanie do Polski obcych jednostek wojskowych, które mają, według logiki rządowej, „wzmacniać polskie bezpieczeństwo”?
Teza polskich polityków i generałów, odpowiedzialnych za strategię bezpieczeństwa, że „wróg stoi u bram” i trzeba szykować się do wojny nie wynika z analizy rzeczywistej sytuacji strategicznej, lecz z antyrosyjskiej obsesji i fatalnego w skutkach zaangażowania się w sprawy wewnętrzne Ukrainy. Nie uwzględnia się bowiem obiektywnych przesłanek, nie dba o myślenie logiczne i oparte na rzeczowych argumentach, nie analizuje się tego, co ma do powiedzenia sama Rosja. Uproszczone i jednostronne interpretacje brzmią jak kategoryczne osądy, z których przebija moralna arogancja i brak zrozumienia drugiej strony. Zdaniem wielu komentatorów, wystarczy nazwać politykę Rosji imperialną, by znaleźć wytłumaczenie wszystkich jej zachowań międzynarodowych i usprawiedliwienie dla swoich maniakalnych obsesji.
Największy problem w stosunkach polsko-rosyjskich polega na kolizji interesów własnych z interesami definiowanymi przez amerykańskiego protektora i sojusznika. Ograniczenie dla normalizacji w stosunkach polsko-rosyjskich wynika także z „ukrainizacji” polskiej polityki wschodniej. Odnosi się wrażenie, że polityka Polski na odcinku ukraińskim jest tworzona przez wpływowe środowiska zewnętrzne, lobbujące na rzecz kijowskich oligarchów. Antyrosyjskie ostrze współpracy polsko-ukraińskiej ma usprawiedliwiać amnezję wobec zbrodni ukraińskich nacjonalistów, które próbuje się przykryć w pamięci historycznej zbrodniami sowieckimi. Cały kontekst „nieszczęśliwego” położenia geopolitycznego wpisuje się w strategię Stanów Zjednoczonych i NATO, które narzuciły Polsce nie tylko doktrynę bezpieczeństwa, ale także kierunek uzbrojenia i funkcję poligonu dla demonstrowania złowrogich zamiarów i intencji wobec Rosji. Stacjonowanie obcych wojsk na naszym terytorium – wbrew wszystkim deklaracjom i patetycznym hasłom – symbolizuje wzrost uzależnienia, a nie większą suwerenność, na dłuższą metę jest sprzeczne z polskimi interesami bezpieczeństwa, gdyż ściągnie na Polskę w razie rzeczywistej konfrontacji NATO z Rosją największą siłę uderzenia.
Jak Pan Profesor spogląda na trwający konflikt na linii rząd-opozycja? Czy nie jest paradoksem, że PiS, które aktywnie wspierało Majdan i de facto destablizację państwa ukraińskiego, obecnie przestrzega przed polskim wariantem rozwiązań zastosowanych w Kijowie?
Na polską scenę polityczną spoglądam z dystansem i bez zacietrzewienia. Polska demokracja przechodzi kolejny sprawdzian swojej dojrzałości. Okazuje się, że po każdej stronie sceny politycznej ujawnia się głęboki deficyt demokratycznej kultury politycznej, wyrażający się przede wszystkim w niezdolności do budowania kompromisów. Widać także wyraźnie, że polska myśl polityczna jest zamknięta na pluralizm i doświadczenie inności.
Kompromis uznaje się za zasadę wspólnego dochodzenia do prawdy, co oznacza, że żaden z partnerów nie zmusza drugiego do bezwzględnego podporządkowania się swoim poglądom i przekonaniom. Wręcz przeciwnie, pozostawia drugiej stronie niezależność w definiowaniu swoich racji. Istotą relacji jest „wczuwanie się” w punkt widzenia drugiej strony, aby przy dobrej woli przyznać jej choć trochę słuszności. Partnerzy gotowi do dialogu są tym samym gotowi prawdę drugiego partnera uczynić częścią swojej prawdy. Od czasu I Rzeczypospolitej, a w zasadzie od jej nieszczęśliwego końca w XVIII wieku panuje w dużej części polskich elit przekonanie, że postawy kompromisowe i koncyliacyjne są mniej skuteczne i opłacalne niż postawy bezkompromisowe. Wyrazy dobrej woli i wspaniałomyślności mogą być potraktowane przez drugą stronę jako oznaka słabości, uległości czy podstępu. Powoduje to wzrost determinacji na rzecz obrony swoich, nawet mało przekonujących racji. Ponadto zamiast odwołania się do praktycznych celów (co jest typowe dla pragmatycznego etosu kupieckiego), Polacy odwołują się do dumy i godności (do napuszonego etosu rycerskiego). Stąd nastawienia kompromisowe uchodzą za „nierycerskie” i „niehonorowe”. Nawet gdy kompromis może być uznawany za efekt nadmiernej ustępliwości, jest jednak zawsze z pragmatycznego punktu widzenia lepszym rozwiązaniem niż klęska, choćby nawet najbardziej „rycerska” i „honorowa”.
Na polską scenę polityczną spoglądam z dystansem i bez zacietrzewienia. Polska demokracja przechodzi kolejny sprawdzian swojej dojrzałości. Okazuje się, że po każdej stronie sceny politycznej ujawnia się głęboki deficyt demokratycznej kultury politycznej, wyrażający się przede wszystkim w niezdolności do budowania kompromisów. Widać także wyraźnie, że polska myśl polityczna jest zamknięta na pluralizm i doświadczenie inności.
Kompromis uznaje się za zasadę wspólnego dochodzenia do prawdy, co oznacza, że żaden z partnerów nie zmusza drugiego do bezwzględnego podporządkowania się swoim poglądom i przekonaniom. Wręcz przeciwnie, pozostawia drugiej stronie niezależność w definiowaniu swoich racji. Istotą relacji jest „wczuwanie się” w punkt widzenia drugiej strony, aby przy dobrej woli przyznać jej choć trochę słuszności. Partnerzy gotowi do dialogu są tym samym gotowi prawdę drugiego partnera uczynić częścią swojej prawdy. Od czasu I Rzeczypospolitej, a w zasadzie od jej nieszczęśliwego końca w XVIII wieku panuje w dużej części polskich elit przekonanie, że postawy kompromisowe i koncyliacyjne są mniej skuteczne i opłacalne niż postawy bezkompromisowe. Wyrazy dobrej woli i wspaniałomyślności mogą być potraktowane przez drugą stronę jako oznaka słabości, uległości czy podstępu. Powoduje to wzrost determinacji na rzecz obrony swoich, nawet mało przekonujących racji. Ponadto zamiast odwołania się do praktycznych celów (co jest typowe dla pragmatycznego etosu kupieckiego), Polacy odwołują się do dumy i godności (do napuszonego etosu rycerskiego). Stąd nastawienia kompromisowe uchodzą za „nierycerskie” i „niehonorowe”. Nawet gdy kompromis może być uznawany za efekt nadmiernej ustępliwości, jest jednak zawsze z pragmatycznego punktu widzenia lepszym rozwiązaniem niż klęska, choćby nawet najbardziej „rycerska” i „honorowa”.
Co więc pozostaje czynić, aby przywrócić Polsce i Polakom kulturę kompromisu? Być może wykażę się naiwnością i wybujałym idealizmem, jeśli powiem: należy ze szczególną troską podejść do edukacji na rzecz dialogu i porozumienia, tak w stosunkach wewnętrznych, jak i z wszystkimi partnerami i sąsiadami na zewnątrz. Jedynie człowiek wykształcony i mający gruntowną wiedzę o świecie potrafi nie tylko rozmawiać, ale i zrozumieć argumenty drugiej strony, kimkolwiek ona jest – sojusznikiem czy przeciwnikiem. Nie musi się z nim zgadzać, ale potrafi go wysłuchać. To przede wszystkim brak wiedzy, ignorancja i moralna arogancja, podatność na manipulacje i indoktrynację rodzą napięcia między ludźmi i tworzą grunt dla postaw ekstremistycznych.
Straszenie powtórką „majdanopodobnych” rewolt czy rebelii, a nawet groźbą puczu świadczy o tym, że polscy politycy są pełni hipokryzji w ocenie zdarzeń na Ukrainie. To, co tam było dozwolone w stosunku do legalnie wybranego prezydenta, w Polsce byłoby absolutnym występkiem przeciw demokracji. Rewolta ukraińska ani podczas tzw. pomarańczowej rewolucji, ani podczas „rewolucji godności” – wbrew czynionej wokół nich propagandy zachodniej – nie przyniosła żadnych pożądanych rezultatów z punktu widzenia wartości promowanych przez Zachód, w tym Polskę. Można nawet powiedzieć wprost, że skończyła się kompromitacją „pomajdanowych” układów rządowych. Trudno więc oczekiwać, aby komukolwiek w Polsce zależało na naśladowaniu takich wzorców.
Ostatnie ocieplenie na linii Warszawa-Mińsk wzbudziło pewne nadzieje na normalizację relacji z Białorusią. Czy podziela Pan Profesor ten optymizm?
Pewnego dookreślenia wymagałyby dwa słowa z Pańskiego pytania: „ocieplenie” i „normalizacja”. Otóż nie dostrzegam ani ocieplenia, ani nadziei na normalizację, gdyż nie zmieniają się podstawy doktrynalne polskiej polityki wschodniej. Nawet gdy w różnych miejscach odtrąbiono (o wiele za późno!) „pożegnanie z Giedroyciem”, to jednak polska doktryna wschodnia nie zmienia swojej esencji, przede wszystkim wrogiego nastawienia do Rosji. Ponieważ to Rosja jest najważniejszym graczem w przestrzeni poradzieckiej, zatem sięganie po Białoruś jest niczym innym jak tylko eskalacją wrogości wobec Rosji poprzez dość prymitywnie zmanipulowaną grę. Inicjatorzy tzw. ocieplenia białoruskiego nie ukrywają zresztą swoich antyrosyjskich intencji i chęci powtórzenia wariantu ukraińskiego.
Straszenie powtórką „majdanopodobnych” rewolt czy rebelii, a nawet groźbą puczu świadczy o tym, że polscy politycy są pełni hipokryzji w ocenie zdarzeń na Ukrainie. To, co tam było dozwolone w stosunku do legalnie wybranego prezydenta, w Polsce byłoby absolutnym występkiem przeciw demokracji. Rewolta ukraińska ani podczas tzw. pomarańczowej rewolucji, ani podczas „rewolucji godności” – wbrew czynionej wokół nich propagandy zachodniej – nie przyniosła żadnych pożądanych rezultatów z punktu widzenia wartości promowanych przez Zachód, w tym Polskę. Można nawet powiedzieć wprost, że skończyła się kompromitacją „pomajdanowych” układów rządowych. Trudno więc oczekiwać, aby komukolwiek w Polsce zależało na naśladowaniu takich wzorców.
Ostatnie ocieplenie na linii Warszawa-Mińsk wzbudziło pewne nadzieje na normalizację relacji z Białorusią. Czy podziela Pan Profesor ten optymizm?
Pewnego dookreślenia wymagałyby dwa słowa z Pańskiego pytania: „ocieplenie” i „normalizacja”. Otóż nie dostrzegam ani ocieplenia, ani nadziei na normalizację, gdyż nie zmieniają się podstawy doktrynalne polskiej polityki wschodniej. Nawet gdy w różnych miejscach odtrąbiono (o wiele za późno!) „pożegnanie z Giedroyciem”, to jednak polska doktryna wschodnia nie zmienia swojej esencji, przede wszystkim wrogiego nastawienia do Rosji. Ponieważ to Rosja jest najważniejszym graczem w przestrzeni poradzieckiej, zatem sięganie po Białoruś jest niczym innym jak tylko eskalacją wrogości wobec Rosji poprzez dość prymitywnie zmanipulowaną grę. Inicjatorzy tzw. ocieplenia białoruskiego nie ukrywają zresztą swoich antyrosyjskich intencji i chęci powtórzenia wariantu ukraińskiego.
Relacje między Rosją a Białorusią wywołują od wielu lat poważne wyzwania natury geopolitycznej, stwarzają problemy identyfikacyjne tak w sferze suwerennych stosunków międzynarodowych, procesów integracyjnych, jak i w sferze prawno-ustrojowej państw. W przypadku Białorusi trzeba uwzględniać istniejące uwarunkowania, które czynią to państwo jednoznacznie prorosyjskim. Atrakcyjność kultury i języka rosyjskiego, napływ ludności rosyjskiej (warstw średnich i wyższych), propaganda jedności ruskiej, wschodniosłowiańskiej i prawosławnej, zaliczanie Białorusinów do etnosu rosyjskiego, dominacja Rosji w białoruskiej przestrzeni informacyjnej i kulturowej, wreszcie dziedzictwo sowietyzacji, heroizacji Wielkiej Wojny Ojczyźnianej oraz gloryfikacja sowieckiej „modernizacji” – to najważniejsze czynniki społeczno-polityczne, warunkujące prorosyjskość Białorusi i jej mieszkańców. Rozgrywanie „karty białoruskiej” w oderwaniu od wymienionych okoliczności spowoduje kolejne porażki i będzie źródłem typowych dla polskiej polityki wschodniej rozczarowań.
Polska polityka pozostaje ciągle pod wpływem ludzi ukształtowanych mentalnie w walce z komuną i sowietyzacją. Dopóki taka elita, pozbawiona głębszej wiedzy o Rosji i realizmu w ocenie układu sił, będzie określać rację stanu Rzeczypospolitej, dopóty polityka oparta na idealistycznych wartościach, misjonizmach i prometeizmach będzie określać priorytety zagraniczne państwa, a nie polityka oparta na realnych interesach i trzeźwej kalkulacji korzyści, które może przynosić współpraca z szeroko rozumianym Wschodem.
Dziękuję za rozmowę.
Ja również.
rozmawiał Michał Krupa
Medium#Publiczne
_____________________
Stanisław Bieleń - profesor nauk społecznych (2015), doktor habilitowany nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce (2006), specjalizujący się w problematyce tożsamości w stosunkach międzynarodowych, polityce zagranicznej Rosji, międzynarodowej roli mocarstw, strategiach i stylach w negocjacjach międzynarodowych. Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego (1976), w latach 1993-1999 i 2008-2012 prodziekan Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. W latach: 1999-2002 – senator Uniwersytetu Warszawskiego; 1999-2014 – redaktor naczelny czasopisma ,,Stosunki Międzynarodowe-International Relations”.
Polska polityka pozostaje ciągle pod wpływem ludzi ukształtowanych mentalnie w walce z komuną i sowietyzacją. Dopóki taka elita, pozbawiona głębszej wiedzy o Rosji i realizmu w ocenie układu sił, będzie określać rację stanu Rzeczypospolitej, dopóty polityka oparta na idealistycznych wartościach, misjonizmach i prometeizmach będzie określać priorytety zagraniczne państwa, a nie polityka oparta na realnych interesach i trzeźwej kalkulacji korzyści, które może przynosić współpraca z szeroko rozumianym Wschodem.
Dziękuję za rozmowę.
Ja również.
rozmawiał Michał Krupa
Medium#Publiczne
_____________________
Stanisław Bieleń - profesor nauk społecznych (2015), doktor habilitowany nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce (2006), specjalizujący się w problematyce tożsamości w stosunkach międzynarodowych, polityce zagranicznej Rosji, międzynarodowej roli mocarstw, strategiach i stylach w negocjacjach międzynarodowych. Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego (1976), w latach 1993-1999 i 2008-2012 prodziekan Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. W latach: 1999-2002 – senator Uniwersytetu Warszawskiego; 1999-2014 – redaktor naczelny czasopisma ,,Stosunki Międzynarodowe-International Relations”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy