W 1989 roku w czasie Jesieni Ludów, gdy komunizm upadał w kolejnych krajach Europy Środkowej za sprawą zbuntowanych społeczeństw, które nie chciały już żyć w kłamstwie, pisałem doktorat o etyce walki bez przemocy (non violence). Moi koledzy żartowali, abym się spieszył, bo wkrótce nikt nie będzie rozumiał, o czym piszę. Doktorat obroniłem w 1991 roku, ale nie przewidywałem, że prawie po 30 latach znów będę się zastanawiał nad koniecznością i sensem walki bez przemocy.
Ukazało się właśnie orędzie papieża Franciszka na noworoczny Światowy Dzień Pokoju, zawierające wezwanie do wyrzeczenia się przemocy. Odrzucenie przemocy ma w ujęciu papieża znaczenie moralne i polityczne. „Chodzi zatem o system polityczny oparty na rządach prawa, gdzie godność każdego człowieka jest chroniona bez jakiejkolwiek dyskryminacji. Tak prowadzona polityka może być realnym sposobem na przezwyciężenie konfliktów zbrojnych, bo zamiast prawa siły stosować będzie siłę prawa”.
Czy głoszenie idei non violence przezwycięży siły przemocy, działające we współczesnym świecie, którego kondycję ten sam papież określa jako „trzecią wojnę światową w kawałkach”? Czy można tak ściśle łączyć język religii i etyki z językiem polityki? Czy nie rozwija się w ten sposób utopii, która w praktyce nie daje się zrealizować? Podobne pytania stawiano zawsze, kiedy ktoś próbował na eskalację przemocy odpowiadać działaniami bez przemocy. Na rzecz siły walki bez przemocy przemawia jednak jej skuteczność, jaką wykazała w XX wieku wobec głęboko zakorzenionych struktur przemocy, takich jak kolonializm, rasizm, komunizm. W XX wieku – mającym tak wiele ciemnych i tragicznych aspektów – walka non violence stawała się często światłem nadziei. Nieśli ją Mahatma Gandhi, pastor Martin Luther King, ruch Solidarności. Nie chodzi o to, aby zwyciężyć przeciwnika i dokonać zemsty, lecz aby naprawić wyrządzoną przez niego krzywdę. Jan Paweł II przypominał, że solidarność idzie przed walką, a jeśli już walka jest konieczna, to toczy się ona w imię dobra, zastępuje zło dobrem.
Można sięgać po obywatelskie nieposłuszeństwo i wywierać presję na rządzących. Tak postąpił Gandhi, gdy wezwał do bojkotu tekstyliów produkowanych w Anglii, a sprzedawanych w Indiach, podporządkowanych ekonomicznie władzy kolonialnej. Powrót do kołowrotka, wyśmiewany w brytyjskiej prasie w latach 30 ubiegłego wieku, okazał się drogą do niepodległości.
Walka w imię dobra wiąże się z przyjęciem cierpienia, które wpływa na świadomość przeciwnika. Niestety, nie zawsze chce on liczyć się z prawdą. Zwykle na początku dialog jest niemożliwy, uwikłanie w zło przez ludzi władzy, powoduje ich zakłamanie.
Fenomenologowie moralności zwracają uwagę, że ślepota na wartości rodzi się najczęściej wskutek samozakłamania. Prestiżowy amerykański periodyk „Nature” publikuje intrygujące wyniki badań nad zmianami w mózgu u ludzi permanentnie kłamiących. Zaczyna się od małego kłamstwa, a dochodzi się do wiary w to wszystko, co jest własnym czczym wymysłem. Tak działa równia pochyła. Sytuacja beznadziejna? Trzeba mocnej presji, aby wstrząsnąć publicznym kłamcą. Takie jest doświadczenie ruchów non violence.
W sali plenarnej trwa protest parlamentarnej opozycji. Zdecydowano, że będzie on trwać przez okres świąteczny aż do 11 stycznia 2017 roku, kiedy znowu Sejm zbierze się na obrady. Przedmiotem protestu nie jest błahostka, opozycja żąda, aby budzące prawne wątpliwości głosowanie nad budżetem zostało niezwłocznie powtórzone. Wystarczyłoby zapewne kilka godzin, aby ten konflikt rozwiązać. Nie wiadomo, do czego zmierza parlamentarna większość. Daje sprzeczne sygnały: chce zażegnania konfliktu i nie przestaje obrażać przeciwnej strony.
Czy na pozorowanych ustępstwach można osiągnąć pokój? Gdybyśmy porzucili marzenia o prawdziwym pokoju, przekreślilibyśmy nadzieję na lepszy świat. Stoję po stronie protestujących nie z powodów politycznych, jako duchowny i filozof staram się być zawsze ponad podziałami, nie interesują mnie partyjne rozgrywki, lecz sprawy ludzkie, słusznie jest być po stronie słabszych.
Porusza mnie determinacja posłów i posłanek opozycji, ich minimalizm, chcą, aby było przyzwoicie i zgodnie z prawem, nie chcą odbierać władzy. Ich protest jest wolą prowadzenia debaty pomimo pęknięcia reguł debaty. Mogą ponieść klęskę, nie zawsze się bowiem zwycięża. Przypuszczam, że tydzień temu przed dramatycznym piątkiem większość z nich nie mogła nawet śnić o świętach spędzanych w ławach sejmowych w mroku. Ubóstwo Betlejem przyszło do nich samo.
A może stanie się jeszcze prawdziwy cud. Sto lat temu w noc wigilijną wyszli ze swych okopów żołnierze armii francuskiej i armii niemieckiej, złożyli sobie życzenia i zaśpiewali kolędy w obydwu językach. Chociaż byli wrogami, nie przestali być chrześcijanami. Jakże nie marzyć, aby coś podobnego stało się wśród nas, byłoby to sprawdzianem szczerości chrześcijańskich deklaracji.
Wzruszył mnie kolega profesor podczas opłatka na Wydziale Filozofii KUL. Powiedział, że bardzo się wkurzył na niedawną moją wypowiedź na temat milczenia Kościoła wobec polskiego kryzysu. Chciał najpierw ze mną porozmawiać, aby móc szczerze podzielić się opłatkiem. Nie musimy się zgadzać, ale szanujmy siebie i rozmawiajmy. To naprawdę wystarczy.
Nad Betlejem pojawiła się światłość i usłyszano śpiew aniołów: „Pokój ludziom dobrej woli”. Czy w tym roku wszyscy usłyszymy to samo?
ks . Alfred Marek Wierzbicki
Koduj24
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy