Orkiestra Wojska Polskiego podczas uroczystości 11 listopada w Warszawie. Fot. P.Tracz/KPRM (public domain) |
11 listopada 1918 roku. Zakończenie I wojny światowej. Klęska Niemiec, rewolucja w Rosji, rozpad Austro-Węgier to była wielka szansa dla Polaków, którzy już poczuli powiew wolności, już widzieli swoją Ojczyznę, która wraca na mapy Europy jako kraj niepodległy, suwerenny, wolny. Działała już Rada Regencyjna, rząd Ignacego Daszyńskiego w Lublinie, Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego, Polska Komisja Likwidacyjna dla Galicji i Śląska Cieszyńskiego. W każdym mieście i miasteczku Polacy rozbrajali armię niemiecką, wywieszali polskie flagi. Tego dnia Józef Piłsudski oficjalnie przejął od Rady Regencyjnej władzę zwierzchnią nad wojskiem, a wojska niemieckie zaczęły opuszczać stolicę. Narodowe Święto Niepodległości zostało wpisane w kalendarz Świąt Polskich 23 kwietnia 1923 roku. Po II wojnie światowej okazało się zbędne, bo po co takie święto w Polsce socjalistycznej i dopiero w 1989 roku znowu dano nam szansę, by czcić godnie ten dzień.
Jak to zwykle u nas w Polsce bywa, wielkie Święto Niepodległości poprzedziła ogólnonarodowa debata, kto zasługuje, by go wspominać, a kogo wywalić z pamięci, bo drań z niego był i tyle. Drań lub zupełnie niepoprawny politycznie. Przysłuchując się słowom pełnym złości, przekonania o własnej prawdzie, doszłam do wniosku, że może najlepiej zapomnieć o ludziach, którzy przyczynili się do odzyskania przez Polskę niepodległości. Uznajmy więc, że był to cud, zasługa sił wyższych i to wystarczy. Przyjmując takie założenie, mamy może szansę w przyszłym roku podejść do tego święta spokojniej i radośniej? Dobrze by było, bo w tej kłótni, praktycznie nieistotnej, zginął całkowicie sens, tak ważnego dla Polski, dnia.
Jednak nic nie przeskoczy panów Dudy, Błaszczaka i posła Kaczyńskiego. To główni showmani dzisiejszych uroczystości. Zacznijmy od prezydenta, który obudził się jak niedźwiadek ze snu zimowego, zerwał z pisowskiego łańcucha i dał nagle głos. Naród oniemiał ze zdziwienia, bo nie jest przyzwyczajony do tego, że prezydent potrafi sam myśleć. Niesamowite. Wszystko zaczęło się w godzinach porannych. Prezydent wyskoczył z domowych pieleszy i ruszył pod pomnik Wincentego Witosa, by zbratać się z członkami PSL, złożyć kwiatki i włączyć się do wspólnego odśpiewania Roty. Ciekawe, co na to poseł Kaczyński. Ale to nic, bo największe zaskoczenie czekało nas później.
Kiedy tak sobie stał Duda przed Pomnikiem Nieznanego Żołnierza nieźle poniosła go fantazja. Zamarzyło mu się, by już w przyszłym roku wspólnie obchodzić Święto Niepodległości. Wszyscy razem: PiS, opozycja parlamentarna, partie, które mają co najmniej 3-procentowe poparcie i oczywiście cały naród. Mamy pójść w wielkim marszu, w pełnej zgodzie, miłości i zaufaniu. Złożył już nawet projekt odpowiedniej ustawy, która ma nas wspomóc w budowaniu wspólnoty narodowej kolejnego 11 listopada. A jeszcze kilka dni temu mówił z zaciętą miną coś o jakieś wrogiej dłoni uniesionej nad Polską, coś o gorszym sorcie, coś o wrogach wewnętrznych. Coś się zmieniło przez ten czas, czy może to po prostu dzień dobroci dla suwerena i jutro wszystko wróci do normy?
Nie zaskoczył mnie za to poseł Kaczyński. Już nawet nie chodzi o fakt, że przeniósł obchody Święta Niepodległości do Krakowa. To akurat rozumiem, bo po co mu się bratać z jakimś motłochem w Warszawie. Jeszcze musiałby iść z chłopcami narodowcami i rzucać sobie racami lub jeszcze gorzej, dołączyć do marszu KOD-u i udawać, że jest git. A tak, wyjechał sobie i ma święty spokój. Do tego nikt go nie zagłuszał swoimi przemówieniami, więc mógł sobie spokojnie bajdurzyć i cieszyć się reakcją wielbicieli. Posłuchałam jego słów z wielkim zainteresowaniem i zastanawiałam się, co ma piernik do wiatraka? To przecież święto, tak ważne dla każdego Polaka, a nie element jakiejś kampanii politycznej. Ileż musi być w tym facecie niewiary w siebie, poczucia niedowartościowania, jeśli wykorzystuje każdą okazję, by grzmieć, straszyć, wbijać swoim wyznawcom do głów poczucie zagrożenia i wrogości. Było więc o Polakach, którzy szkodzą swoim uczciwym rodakom, szkodzą PiSlandii. Mówił o silnej Polsce, która już niebawem tę siłę pokaże, a będzie ona tak ogromna, że wszyscy inni popadną w stan paniki i strachu. Podkreślał, że Europa, świat, muszą się z nami liczyć, bo nic o nas bez nas, a bez nas to będzie światu kiepsko i źle. No i ta troska, gdy wspomniał o braku jedności narodowej, o podziale społeczeństwa. Z uśmiechem „dobrego wujka” obiecał, że robi wszystko, byśmy się zjednoczyli i byli jak jedna, szczęśliwa rodzina. W domyśle – już ja wam wybiję te fanaberie z głowy. Ja, szeregowy poseł w polskim parlamencie, a jednak nietuzinkowy, wybity polityk. Ja zwiążę was łańcuchem jedności na wieki wieków. Ja wam to przyrzekam i tak będzie, bo tak chcę. No właśnie, a ja nie wiem, czy chcę, żeby to właśnie on się brał za jednoczenie nas, bo ciemno to widzę.
Nie mogę nie wspomnieć o konferencji prasowej Błaszczaka i szefa policji Jarosława Szymczaka. To dopiero była perełka. Przez dłuższy czas panowie dziękowali sobie za wspaniałe zabezpieczenie obchodów 11 listopada w Warszawie. Było bezpiecznie, spokojnie i miło. Te kilka rac i petard, spalenie flag Ukrainy, demolka jakiegoś bistro, hasła niekoniecznie związane z dzisiejszym świętem, to nic takiego. Ot, wypadek przy pracy, bo, poza tym, łysolki to kochane i grzeczne chłopaki. Błaszczak z promiennym uśmiechem przekazał też informacje na temat stanu liczebnego poszczególnych marszy. KOD to ok. 10 tysięcy uczestników, a na koncercie nie było nawet 1000 osób. Ależ to frajda dla pana ministra. Bo jak się ma te 10 tysięcy do ponad 75 tysięcy chłopców narodowców? Klapa drogi KOD-zie, klapa całkowita, co zauważyły również media prawicowe, zacierając łapki i podpierając się fotkami, przedstawiającymi przerzedzone grupki KODerów.
Słuchałam i uśmiechałam się tylko. Przypomniałam sobie rozmowę dwóch kabareciarzy sprzed kilku miesięcy. Jeden pyta drugiego, ilu ludzi wzięło udział w marszu KOD-u. Ten chwilę myśli i odpowiada, że trzech. Jak to – dziwi się pierwszy – wydawało mi się, że było ich znacznie więcej, na co drugi pokręcił przecząco głową, mówiąc, że uczestników było trzech, a ta cała reszta to ci, którzy przyszli ich policzyć. Niech to będzie moim komentarzem do rewelacji głoszonych przez rzetelnego rachmistrza Błaszczaka.
Dużo się dzisiaj działo. Był apel smoleński i biegi Niepodległości. Były marsze i pompatyczne przemówienia. Były rogale marcińskie i radosne spotkania. Była chwila zadumy i flagi biało-czerwone, a ja chciałabym przypomnieć słowa Jędrzeja Moraczewskiego: – „Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordony. Nie ma „ich”. Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic. Będzie dobrze. Wszystko będzie, bo jesteśmy wolni od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem, będziemy sami sobą rządzili”. Czytam te słowa raz, drugi, trzeci i…
Tamara Olszewska
Koduj24
* * *
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy