W Detroit Donald Trump, a w Warren Hillary Clinton ujawnili swoje plany dotyczące gospodarki, czyli to, co uszczęśliwi całe Stany, a i całemu światu coś skapnie, gdy będzie ze Stanami trzymał.
Oboje kandydaci w wyborach prezydenckich stwierdzili, że tylko gdy on/ona zostanie 45 lokatorem Białego Domu, to Ameryka będzie wielka i silna, Amerykanie natomiast wreszcie zadowoleni z życia, bo będą mieli dobrze płatną pracę, generalnie niższe podatki i uproszczony cały system podatkowy, będą lepiej leczeni, będą mieli większe możliwości zdobycia odpowiedniego wykształcenia, a ich ojczyzna będzie jeszcze silniejsza. Bardzo ciekawe jest to, że choć mówili w zasadzie to samo i o tym samym, to według pani Clinton jej program wzbogaci Amerykę i Amerykanów o 10 bilionów dolarów, a program jej oponenta Amerykanów i Amerykę zuboży o blisko 4 biliony dolarów. Różnica to – bagatela – 14 bilionów dolarów (prawie 50 bilionów złotych). Dla zobrazowania wielkości tej kwoty odnieśmy ją do naszego budżetu… Gdybyśmy dysponowali taką kwotą i cofnęli się w czasie do roku, w którym w Filadelfii „ojcowie założyciele” Stanów Zjednoczonych podpisywali Deklarację Niepodległości (1776 r.) i zaczęlibyśmy kwotę równą tegorocznemu budżetowi Polski wydawać co roku, to ostatnią złotówkę z tej kwoty wydalibyśmy jakoś tak między powstaniem KORu a wprowadzeniem stanu wojennego (1981 r). Kupa kasy, nie ma co…
Hillary Clinton obiecała podniesienie płacy minimalnej do 15 dolarów za godzinę (owacje), utworzenie banku inwestycyjnego, który sfinansuje budowę… Szkoda miejsca na wymienianie tego, co Hillary chce wybudować, bo to będzie „największy plan inwestycyjny od II wojny światowej” (owacje). Na samym wstępie zresztą powiedziała, że „We are builders”, jesteśmy budowniczymi, że w przeciwieństwie do Trumpa, który w Detroit „mówił tylko o upadku, biedzie i przestępczości” ona, tu w Warren, odwiedziła firmy, które poniosą „nas na Marsa” (owacje) i że takich firm są w kraju tysiące (owacje), że zadba o ułatwienie spłaty kredytów zaciąganych na zdobycie „odpowiedniego” wykształcenia (owacje), bo nie każdy musi kończyć college, czyli studia, że rozszerzony zostanie program opieki zdrowotnej (owacje), bo „Family First” (jedno z jej haseł), rodzina jest najważniejsza versus do Trumpowego, że najważniejsza jest Ameryka! (owacje). To jest – jak powiedziała – program dla „każdego z was, a nie tylko dla tych na górze”, jak ten Trumpa, bo „on myśli o sobie i swoich kolegach, takich jak on sam” (owacje).
Co jeszcze? Nie owijając w bawełnę, powiedziała nie kim, ale – co ciekawe – czym jest. Otóż jest „produktem klasy średniej”, bo dzięki ciężkiej pracy jej dziadka, jej ojciec mógł się wykształcić, założyć firmę, której sprawne prowadzenie dało środki na jej wykształcenie. Dlatego ona jest zobowiązana do stworzenia „economy for everyone”, gospodarki, w której każdy znajdzie swoje miejsce. Wspominając swego ojca, powiedziała, że wykonując jakiś produkt oczekiwał, że odbiorca zań zapłaci, bo przecież zakupił materiały, opłacił pracowników i ona woli sobie nie wyobrażać, co by było, gdyby owym odbiorcą był Donald Trump. Bo on nie reguluje swoich rachunków i to nie dlatego, że nie może, ale dlatego, że „nie chce” (owacje).
Są jednak sprawy, które łączą ją z Trumpem. Na pierwszym miejscu jest oczywiście wzajemna niechęć. Ale okazuje się, że poniedziałkowe oskarżenie Chin przez Trumpa o to, że uprawia dumping i dokonuje oszustw z kursem juana zostało powtórzone przez Clinton, choć tu była mowa jedynie o „manipulowaniu kursem”. Nawiązała też do polityki handlowej USA, a w tym i tego, co dotyczy zawieranych umów. Trump był zdecydowanie krytyczny, uważając, że wszystkie traktaty trzeba renegocjować, bo korzyści dla Stanów z nich płynące powinny być większe, o ile w ogóle są. Clinton w zasadzie powtórzyła uwagi konkurenta, dodając, że utworzy urząd specjalnego prokuratora ds. handlu.
Takie jej stanowisko mocno rozbawiło nie tylko samego Trumpa, ale i niektórych komentatorów. Jak to? To ona ma zastrzeżenia do NAFTA (Północnoamerykański Układ o Wolnym Handlu), które co prawda przygotowywała administracja George’a Busha, przedstawiając jego tekst w grudniu 1992, ale które wprowadzał w życie w roku 1994 jej mąż, Bill? To po pierwsze. A po drugie, czy chce podważać też tekst TPP (Partnerstwo Transpacyficzne), który podpisano w 2015 roku, ale przy początkach którego brała czynny udział, będąc sekretarzem stanu za pierwszej kadencji Baracka Obamy? Zdaniem prof. Petera Navarro z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine, członka zespołu doradców Donalda Trumpa, nie ma się co dziwić, bo skutkiem zapisów w NAFTA Stany straciły ponad 850 tys. miejsc pracy, a skutkiem TPP tylko na kontaktach z Koreą Płd. Kolejne ponad 700 tys. miejsc pracy…
Wracając do Warren, nic dziwnego, że zgromadzeni tam, tak jak wcześniej ci w Detroit, słysząc te zapewnienia wybuchali co chwila głośnym entuzjazmem. Ale… Ale najpewniej byli to przedstawiciele tych, co wierzą swym kandydatom chyba nawet bardziej niż sobie. Bo przecież wszystkie badania wskazują, że obojgu kandydatom NIE ufa po 60 proc. indagowanych. Myślę, że to ci Amerykanie, którzy nie mają zamiaru wziąć udziału w wyborach. Zresztą z tych pozostałych 40 proc., którzy być może ufają któremuś z kandydatów i tak do wyborów pójdzie niewiele więcej niż połowa. A z tej połowy nieco tylko większa jej część będzie cieszyła się z tego, że prezydentem został/a ten/ta, na którego/rą głosowała. Tak, proszę państwa, bo wbrew temu, co można by było przypuszczać, wybory w Stanach nie cieszą się wcale większą popularnością niż takież w Polsce.
A skąd ten brak zaufania? Amerykanie, jak i obywatele niemal wszystkich państw świata, nie ufają bogatym i politykom, a przynajmniej większości z nich. Trump jako miliarder nie chce udostępnić swoich zeznań podatkowych, do czego wezwał go Warren Buffet, występując na konwencji Partii Demokratycznej w Filadelfii. Wezwanie to Clinton powtórzyła we czwartek w Warren. Nie minęła doba, a stało się jasne, dlaczego sięgnęła po ten argument. Oto w piątek Amerykanie mogli się dowiedzieć, ile w roku 2015 zarobili Hillary i William Clintonowie. Opublikowali oni swoje zeznanie podatkowe, z którego wynikało, że zarobili ponad 10,6 mln dolarów, płacąc nieco ponad 3,7 mln dolarów podatku.
Richard Quest, prowadzący w CNN codzienny program pt. „Quest Means Business”, pokazał w jego piątkowym wydaniu kilkadziesiąt stron podatkowego zeznania Clintonów. Stwierdził, że skoro Trump do tej pory nie pochwalił się swymi zeznaniami podatkowymi, to być może jest w nich coś „śmierdzącego”. Może np. jego darowizny na cele charytatywne nie są tak duże, ani też może i nie płaci tak wysokich podatków, jak o tym opowiada… Niewątpliwie piłka jest po stronie Trumpa. Czy jest możliwe, że zeznanie podatkowe może okazać się jednym z asów w jego kampanijnej talii? Gdybym był na jego miejscu, taki wist bym sobie przygotował.
Poza tym Trump ma na swoim koncie kilka bankructw – jak powiedziała Hillary Clinton – „od Nevady po Atlantic City”, mając na myśli najgłośniejsze z nich, czyli bankructwa kasyn, jednego właśnie w Las Vegas i trzech w Atlantic City. Wypomniała mu też lokowanie swych wyrobów za granicą. Będąc jakiś czas temu gościem Late Show, jednego z najpopularniejszych programów telewizji CBS, Trump został zaskoczony przez prowadzącego program Davida Lettermana, tym że wyciągnął naręcze krawatów i koszul opatrzonych logo „Trump Collection” i metkami „Made in China” oraz „Made in Mexico”, gdy jego gość oskarżał rząd o wyprowadzanie produkcji poza USA. A krytykując politykę imigracyjną administracji, naraził się z znowu na zarzut o hipokryzję, bo wyliczono, że w jego firmach pracuje od kilkuset do kilku tysięcy imigrantów, nie zawsze „legalnych”. Pozostaje też jeszcze, o czym już wspominałem, tzw. list 50, czyli wystąpienie do NRC (Narodowy Komitet Republikanów), w którym byli republikańscy wysocy członkowie administracji przestrzegali GOP przed Trumpem. Jak ten list skwitował jego „bohater ”? Sarkastycznie, to ostatnio jego ulubione słowo: „Wiecie, dlaczego oni to napisali? Ze złości, bo wiedzą, że u mnie roboty nie znajdą”.
A Hillary Clinton? Skąd brak zaufania do niej? Na niedawnym spotkaniu z dziennikarzami w Waszyngtonie zarzucono jej właśnie to, że Amerykanie „pani nie ufają”. I zadano pytanie: ”Co pani zrobi, aby pani zaufali?” Odpowiedziała, że gdy była sekretarzem stanu ufało jej 66 proc. Amerykanów, a poza tym ma doświadczenie z brakiem zaufania, bo spotykała się z tym, obejmując kolejne stanowiska i za każdym razem to zaufanie potrafiła zdobyć, „I co?” – rzuciła.
Tu nie chodzi jednak o BRAK zaufania, ale o to, że – jak mówi sondaż – Amerykanie jej NIE UFAJĄ. A to jednak jest kapitalna różnica, której pani Clinton po prostu nie chce zauważyć. W stosunku do jej osoby powody braku zaufania wydają się nawet poważniejsze, bo dotyczą naruszenia prawa. Po pierwsze, to ciągle niewyjaśnione do końca sprawy, gdy Bill Clinton był gubernatorem stanu Arkansas (afera „Whitewater”). Po drugie, używanie prywatnej poczty do służbowej korespondencji, wyhakerowanej i upublicznionej na stronach Wikileaks (śledztwo FBI trwa pod kątem naruszenia bezpieczeństwa państwa, a – co ważniejsze – jaki udział w tym wycieku mieli Rosjanie). Po trzecie – blisko 300 stron dokumentów świadczących o korespondencji Sekretariatu Stanu (odpowiednik naszego MSZ), gdy na jego czele stała Hillary Clinton, z ich rodzinną fundacją (Hillary, Bill i córka Chelsea), która w czasie jej sekretarzowania otrzymywała milionowe donacje także od osób raczej podejrzanej konduity. Sam Bill, były prezydent, był w tym czasie zapraszany do wygłaszania odczytów lub udziału w różnych imprezach, za co wpłacano na konto fundacji miliony dolarów, pomijając wynagrodzenie dla samego Billa Clintona. Tu pada zarzut ewidentnego konfliktu interesów, bo stały kontakt z fundacją utrzymywała Cheryl Mills, zaufana asystentka pani sekretarz stanu… Wspominałem już, że Julien Assange, założyciel Wikileaks, powiedział, że gdy dojdzie do „wycieku” kolejnych maili i esemesów pani Clinton, to może stać się to, do czego wzywano na jednym ze spotkań wyborczych jej konkurenta, aby „Lock her, up”, aby ją „zamknięto”.
Do tego wachlarza trzeba dodać jeszcze to, co od kilku dni powraca w doniesieniach. Otóż na jednym z niedawnych spotkań z wyborcami na Florydzie, w rzędach umieszczonych za plecami przemawiającej do zebranych Hillary Clinton, dostrzeżono ojca Omara Mateena, muzułmańskiego zabójcy 49 osób w gejowskim klubie w Orlando. Jak do tego doszło? Kto o tym zdecydował? Co to ma znaczyć? Te pytania pozostały w zasadzie bez odpowiedzi, a „bohater” tego wydarzenia indagowany na tę okoliczność odparł, że on popiera demokratów, a na to spotkanie został zaproszony przez organizatorów. Trump nie omieszkał natychmiast tego wykorzystać, rzucając oskarżycielsko pytanie, co ma oznaczać, że na jednym z głównych miejsc zasiada ojciec „bestii”, która zamordowała kilkadziesiąt wspaniałych, młodych osób. Niejako w odpowiedzi wskazano, że na tym spotkaniu, na którym miotał swe oskarżenia kandydat republikanów, prawie w tym samym miejscu widowni w tle mówcy, które na spotkaniu z Hillary Clinton zajmował ojciec „bestii”, dostrzeżono Marka Foleya, byłego kongresmena, który został zmuszony do dymisji, gdy wyszły na jaw jego kontakty z małoletnimi chłopcami…
Kryzys zaufania do obojga kandydatów ze strony wyborców jest oczywisty i – jak widać – równo nim oboje kandydaci zostali obdzieleni. Ciekawe jest również to, że w sondażu, w którym zapytano kto jest/będzie lepszy dla gospodarki USA głosy rozłożyły się w zasadzie po połowie (50 do 48 proc dla Clinton). Rudolph Giuliani, były burmistrz Nowego Jorku, zdecydowanie popiera Donalda Trumpa, wskazując na to, że on nie opowiada o tworzeniu miejsc pracy, ale wiele tysięcy już stworzył, nie opowiada o planie nowych inwestycji, ale je prowadzi. Z kolei jego następca na burmistrzowskim fotelu, jeden z najbogatszych ludzi w Stanach, Michael Bloomberg, powiedział, że jeżeli Trump chce rządzić krajem, tak jak przedsiębiorstwem, to „niech Bóg nas broni”. Dla odmiany, inny miliarder, Carl Icahn (wartość majątku rzędu 17 mld dolarów) uważa, że biznes obawia się działań administracji demokratów, że zapowiedzi Trumpa odnośnie gospodarki mają wielkie znaczenie, a gospodarka „could go over precipices”, może pokonać przeszkody. Wilburr Ross, jeszcze inny kolega-miliarder ocenił, że może program Trumpa nie jest zachwycający, ale pani Clinton nie pokazała lepszego. Bracia Koch, najbogatsi bracia na świecie (majątek rzędu 80 mld dolarów), którzy od lat wspierają GOP wielkimi pieniędzmi zapowiedzieli, że wesprą partię (choć nie wspominali o Trumpie) w jej kampanii przed listopadowymi wyborami sumą 250 mln dolarów…
Cdn.
Marek J. Zalewski
Koduj24.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy