Jan Kiepura podczas wizyty w Polsce w 1958 roku – śpiewa na powitanie na stopniach samolotu |
Przypominamy
postać Jana Kiepury w archiwalnym wywiadzie z jego żoną, Martą Eggerth
(1912-2013). Rozmowa została przeprowadzona przez naszego współpracownika
Piotra Grajdę w 1989 roku, po pamiętnym występie Marty Eggerth w Polskim
Ośrodku Społeczno-Kulturalnym w Londynie.
(…)
Takiego koncertu w londyńskim POSK (Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym) nie
było dawno. Sala teatralna była wypełniona do ostatniego miejsca. Wszystkie
bilety były wyprzedane niemal pierwszego dnia po ukazaniu się zapowiedzi
koncertu sławnej śpiewaczki i aktorki węgierskiego pochodzenia Marty Eggerth
oraz jej syna, pianisty Marjana Kiepury.
Kto
nie widział filmów z Martą Eggerth, która występowała u boku swojego męża Jana
Kiepury? Kto nie słyszał ich duetów! Oboje stali się legendą już w pierwszym
okresie swojej kariery, w latach 30. Wielka popularność zawdzięczali nie tylko
swojemu talentowi wokalnemu, ale także swojej wielkiej hojności i
szlachetności. Niejednokrotnie dawali koncerty na cele społeczne i podkreślali
przywiązanie do Polski. Tak jest też obecnie. Caly dochód z londyńskiego
koncertu został przeznaczony na fundusz pomocy Polakom przebywającym na terenie
Związku Sowieckiego.
Koncert
przebiegał przede wszystkim pod znakiem muzyki Fryderyka Chopina, którego
Marjan Kiepura jest wielkim miłośnikiem. Grał on walce, mazurki, polonezy – tak
bardzo przywołujące w świadomości każdego z nas Ojczyznę. Marta Eggerth
zaśpiewała kilka chopinowskich pieśni. Były tez trzy pieśni Franciszka Liszta.
Nie obyło się oczywiście bez bisów. Po koncercie, w krótkiej rozmowie Marta
Eggerth odpowiedziała na kilka pytań…
Piotr Grajda: Dzisiejszy koncert to wydarzenie szczególne, jak doszło do
niego i jak odbiera Pani polską publiczność?
Marta Egerth: Przyjechałam obecnie do Europy na koncerty w
Niemczech, Austrii i Polsce, gdzie właśnie uczestniczyłam w Festiwalu Muzyki
Operowej im. Jana Kiepury, który za sprawą niezwykle przedsiębiorczego
Bogusława Kaczyńskiego, corocznie odbywa się na terenie pięknego zamku w
Łańcucie. Będąc tak blisko Londynu nie mogłam ominąć tego miasta i nie wystąpić
dla was – tym bardziej ze dochód z koncertu jest przeznaczony na tak
ważny cel. Wy, Polacy, jesteście wspaniałą publicznością i wspaniałym narodem.
Wzrusza mnie wasza serdeczność otwartość. Serce moje jest zawsze z wami
wszystkimi, gdziekolwiek jesteście!
Wystąpiła Pani dzisiaj razem ze swoim synem Marjanem Kiepurą. Czy często
macie Państwo wspólne występy i czy drugi syn, Jan, jest również utalentowany
muzycznie?
W
ostatnim czasie występuję z Marjanem często – przede wszystkim w Ameryce, ale
nie tylko. Obecnie nasze koncerty w Europie są również wspólne. Obaj synowie
poszli w ślady rodziców. Młodszy syn, Marjan, studiował grę na fortepianie,
natomiast starszy, Jan, uczył się śpiewu. Występuje on teraz w Stanach jako
śpiewak i piosenkarz.
Pani
Marto, pisali dla Pani muzykę bardzo znani kompozytorzy jak choćby sam Franz
Lehar czy Robert Stoltz. Występowała Pani w filmach z różnymi znakomitymi
artystami, między innymi z Judy Garland w filmie “For Me And My Gal” z 1942… Wszystkie
Pani role były wspaniałe, jednak najbardziej zapamiętana Pani rola to tytułowa
z operetki “Wesola Wdówka” Lehara, w której występowała Pani razem z mężem
Janem Kiepurą jako hrabia Daniło. Przedstawienie cieszyło się ogromną
popularnością na nowojorskim Broadway’u, a także na wyjazdach. Ogólnie,
przedstawienie to grane było ponad 2000 razy! To niebywałe. Na czym polegal
sukces Waszej “Wesołej Wdówki”?
|
Wystawienie
tego spektaklu na Broadway’u w latach 40. miało już od początku posmak
sensacji, ponieważ było to nasze prywatne przedsięwzięcie… Producentami, a
jednocześnie głównymi wykonawcami byliśmy my sami – Jan i ja. Mąż wynajął
reprezentacyjny Majestic Theatre na 44 ulicy w samym teatralnym centrum, zebrał
obsadę, orkiestrę, sam przeprowadzał próby. Było to przedsięwzięcie dosyć
ryzykowne – trzeba było zainwestować duże pieniądze, a konkurencja w Nowym
Jorku była, tak jak i teraz, bardzo duża. Wszystko zakonczyćc mogło się klapą i
plajtą. Później okazało się, że ten “element ryzyka” sprawił, że nasza
publiczność powiększyła się. Ludzie chcieli zobaczyć tych “ryzykantów”.
Poza
tym, nazwisko męża, jako śpiewaka operowego było już w tym czasie dosyć znane i
niecodziennym było, że właśnie znany śpiewak operowy będzie wystepował w
operetce… Były także w naszej “Wesołej Wdówce” elementy specjalne, nie
prezentowane w innych wystawieniach. Elementem takim był na przykład bardzo
polski accent w ostatniej scenie “U Maxima”, gdzie Janek śpiewał po polsku
Kujawiaka Wieniawskiego. Zawsze powodowało to wielkie owacje i bisy.
Publiczność była bardzo ciekawa tej naszej “Wesołej Wdówki” i rzeczywiście był
to nasz wielki sukces. Po zakończonych występach na Broadway’u przyszły
międzynarodowe tournee. Przez wiele lat jeździliśmy z tą operetką po całych
Stanach, Kanadzie i Europie.
Wiadomo, że przez pewien czas po osiedleniu się w Stanach nie mieszkała
Pani razem z mężem, jako że wasze kariery zawodowe związane były z dwoma
odległymi krańcami Ameryki. Nie był to chyba łatwy okres w Pani życiu?
Gdy
w 1938 Jan podpisał swój pierwszy kontrakt z Metropolitan Opera w Nowym Jorku,
przenieśliśmy się z Europy właśnie tam. Ale potem ja dostałem kontrakt z
wytwórnią MGM i musiałam wyjechać do Los Angeles. Zatem Jan mieszkał i śpiewał
w Nowym Jorku, a ja grałam w hollywoodzkich filmach muzycznych w Kalifornii.
Była tam duża konkurencja. W Europie uchodziłam już wówczas za znaną artystkę,
jednak w Ameryce niewielu znało moje nazwisko, moje filmy i możliwości. I choć
występowałam w amerykańskich produkcjach filmowych z takimi gwiazdami jak Judy
Garland i Gene Kelly, to nigdy nie miałam szansy na zagranie pierwszoplanowej
roli, tak jak w Europie… Było to oczywiście powodem ogólnego niezadowolenia i
braku artystycznej satysfakcji. Poza tym, oboje z Janem bardzo żle znosiliśmy
rozłąkę – ostatecznie zostawiłam więc Hollywood i wróciłam z Los Angeles do
Nowego Jorku.
Wkrótce
potem, w 1943 narodził się pomysł wystawienia naszej “Wesołej Wdówki”, która
nie tylko pozwoliła nam nadal pracować – śpiewać i grać, ale także, a może
przede wszystkim pozwoliła nam ponownie zamieszkać i być razem. Wystawienie tej
operetki było zatem nie tylko sukcesem artystycznym ale również, na swój
sposób, sukcesem osobistym.
Na temat życia Pani męża, Jana Kiepury ukazało się wiele publikacji. Czy
uwaza je Pani zawsze za zgodne z prawdą?
Bardzo
wielu ludzi interesowało się życiem Jana i interesuje się nim nadal. Każdy
patrzy na to życie trochę inaczej i interpretuje pewne fakty na swój sposób. Zdarzają
się nieścisłości lub przemilczenia, które mogą mnie drażnić, ale nie lubię o
tym mówić…
A może jednak?
Często
się słyszy, że Kiepura bardziej od opery pokochał pieniądze… Mąż był
śpiewakiem, ale był także wspaniałym organizatorem i biznesmenem. Między
innymi, dzięki temu mogliśmy wystawić “Wesołą Wdówkę”. Jak już wspominałam
wcześniej, wszystkie koszty pokrywane były przez nas, bo mąż wiedział jak
zadbać nie tylko o artystyczną, ale także o finansową stronę przedsięwzięcia. Dzięki
temu mieliśmy artystyczną niezależność i nie musieliśmy prosić o dotacje…
Nie
chcę się w jakikolwiek sposób teraz chwalić, ale prawda jest taka, że razem z
mężem braliśmy zawsze bardzo chętnie udział w charytatywnych i dobroczynnych
koncertach i występach, za które nie otrzymywaliśmy ani grosza… Dochody szły na
budowę szkół, kościołów, muzeów, pomoc dla emigrantów i potrzebujacych w
Polsce. Nigdy się z tym nie obnosiliśmy… i być może, właśnie dlatego czasami
nie pamięta się już o tym. Jan był niezwykłym patriotą, mieszkającym z dala od
Polski, ale kochającym swoją ojczyznę ogromnie – mimo, że ojczyzna ta zabrała
mu po wojnie cały jego dorobek, włącznie ze znanym hotelem Patria w Krynicy,
który został upaństwowiony i pozbawiono nas do niego wszelkich praw.
Gdzie obecnie Pani najczęściej przebywa i co robi, jeżeli chodzi o
muzykę?
Najczęściej
i najchętniej przebywam obecnie po prostu w swoim domu, który razem z mężem
kupiliśmy w 1957. Jest on położony w oddalonym o 50 km na północ od Nowego
Jorku miasteczku Rye. Spędziłam w tym domu najwspanialsze lata swojego życia –
razem z Janem i później po jego śmierci, gdy wychowywali się tam nasi synowie.
Bardzo dużo się w tym domu wydarzyło i jest to dla mnie miejsce bardzo drogie,
pełne nostalgii i wspomnień gdzie czuje się najlepiej.
Warto może tu także wspomnieć, że Rye położone jest zaledwie o kilka kilometrów od miejscowości Port Chester, gdzie znajdowało się i nadal działa niewielkie polskie centrum kultury – “Dom Narodowy Polski”. Dzięki “Domowi Polskiemu” mieliśmy stały kontakt z Polakami i polskością. Bywaliśmy tam często przy okazji świat i różnych innych uroczystości – Jan zawsze chętnie śpiewał tam dla Polaków…
Jeżeli natomiast chodzi o teraźniejszość i o to co obecnie robię, to nadal cały czas staram się być aktywna i wciąż występuje. W ostatnim czasie śpiewałam w Stanach Zjednoczonych w dwóch musicalach, “Colette” Harvey Schmidta i Toma Jonesa, który wystawiany był w Denver oraz w “Follies” Stephena Sondheima w Pittsburghu. Brałam także ostatnio udział w kilku telewizyjnych widowiskach zarówno w Ameryce jak i w Europie.
Warto może tu także wspomnieć, że Rye położone jest zaledwie o kilka kilometrów od miejscowości Port Chester, gdzie znajdowało się i nadal działa niewielkie polskie centrum kultury – “Dom Narodowy Polski”. Dzięki “Domowi Polskiemu” mieliśmy stały kontakt z Polakami i polskością. Bywaliśmy tam często przy okazji świat i różnych innych uroczystości – Jan zawsze chętnie śpiewał tam dla Polaków…
Jeżeli natomiast chodzi o teraźniejszość i o to co obecnie robię, to nadal cały czas staram się być aktywna i wciąż występuje. W ostatnim czasie śpiewałam w Stanach Zjednoczonych w dwóch musicalach, “Colette” Harvey Schmidta i Toma Jonesa, który wystawiany był w Denver oraz w “Follies” Stephena Sondheima w Pittsburghu. Brałam także ostatnio udział w kilku telewizyjnych widowiskach zarówno w Ameryce jak i w Europie.
Energii, wigoru, pasji i zapału do pracy, mógłby Pani pozazdrościć nie
jeden artysta, że już o wspaniałym wyglądzie nie wspomnę… Co robić, aby być w
takiej znakomitej formie, mimo upływu lat?
Przede
wszystkim nie należy mówić i myśleć o tych upływających latach! Koniec, nie ma
tematu upływu lat i starzenia się! Nie rozmawiam i nie myślę o tym. Poza tym,
po prostu zwyczajnie staram się dbac o zdrowie, ale bez zbędnej przesady. Nie
palę i nie nadużywam alkoholu – burzliwe życie nocne, wbrew temu co widzi się
na scenie w “Wesołej Wdówce”, to też nie moje upodobania. Nie forsuję głosu,
zwłaszcza w dzień koncertu. Jestem też ostrożna, co do tak popularnych obecnie,
systemów centralnego chłodzenia i klimatyzacji. Nagle zmiany temperatury nie są
dobre dla nikogo, zwłaszcza dla kogoś kto śpiewa, gdyż potrafią bardzo
radykalnie podrażniać gardło. U siebie w domu nie mam klimatyzacji – otwarte
okna i naturalne świeże powietrze służą mi najlepiej…
Pani Marto, bardzo dziękuje za rozmowę, ciepłe słowa pod adresem Polaków
i niezapomniany koncert… Życzę nadal tej wspanialej werwy życiowej i wielu
kolejnych, udanych występów.
_________________
Marta Eggerth zmarła 26
grudnia 2013 w swoim domu w Rye, w wieku 101 lat. Pochowana została na
miejscowym cmentarzu Greewood Union Cemetery w Rye, NY. Jan Kiepura zmarł 15
sierpnia 1966, w wieku zaledwie 64 lat. Jego ciało zostało przewiezione do
Polski i pochowane na Warszawskim Cmentarzu Powązkowskim w Alei Zasłużonych.
\
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy