– Niech żyje i umacnia się przyjaźń między narodami polskim a brytyjskim – powiedział tuż po Brexicie Pan Prezydent, a za nim powtórzyli to wezwanie Pani Premier i inni przedstawiciele KC, znaczy – „kręgów zbliżonych do Nowogrodzkiej”. Wprawdzie Anglia wychodzi z Unii, by w ekspresowym tempie z Wielkiej Brytanii zmienić się w Little Britain, i w ten sposób tracimy naszego największego w tej chwili, poza Węgrami stronnika w Europie, ale za to zyskujemy jakieś poparcie poza Unią Europejską. Teraz będziemy mieć po jednym sojuszniku po obu stronach Schengen i nikt już nie powie, że Polska pod rządami „dobrej zmiany” jest w świecie osamotniona i nikt nie broni naszych interesów na Zachodzie. Chociaż ten sojusz to tylko do października, bo premier Cameron porządzi najdalej do jesieni.
Współpraca między naszymi bratnimi narodami będzie się jednak dalej umacniać, z Cameronem czy bez. Ciężko pracowaliśmy przecież na przychylność wszystkich eurosceptyków Albionu. Bez nas to w ogóle nie byłoby – nie wypominając – żadnego Brexitu!
Najpierw nasi politycy kupowali Anglii czas w Brukseli, uspokajając, że wszystko już z Cameronem uzgodnili. Że nasza Pani Premier rozmawiała z Ich Premierem, jak Polka z „Angolem”, i w zamian za odebranie przywilejów socjalnych naszym rodakom na Wyspach dostała obietnicę, że Anglia zostaje w Europie. Jedynie Słuszna Partia ogłosiła te mediacje wielkim sukcesem swojej dyplomacji, a po drugiej stronie Kanału premier Cameron chodził w glorii pogromcy polskich hydraulików na brytyjskich zasiłkach. Niestety, na gadaniu się skończyło. A wkrótce po sukcesach rozmów Szydło-Cameron, to właśnie Polacy posłużyli „brexitowcom” za lokalnych „Syryjczyków”.
Trudno się zresztą dziwić, skoro to właśnie my udzieliliśmy ostatnio Europie praktycznej lekcji tradycyjnej polskiej gościnności, tolerancji i akceptacji wszelkich „obcych”. Anglicy – jak widać – okazali się pojętnymi uczniami. Tak długo i skutecznie straszono więc na angielskiej prowincji polskim hydraulikiem i sprzątaczką, że wreszcie udało się przekonać poddanych Królowej, że to przez nich, przez zastępy „Januszów” znad Wisły, Królestwo popada w ruinę. Bo kto przyjechał na Wyspy z kraju w totalnej ruinie? Nie Hindusi przecież czy Pakistańczycy. Jedynie Polacy. Że to nie jest zaraźliwe? A kto to może wiedzieć? Zrujnowali Polskę, to równie dobrze mogą tez zrujnować Królestwo Brytyjskie…
A propos epidemii, to właśnie od naszego Pana Prezesa Europa dowiedziała się ostatnio, że imigranci „roznoszą choroby i inne pasożyty”. A wiadomo, jak wrażliwi są Brytyjczycy na punkcie higieny. W tej sytuacji nie dziwi, że tuż po referendum, angielskie miasteczka zasypały ulotki określające naszych rodaków na Wyspach jako „robactwo”.
To Polacy uświadomili też – zdaje się – „Angolom” kwestię „tożsamości narodowej”, której – zdaniem zwolenników Brexitu – zaczęła zagrażać masowa imigracja. Tymczasem tożsamość – zgódźmy się – to wartość podstawowa. Nie tylko dla młodzieży zrzeszonej w Młodzieży Wszechpolskiej.
Wprawdzie kebab czy curry są równie bliskie wyspiarskiej tradycji, co pierogi czy schabowy z kapustą, a turban czy burka – równie odległe stylistycznie od melonika, co kalosze od sandałów zakładanych na skarpety. Niemniej, zanim na Wyspy nie przybył milion naszych rodaków, potrząsających tymi skarpetami przed brytyjskim nosem jak flagą narodową, z tożsamością narodową Wyspiarzy nie było żadnego problemu. Inna sprawa, że akcja „Poles, go home” (Polacy, wracajcie do domu) wygląda na uzgodnioną wcześniej z rządem w Warszawie. I że Brexit to może być wspólny projekt polsko-angielski, dzięki któremu oba kraje urosną w siłę, a ludziom będzie się od tego żyć dostatniej.
Milion Polaków na Wyspach Brytyjskich ciężko tam przecież pracował, za nędzne pensy, zubażając rodzimy skarb państwa o podatki i ZUS, wynaradawiał siebie i swoje dzieci, (podczas gdy w kraju, z braku uczniów, jesienią straci pracę kilka tysięcy nauczycieli) i tęsknił za krajem, z tej tęsknoty zamiast „Guardiana” czytając „Super Express”, w miejsce frytek konsumując ziemniaki i zakładając na każdym rogu sklepy z kapustą.
Co zrobić, żeby ów milion przedsiębiorczych, pracowitych i rodzących gromady dzieci rodaków wrócił do kraju? Zwłaszcza, że Brytyjczycy wyraźnie wystraszyli się polskiej konkurencji na rynku pracy? To proste – skoro nie dało się ich do tego przekonać samą „dobrą zmianą”, to trzeba było dyskretnie dopomóc losowi i wszystkich ich po prostu z Wielkiej Brytanii deportować.
Taki cel dodatkowy mogła mieć ubiegłoroczna wizyta na Wyspach nowo wybranego Pana Prezydenta, który zachęcał wtedy rodaków do powrotu, ale dopiero, gdy Polska będzie już krajem sprawiedliwym. A będzie – obiecywał – kiedy Polacy na brytyjskim wychodźstwie zagłosują za PiS-em (ewentualnie Kukizem albo Korwinem). Zagłosowali? Zagłosowali! Zdecydowana większość poparła „słuszne” partie. No to już mogą wracać do Polski swoich marzeń. Ale gdyby się wahali, to przyjaciele Brytyjczycy dotrzymali słowa i zrobili Brexit.
Najwyższa więc pora pakować walizki. Wszystko w imię odwiecznej przyjaźni brytyjsko-polskiej , ma się rozumieć. Przecież nie tylko aktywiści Młodzieży Wszechpolskiej głoszą zasadę: „Polska dla Polaków!”. A więc – konsekwentnie – Anglia dla Anglików, Niemcy dla Niemców, a Norwegia dla Norwegów. Miejsce Polaków jest w ich własnym kraju. Tym bardziej, że większość z nich wykształciła się za publiczne pieniądze. Poza tym my, Polacy, zawsze walczyliśmy o wolność, naszą i waszą. Więc to chyba oczywiste, że wierni tej narodowej tradycji pomogliśmy Wielkiej Brytanii odzyskać suwerenność?
Tak więc, nie ma co się obrażać za Brexit. Niech żyje i umacnia się przyjaźń między narodami polskim i brytyjskim! A tak na marginesie, mając takich przyjaciół, z wrogami świetnie poradzimy sobie sami.
Bożena Chlabicz-Polak
Koduj24.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy