Jacek Polewski dołączył do grupy wolontariuszy, prowadzących obóz dla uchodźców na greckiej wyspie Lesbos. Fot. archiwum prywatne |
Jacek Polewski: Usłyszałem w telewizji wypowiedź pewnego polskiego polityka, który stwierdził, że żadne państwo nie powinno przyjmować uchodźców, a największą winą obarczał Włochy i Grecję. To był dla mnie szok. To dolało oliwy do ognia. Miałem wystarczająco dużo czasu i pieniędzy na to, żeby kupić bilet, znaleźć nocleg i pojechać. Zobaczyć na własne oczy to, o czym mówią media. To, o czym wielu nie ma zielonego pojęcia. Frustracja, moja własna potrzeba niesienia pomocy, te czynniki sprawiły, że zdecydowałem się pojechać, dotknąć tego problemu.
Filip Cuprych: Musiałeś się w jakiś sposób do tego wyjazdu przygotować?
Nie, nie wymagało to specjalnych przygotowań. Znalazłem na Facebooku grupę ochotników, którzy zajmowali się rozwożeniem i dystrybucją darów. Właśnie na Lesbos. To ludzie, którzy sami się skrzyknęli, sami wynajmują samochody, sami wożą dary z magazynów do obozów. Dołączyłem więc do nich, zarejestrowałem się w internecie, zebrałem od znajomych 1200 funtów i wyjechałem. Na miejscu poznałem fantastycznych Czechów i Słowaków, którzy pracowali w jednym z magazynów. Tam jest masa ludzi, o których się nie wspomina w mediach. To są wolontariusze, którzy spędzają cały swój czas między magazynami, a obozami dla uchodźców. Tacy cisi bohaterowie.
Przyznajesz, że przed wyjazdem czytałeś i oglądałeś relacje, bazowałeś na tym, co w internecie, czytałeś komentarze, niektóre niewybredne. Jakie wtedy były Twoje reakcje?
Komentarze w internecie są czasami żałosne, najczęściej wypisywane przez ludzi, którzy nie mają pojęcia o czym mówią, poniżej standardów, które ja uznaję. Najsmutniejsze jest jednak to, że politycy, osoby z pierwszych stron gazet potrafią do tej grupy dołączyć.
Czy, Twoim zdaniem, można oddzielić wielką politykę od najzwyklejszych ludzkich odruchów?
Zdecydowanie można. Ja się od tej polityki odciąłem kompletnie. Pojechałem po to, żeby najnormalniej w świecie pomóc. Tam są ludzie, którzy przebyli straszliwą drogę, uciekając czy to z Syrii, z Iraku czy z Afganistanu. Oni uciekają przed wojną. Odstawiłem na bok to, co się pisze i mówi i skupiłem się tylko na tym, że tym ludziom trzeba po prostu pomóc.
Przez tydzień rozwoziłeś dary, które ciągle napływają do Grecji, ale też udało Ci się zebrać całkiem sporą kwotę pieniędzy ...
...tak, od znajomych, którzy chcieli mnie wesprzeć w jakiś sposób. Wielu ludzi chce pomóc, ale nie wie jak. Udało mi się zebrać 1200 funtów, ktore na miejscu przeznaczyliśmy na to, co najbardziej potrzebne: plecaki, ubrania, koce, szampony, butelki z wodą, śpiwory, buty. Tym bardziej, że potrzeby zmieniają się niemal z dnia na dzień.
Co, Twoim zdaniem, jest największym problemem uchodźców, tych ludzi, których spotkałeś na Lesbos?
Odniosłem wrażenie, że oni po prostu pragną spokoju. Ci ludzie przeszli gehennę i wielu nadal ją przechodzi, choć już w, wydawać by się mogło, bezpiecznej odległości od tego, co dzieje się w ich rodzinnych krajach. To są zwykli ludzie, których trzeba godnie przyjąć.
Byłeś na miejscu, dotknąłeś problemu. Jak wypada porównanie z tym, co czytamy w prasie, co widzimy w telewizji?
To był najpiękniejszy tydzień mojego życia. Byłem zszokowany dobrocią i poświęceniem wolontariuszy i samych Greków, którzy z otwartymi ramionami sami dzielą się tym, co mają. A przecież wiadomo w jakiej sytuacji gospodarczej jest Grecja. Przed wyjazdem, człowiek zawsze się denerwuje, nie wie z czym się będzie musiał zmierzyć. Ale tam panował niezwykły spokój. Wszyscy czekają cierpliwie na swoją kolej, na jedzenie, na ubrania. Nie ma żadnego chaosu. Wiadomo, zawsze i wszędzie znajdzie się ktoś, komu coś nie będzie pasowało i będzie siać zamęt. Ale to są drobne przypadki, z którymi wszyscy sobie radzą. Tam wszędzie można mieć poczucie bezpieczeństwa. A na tym przecież zależy i im, i nam.
Łatwo jest powiedzieć, że jeśli ktoś czegoś nie doświadczył, to nie wie o czym mówi. Ale czy teraz, mając to doświadczenie za sobą, jesteś w stanie zrozumieć tych, którzy boją się fali uchodźców?
Na podstawie moich własnych doświadczeń stwierdzam, że nie ma się czego bać. Gdyby ludzie zdecydowali się pojechać tam, pobyć choćby kilka dni, stanąć oko w oko z tym, o czym czytają, przekonaliby się, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. To są ludzie naprawdę poszkodowani i tragicznie doświadczeni przez los, nie żądają wiele, chcą jedynie poszanowania i godności. Ja, w żadnym wypadku nie obawiałem się niczego, nie czułem żadnego zagrożenia. Oni uciekają od piekła i ostatnią rzeczą, która chodziłaby im po głowach jest stwarzanie problemów. Przynajmniej większości z nich.
Miałeś okazję porozmawiania z tymi ludźmi? Wydawać by się mogło, że ich zwykłe, ludzkie odczucia są często pomijane w mediach, a uwagę skupia się dopiero wtedy, kiedy pojawiają się różne konflikty.
Na długie rozmowy nie pozwalał ani brak czasu, ani bariera językowa. Ale najbardziej zapadła mi w pamięci sytuacja, w której podszedł do mnie jeden z uchodźców... nie wiem ile miał lat, może dwadzieścia kilka... podszedł do mnie, przyłożył rękę do serca, skłonił się i podziękował mi za pomoc. Był zadowolony i szczęśliwy. To było bardzo wzruszające. Docenił nasze wysiłki i podziękował za to, że ma gdzie się zatrzymać, w co ubrać i co zjeść. A przecież ten obóz był przygotowany i prowadzony wyłącznie przez ochotników. Nie stoją za nim żadne państwowe czy unijne dotacje, żadne decyzje państwowe czy samorządowe. On po prostu musiał powstać i działa.
Czy Twój wyjazd do Grecji był jedyny, na jaki się zdecydowałeś, czy może w planach masz kolejne, albo działalność charytatywną tu, na miejscu?
Nie, to nie było jednorazowe. Zastanawiam się nad tym, czy wrócić na Lesbos, czy może pojechać gdzieś indziej. Gdzieś, gdzie istnieje większa potrzeba pomocy, gdzie moja obecność i moja praca może być jeszcze lepiej spożytkowana.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Filip Cuprych
Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Jacka Polewskiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy