Fot. Theophilos Papadopoulos (Flickr - CC) |
Powyższa wypowiedź prof. J. Zielonki w zestawieniu z ostatnim kryzysem imigracyjnym (ten temat będzie przedmiotem osobnego opracowania) wyraźnie wskazuje że UE znalazła się na poważnym zakręcie historii i nie wiadomo jak cała sytuacja się ułoży, a jest poważna, gdyż mówi się coraz częściej i głośniej o rozpadzie instytucjonalnym Europy. Nie mniej jednak pogłoski o poważnych perypetiach Starego Kontynentu mają swoje uzasadnienie i można ująć je w kategoriach gospodarczych, społecznych, kulturowych oraz politycznych. Celem niniejszego artykułu jest naświetlenie źródeł tak dotkliwych kłopotów.
Ostatnie poszerzenie UE wyraźnie wykazało jak olbrzymie są różnice regionalne w Europie. Obecnie kontynent ten w ogóle nie przypomina samego siebie z lat 90 XX w. gdy stanowił w miarę homogeniczny twór geo-polityczny. Dołączenie do europejskiej rodziny krajów z Europy Środkowo-Wschodniej (ze wszystkimi tego konsekwencjami) wykazało, że nowe państwa członkowskie mają do pokonania dwie luki: dystans do krajów lepiej rozwiniętych (efekt skali) oraz zróżnicowanie wewnętrzne, co przekłada się na tak widoczne zróżnicowanie poziomów życia w poszczególnych obszarach. Regiony Celu 1 klasyfikowane jako najbiedniejsze są bardzo zróżnicowane wewnętrznie i mają odmienną specyfikę produkcyjną. Np. obszary morskie i górnicze i często się tak zdarzało że cele interwencjonizmu państwowego UE (w formie określonych polityk) nie pokrywały się z działaniami krajowymi i dlatego też często wiele regionów poprawiło swoje położenie w skali UE pomimo pogorszenia pozycji swoich krajów w Europie, zaś w przypadku innych regionów obserwowano odmienne zjawisko - pogorszenia pozycji regionu w skali UE mimo poprawy położenia kraju. Dzieje się tak gdy duże miasta lub inne znaczące ośrodki, zaczynają pełnić rolę „magnesu” przyciągającego inwestycje i wtedy to pogłębiają się różnice w wielkości PKB per capita. Nie jest tajemnicą że regiony bogatsze rozwijają się szybciej niż te biedniejsze, co dało się dobrze zaobserwować na przykładzie Polski. W latach 2004-2011 najszybciej rozwijały się województwa bogate w skali kraju - mazowieckie, dolnośląskie, wielkopolskie czy małopolskie, mimo że sam wkład środków polityki spójności był niewielki ok. 10-15%, zjawisko to potwierdza tezę, że konwergencja gospodarcza Polski z UE przebiega jednocześnie z procesem polaryzacji rozwoju regionów. Najszybciej w Europie rozwijają się te obszary (regiony) gdzie znajdują się silne centra rozwoju.
Jak powszechnie wiadomo, poziom rozwoju regionu ma bezpośrednie przełożenie na wysokość osiąganych dochodów przez ludzi i tym samym na warunki życia. Występuje silna korelacja między pogłębiającymi się różnicami w rozwoju regionów a postępującym niestety rozwarstwieniem ekonomicznym społeczeństwa, a zjawisko to przybrało dodatkowo na sile po wybuchu światowego kryzysu gospodarczego. Sytuację tą opisuje tzw. współczynnik Ginniego prezentujący wartości w przedziale 0-1, tzn. im wynik bliższy 1 tym większe dysproporcje dochodów w społeczeństwie. Dane CIA dotyczące Europy za 2010r. wskazują, że ogólnie dla 11 gospodarek wskaźnik ten wzrósł, tzn. pogłębiły się dysproporcje dochodowe dla Bułgarii, Czech, Danii, Finlandii, Litwy, Łotwy, Polski, Portugalii, Rumunii, Szwecji i Węgier. Z kolei dla 12 gospodarek narodowych spadł, a więc majętność wewnętrzna społeczeństwa uległa wyrównaniu dla Austrii, Belgii, Estonii, Belgii, Grecji, Hiszpanii, Irlandii, RFN, Słowacji, Słowenii, Wielkiej Brytanii, czy Włoch. W przypadku Cypru, Francji, Luxemburga czy Malty wspomniany współczynnik nie zmienił się - tzn. nie nastąpiła zmiana stopnia zamożności ludności.
Kwestia zamożności społeczeństwa oraz fakt zróżnicowania regionalnego są dość ściśle wiązane z kryzysem i słabościami strefy euro. Zróżnicowanie w tym zakresie jest naturalnym odbiciem niejednorodności poszczególnych państw narodowych w Europy. Dużo się mówi o niskim stopniu przygotowania państw peryferyjnych do funkcjonowania w ramach wspólnej polityki pieniężnej, coraz częściej jest podnoszony zarzut, że kryteria konwergencji makroekonomicznej (Traktat z Maastright) nie okazały się wystarczające by osiągnąć spoistość ekonomiczną i konwergencję strefy euro, co jest bardzo dobrze widoczne na przykładzie „odstających” wyraźnie krajów Europy Środkowo- Wschodniej które w swoim tempie prowadzą wysiłki na rzecz integracji monetarnej. Z kolei na drugim brzegu znajdują się Wielka Brytania, Dania i Szwecja - państwa „starej” UE, które podjęły suwerenną decyzje o pozostaniu poza unią walutową. Tak diametralnie różne zestawienia postaw wyraźnie wskazują, że poszerzenie strefy euro przy jednoczesnym braku wspólnej polityki fiskalnej na szczeblu UE narażają wspólną walutę na jeszcze większe ryzyko. To właśnie brak jednej polityki fiskalnej będzie problemem który zostałby rozwiązany przez redystrybucję ze wspólnego budżetu ale to rozwiązanie wywołuje bardzo silny opór ze strony płatników netto, a więc RFN, Francji. Tak więc widać jak na dłoni, że kryzys strefy euro odsłania słabość zarządzania gospodarczego w UE, do tej pory mieliśmy do czynienia z typowo regionalną układanką o ogromnej dozie tymczasowości i zmienności politycznej. Zaznaczał się polityczny brak woli do reform które wręcz wymusza obecna sytuacja ponieważ w przeciwnym wypadku strefie euro grozi upadek, którego koszty byłyby ogromne i zdecydowanie katastrofalne dla gospodarki światowej. W negatywnych wypowiedziach celują Brytyjczycy, mimo iż sami nie przynależą do strefy euro to podkreślają gospodarczy wymiar kryzysu wspólnej waluty. Zgodnie z szacunkami (analiza ING z 2011r.) w pierwszym roku od rozpadu strefy euro i powrotu tym samym walut narodowych, gospodarka europejska skurczyłaby się o 9% a w kolejnych latach o kolejne 2,2%. W największym stopniu odczułyby to państwa „peryferyjne” południa kontynentu i same przeżywające poważne perturbacje gospodarcze, a więc: Grecja, Portugalia i Włochy i w przypadku tych krajów nawet trudno pokusić się o szacunek strat z uwagi na ogrom negatywnych skutków co przekładałoby się na natężenie napięć społecznych. W przypadku gospodarki RFN szacowany spadek PKB wyniósłby ok. 7,4% a USA o 0,2%. Mielibyśmy do czynienia z lawinowym wzrostem bezrobocia o dużych rozmiarach, osłabieniem walut narodowych i wzrostem inflacji - stąd zaciąganie kredytów stałoby się bardzo drogie a na rynku nieruchomości doszłoby do zapaści. Powrót do walut narodowych miałby jedyną niestety krótkookresową korzyść - ich dewaluację o ok. 60% i tym samym pobudzenie konkurencyjności eksportu, nie mniej jednak konieczne reformy gospodarcze i tak musiałby zostać podjęte. Najbardziej znamienitym przykładem kryzysu strefy euro jest oczywiście Grecja, 60% obywateli tego kraju wyraża zdecydowany sprzeciw wobec restrykcyjności pomocy finansowej i warunków narzuconych przez MFW, UE oraz EBC, a 70% społeczeństwa jest świadomych negatywnych konsekwencji „Grexitu” tj. wyjścia ze strefy euro i nie chce powrotu do drachmy. Grecki kryzys jest doskonałym „papierkiem lakmusowym” europejskiej solidarności, największa gospodarka europejska jaką jest RFN wprost deklaruje, że nie będzie pomagać temu państwu w nieskończoność, część obywateli niemieckich mówi wprost: „sprzedajcie wyspy! Jesteście bankrutami!!”.
Kryzys strefy euro wymusił siłą rzeczy dyskusję na temat zróżnicowania potencjału gospodarczego Europy i Grecja stała się tu również modelowym przykładem. W przypadku tego kraju przekleństwem w pewnym stopniu jest klimat i położenie - 2/3 Hellady to przecież obszary górzyste i koszty nawadniana są wysokie, dodatkowo tereny rolnicze i hodowlane są mocno rozproszone i przez to Grecja nie jest samowystarczalna pod względem wyżywienia i przez to rolnictwo stanowi tylko kilka procent PKB. Grecja nie ma podstaw aby móc mieć silne podwaliny przemysłu, kraj ten ma bardzo bogate złoża boksytów i węgla kamiennego (podobnie jak reszta Europy) ale to wszystko. Nie można zapominać, że Grecja jest krajem wyspiarskim z bardzo rozproszoną populacją i aby państwo mogło wywiązywać się ze swoich obowiązków względem obywateli np. zagwarantowanie opieki medycznej + dowóz żywności!! konieczne jest ponoszenie ogromnych kosztów na ww. przedsięwzięcia w postaci utrzymania pokaźniej floty morskiej. Do tego dochodzą głębokie problemy „mentalne”, w historii Południowców zdarzały się okresy niewoli (Grecja) i rozbicia państwa (Włochy) co wpłynęło na stosunek społeczeństwa do władzy. W ramach walki z okupantem bądź nielubianym władcą w dobrym guście było stosowanie metod nielegalnych - oszustwa, nadużycia prawa, niepłacenie podatków itd., niestety z perspektywy czasu trzeba stwierdzić że ten typ myślenia wśród potomnych Homera i Garibaldiego pokutuje do dziś. ….
Włochy również są modelowym przykładem nalotu mentalnościowego – tzn. kluczowych różnic kulturowych w Europie. Można zaryzykować tezę, że problemy gospodarcze krajów Południa wzięły się z kultury „politycznego feudalizmu” tzn, elity polityczne manipulowały kapitałem i władzą poza oficjalną sceną polityczną, tajemnicą poliszynela jest że w Grecji od czasów upadku rządów „czarnych półkowników” w 1974r. rządy sprawują elity polityczne w których dominują na przemian 3 rodziny: Papandreu, Karamaulis oraz Mitsotalis, których rządy można streścić jako „feudalną grecką demokracje” czego przejawem jest przerost administracji i nadmierną biurokrację, powszechnie panującą i respektowaną w społeczeństwie korupcję co doprowadziło właśnie do tak ostrego kryzysu i zapaści finansów publicznych. Z tego względu należy zadać pytanie, czy kolejny pakiet stymulacyjny dla Grecji uzdrowi sytuację? We Włoszech można zaobserwować podobną sytuację i Rzym ma na sumieniu ten sam pakiet grzechów i czego ucieleśnieniem jest postać byłego premiera S. Berlusconiego unikatowej gwiazdy sceny politycznej, znanego z niestandardowych wypowiedzi i zachowań oraz gwiazdy afery „bunga-bunga”, która „rozsławiła” Włochy na całą Europę, we władaniu którego jest „czwarta władza” i który jest oficjalnie jest zaliczany do grona najbogatszych Włochów.
UE nie ma pomysłu jak rozwiązać kwestię nakreślonych problemów kulturalnych państw południa i stąd w kuluarach instytucji europejskich dominuje powiedzenie „są kłamstwa, wielkie kłamstwa, włoskie opracowania i greckie raporty….” W przypadku Grecji do osiągnięcia wypłacalności wystarczy wysiłek konsolidacyjny rzędu 20% a dla Włoch ok. 4% PKB. Dług Rzymu, co warto podkreślić, jest aż w 50% w posiadaniu inwestorów krajowych co zmniejsza podatność na panikę anonimowych inwestorów którzy często nie wiedzą co się dzieje w gospodarce danego państwa. Ekonomiści podnoszą wspomnianą kwestię jeszcze w innej konstelacji - kto rządzi w Atenach czy w Rzymie? Jeśli padłaby odpowiedź - UE, rynki czy rządy to każda z wymienionych odpowiedzi okaże się niewłaściwa, ponieważ te 3 płaszczyzny wykluczają się wzajemnie. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że pomimo wybuchu globalnego kryzysu w 2008r. takie kraje Europy jak RFN, Austria, Holandia, Szwecja, Finlandia - grupa jakby nie było niejednorodna, osiągnęły całkiem zadawalający wynik gospodarczy. Takiego obrotu spraw nie można tłumaczyć zdarzeniem losu czy kwestią przypadku lecz w dużym stopniu wysoką samodyscypliną i wysoką-jakby nie było opartą na etyce protestanckiej która jak wiadomo wyklucza korupcje.
Osobną kwestią co jakiś czas wstrząsającą Europą są zaburzenia typu politycznego czego uosobieniem jest wielowymiarowa postawa Wielkiej Brytanii. Jak powszechnie wiadomo Brytyjczycy są wyjątkowo eurosceptyczni i od zawsze zachowywali daleko idącą powściągliwość względem idei pogłębiania integracji. Z Londynu zawsze słychać głosy krytyki podnoszące swoją odrębność względem Europy z uwagi na uwarunkowania historii, geografii czy kultury. Ostatnie wydarzenia - tzn. kryzys strefy euro, czy problem z imigrantami (zarówno z nowych państw członkowskich UE jak i z Afryki) powodują, że rośnie liczba zwolenników Brexitu - szacuje się że jest ona porównywalna z odsetkiem zwolenników pozostania w strukturach UE. Korzystając z nastrojów społecznych celem obecnego premiera D. Camerona jest renegocjacja warunków członkostwa w UE, a coraz częściej podnoszony jest argument „koncesji kontroli granic UK.” Również dzięki postaci Wiktora Orbana, premiera Węgier, na europejskich kuluarach nie wieje nudą i można z całą pewnością stwierdzić, że „rząd węgierski jest jak taran, KE trochę buczy ale w końcu Orban przeprowadził swoje. Doświadczenia Orbana są przecieraniem szlaków w UE dla niekonwencjonalnych rozwiązań” rzeczony polityk jest powszechnie znany z dyktatorskich zapędów o czym świadczą forsowane na siłę zmiany w konstytucji np. nowelizacja 4 poprawki konstytucji ograniczająca uprawnienia Trybunału Konstytucyjnego i dająca Parlamentowi prawo decydowania, które organizacje religijne będą klasyfikowane jako kościoły. Kolejnymi przykładami są: zakaz koczowania w miejscach publicznych, obowiązek odpracowania studiów przez absolwentów państwowych uczelni wyższych, propozycje ograniczające władzę sądowniczą i w tym przywrócenie kary śmierci. W dobie ostatniego kryzysu imigracyjnego Węgry niejako oficjalnie wyłamały się z solidarności europejskiej i rozpoczęły budowę muru granicznego z Serbią na całej długości 175 km zarzucając instytucjom unijnym nieudolność z powodu braku koordynacji działań państw narodowych oraz brak pomysłu na zakończenie niekontrolowanego napływu uchodźców spoza Europy. Działania dyscyplinujące W. Orbana są nieskuteczne, przewodniczący KE M. Barrosso wielokrotnie groził Węgrom wszczęciem procedury naruszenia prawa UE, z kolei kanclerz RFN A. Merkel wielokrotnie łagodziła napiętą sytuacje a obecnie premier Węgier może liczyć na podobną ulgową monetę ze strony przewodniczącego Rady Europy D. Tuska. Polakowi bardzo podoba się inicjatywa węgierska uściślania współpracy środkowoeuropejskiej, tak więc w obliczu bezskuteczności wpływania na działania premiera Węgier instytucje unijne, w tym PE, wzywają KE do monitorowania stanu demokracji i rządów prawa nad Dunajem.
Działalność grup lobbingowych (tzn. pośredników między sferą biznesu a władzy) również jest przedmiotem częstych kontrowersji społecznych i stąd mówi się o tzw. „legalnej korupcji” czego przykładem jest chociażby słynna sprawa uznania ślimaka za rybę lądową gdyż w ten sposób można było przyznać dotacje na hodowlę winniczków… Trzeba jednak wyraźnie przyznać, że sam proces lobbingu nie jest niczym negatywnym, nie można oczekiwać aby każdy decydent (w tym zwłaszcza europoseł) był ekspertem w każdej dziedzinie. Projekty przepisów prawnych często mają charakter niezwykle specjalistyczny co pociąga za sobą konieczność fachowej wiedzy, nie mniej jednak z uwagi na technokratyczną strukturę instytucji europejskich Bruksela jest kojarzona jako „raj dla lobbystów” i w opinii zwykłych ludzi w UE panuje deficyt demokracji i przekonanie że każda niemal sfera życia Europejczyków jest zarządzana z Brukseli czemu często sprzyjają sami lobbyści –przykład działania „front groups” a więc oficjalnie jako reprezentantów interesów obywateli pomimo że ich działalność jest sponsorowana przez koncerny. Skala zarysowanego problemu jest ogromna. Ponad 70% stanowionego w Brukseli prawa powstaje w gabinetach UE, lobbing to codzienność i szacuje się, że w tej funkcji pracuje od 14.000 do 100.000 osób reprezentujących ok. 3.000 organizacji. Aby zwiększyć stopień transparentności i zaufania już w 2006 r. powstał pomysł powstania dobrowolnego rejestru lobbystów działających w strukturach UE gdyż jak podkreśla organizacja Alliance for Lobbying Transparency & Ethic Regulation „ proces lobbingu odbywa się w czarnej skrzynce i nikt nie wie kto przychodzi w czyim imieniu i w jakiej sprawie…”
Zarysowane powyżej problemy nie postawiają złudzenia, że UE przeżywa obecnie poważne perturbacje i w wielu kwestiach po prostu brak pomysłu i woli do rozwiązania wynikłych problemów, a do najpoważniejszych trzeba zaliczyć kryzys w strefie euro oraz niekontrolowany napływ imigrantów. Te dwie kwestie niezwykle precyzyjnie wystawiają europejską solidarność na prób
Elżbieta Daszkowska
Elżbieta Daszkowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy