Ale własne zdanie wyrazić mogę. Sytuacja Komitetu jest taka, jak pospolitego ruszenia, które w trakcie największej bitwy musi zorganizować się w armię. Musi robić dwie rzeczy na raz (co jest niemal niemożliwe) – organizować się i walczyć. Z żadnej z nich nie może zrezygnować, bo przegra. Ta ogromna grupa ludzi, ponad 52 tysiące zapisanych i jeszcze więcej nieformalnych sympatyków, to w ogromnej większości ludzie, którzy jeszcze półtora miesiąca temu wcale się nie znali, nawet dziś znają się słabo, a mimo to muszą walczyć wspólnie o sprawy dla wszystkich najważniejsze. Skala trudności i odpowiedzialności gigantyczna, a przy tym presja niemal ze wszystkich stron.
A więc tak, mamy potężnego przeciwnika, cynicznego i nie szanującego nie tylko prawa ale i elementarnej przyzwoitości, przeciwnika, który atakuje i będzie nas atakował w sposób brutalny i nieuczciwy. Z drugiej zaś strony masę różnych zewnętrznych i wewnętrznych „wujków dobra rada”, którzy koniecznie chcą nam wszystkim wlepić jakieś swoje koncepcje, jedne dobre, inne głupie, jeszcze inne, może i dobre, ale nie dla nas, lub nie w tym czasie. To trochę tak, jak podczas prowadzenia samochodu pasażerowie podpowiadają: jeden – skręć w prawo, drugi – skręć w lewo, trzeci – hamuj, a czwarty – gazu! A biedny kierowca musi w tym wszystkim patrzeć na drogę i zachować zdrowy rozsądek.
Szanowni państwo, generalnie pojawia się kilka zagrożeń. Pierwsze jest takie, jakie sugeruje w artykule Jerzy Łukaszewski (Jerzy Łukaszewski: Pręty zbrojeniowe). Oczywiście Jerzy Łukaszewski jest niezależnym publicystą i ma prawo mieć i głosić swoje zdanie. Niemniej jego artykuł wywołał sporą dyskusję wewnątrz KOD i dlatego chcę się przynajmniej do jednej z tez odnieść. A mianowicie do tezy, że należy wiedzieć do czego dążymy, a nie tylko przeciw czemu działamy. Moim zdaniem jest to recepta na klęskę.
Jesteśmy silni tylko dotąd, dokąd jesteśmy zjednoczeni wobec jasnego i wspólnego celu: obrony instytucji demokratycznego państwa i praw obywatelskich. Jeśli wdamy się w tworzenie wizji przyszłej Polski „po upadku kaczyzmu”, to wejdziemy w buty partii politycznej. To nie jest nasze zadane. My mamy obronić demokrację przed dyktaturą, a przyszły ustrój demokratycznego państwa mają tworzyć (lub nie), zmieniać (lub nie) partie polityczne. A decyzje mają podejmować wyborcy.
Jeśli my się wdamy w dyskusje na temat koncepcji ustrojowych, to się rozlecimy, czego przeciwnik serdecznie nam życzy. Okaże się zaraz, że każdy z nas ma tę koncepcję inną. I to w dodatku na wiele tematów. Dlatego, szanowny Panie Jerzy, uważam, iż nie jest naszą rzeczą dyskutowanie o JOW-ach i innych podobnych sprawach, choć oczywiście każdy z nas ma na te tematy własne zdanie.
My mamy obronić demokrację, obronić trójpodział władzy, wolność słowa i mediów, wolność obywateli. A później niech działają politycy, niech tworzą programy i przekonują do nich wyborców. Ja wiem, że pokusa wypracowania jedynie słusznej koncepcji idealnego państwa jest kusząca. Ale to pułapka i nie jeden się już na niej przejechał. Spójrzmy na to, co się stało z „Solidarnością”. Z potężnego, dziesięciomilionowego związku zostało 450 tysięcy, niecałe 5 procent. A dlaczego? Dawna „Solidarność” miała jasny cel jednoczący miliony ludzi o różnych światopoglądach i poglądach politycznych. Myśmy wtedy nie tworzyli szczegółowych wizji przyszłego ustroju. Chcieliśmy jasno: demokracji, praw obywatelskich i praw człowieka. Co się stało po 1990 roku? „Solidarność” wdała się w rządzenie, w popieranie konkretnych partii politycznych, a nawet ludzi.
A jaki jest efekt? „Solidarność”, która zapomniała, że jest związkiem zawodowym i ruchem obywatelskim, jest dziś przybudówką jednej, narodowo-socjalistycznej partii, z kierownictwem posłusznie wykonującym pomysły nie swojego prezesa. A właśnie dlatego, że miała pomysł wypracowania jedynie słusznej koncepcji idealnego państwa. A wyszło, to co wyszło.
Zresztą z pokusy wypracowania jedynie słusznej koncepcji idealnego państwa, jeśli spojrzymy na historię, tworzyły się najczęściej dyktatury lub monarchie absolutne. Z takiej pokusy powstał zarówno faszyzm jak i komunizm. Jeśli ma się pomysł, że tworzy się idealne państwo, to bardzo łatwo mieć drugi pomysł: że ma się monopol na rację i wszystkich, co tej racji nie podzielają trzeba zgnieść. Taki pomysł ma właśnie Kaczyński. I to naprawdę nie nasza bajka.
W tytule piszę o wodzie zatrutej i wodzie sodowej. Bo jedna i druga nas zalewa, jedna od zewnątrz, druga od wewnątrz. Od zewnątrz jesteśmy atakowani niewybrednymi oszczerstwami, często bazującymi na najgorszych ludzkich instynktach, na ksenofobii, zawiści, głupocie… Najczęściej słyszymy, że w ramach KOD protestują głównie ci, którzy byli beneficjentami wcześniejszej władzy, którzy utracili przywileje i władzę i nie mogą pogodzić się z porażką, z tym, że są obecnie opozycją. Takie oszczerstwo jest groźne, bo wielu ludziom trafia do przekonania. Z tym oszczerstwem trzeba walczyć. Trzeba przy każdej okazji pokazywać, że KOD tworzą w ogromnej większości ludzie, którzy żadnej władzy nie utracili, bo jej wcale nie mieli, nie utracili przywilejów, bo ich wcale nie mieli. Ja na przykład przed wyborami byłem emerytem i jestem emerytem. Zero zmiany. Zresztą nigdy nie miałem żadnej władzy, chyba że nad psem i kotami. Nie miałem i nie mam żadnych przywilejów. Nawet żadnego orderu nie mogę oddać, bo nigdy żadnego nie dostałem. A jaką legitymację miałbym rzucić? Klubu Wysokogórskiego? I tak wygląda status większości z nas. Ogromnej większości.
Wprawdzie to już nie nasza sprawa, ale podobnie absurdalne są takie zarzuty do polityków Nowoczesnej. Czy oni coś utracili? Wręcz odwrotnie. Nie byli posłami, a teraz są. Nie tylko nic nie utraci, ale nawet zyskali.
Ale wracajmy do naszych spraw. Groźna jest również druga woda: sodowa. Niektórym zaczyna uderzać do głowy. Cud się stał, bo byłem/byłam w telewizji, bo napisały o mnie gazety… No to co? Ja byłem w telewizji setki razy i ciągle spotykałem się z reakcjami sąsiadów: „widziałem pana w telewizji”. I wiecie co odpowiadałem: „no to co?”. Szanowni państwo, my mamy do załatwienia najważniejsze sprawy dla Polski i dla nas. W mediach musimy występować, bo jest to nam potrzebne, ale wodę sodową radzę spuścić, do kibla.
Tak samo z pomysłami robienia „kariery”. Jeśli przegramy, to ta „kariera” i „sława” może się skończyć w więzieniu. A jeśli wygramy, to piersi na ordery i tak najczęściej wystawiają inni. Stare, jeszcze rzymskie przysłowie mówi: „laury nie są dla zdobywców”. Pamiętajmy o tym. Róbmy, co mamy zrobić, a po laury i tak zgłosi się kto inny, bo tak już jest.
Niektórzy z nas pełnią już różne funkcje i niektórym zaczyna się wydawać, że mogą z tego tytułu narzucać innym swoje zdanie. Pragnę przypomnieć, że to są funkcje TYMCZASOWE, do wyborów. I mamy być ruchem demokratycznym, mamy dochodzić do zgody w drodze dyskusji, kompromisu. Musimy zachować pewną równowagę, miedzy pluralizmem postaw i przestrzeganiem wspólnych zasad. Szefowie nie mogą nikogo wyrzucać ani blokować tylko dlatego, że ma inne zdanie, ale z drugiej strony muszą blokować ludzi, którzy wyraźnie szkodzą. I nie szkodzą innym zdaniem, tylko konkretnymi czynami. I tu trzeba bardzo dużej ostrożności i rozwagi.
I wreszcie na koniec. Zaczynają się zgłaszać chętni na ekspertów. Uwaga. Ekspertów nie dobiera się metodą: „kto chce być ekspertem palec pod budkę”. Tak powstają zespoły szarlatanów (patrz zespół Macierewicza). I nie dobiera się ich metodą Lecha Kaczyńskiego („po co mi doradca, z którym się nie zgadzam”). Ekspert to nie ma być klakier. To ma być fachowiec od konkretnej dziedziny z autentycznym autorytetem i dorobkiem i ma być ekspertem nie na zasadzie, że on uważa, że jest.
I tyle moich uwag na dzisiaj.
Trochę krytycznie, ale kubełek wody zimnej, nie zatrutej i nie sodowej, czasami się przyda.
Oczywiście przypominam, że nie pełnię w KOD żadnej funkcji kierowniczej i moje zdanie nie jest święte. To są moje rady, a nie instrukcje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy