Ks.Jan Kaczkowski w hospicjum w Pucku podczas mszy św. |
Kiedy
ostatni raz widzialem Jana w Polsce, a było to w Gdyni na stacji, jechał z
czwórką woluntariuszy do Opola zbierać datki własnie w tym celu.
Dlaczego
mój artykuł nosi tytuł „Cudotwórca ks. Jan Kaczkowski” ?
Właśnie
chciałbym to państwu opisać, żeby przybliżyć sylwetke Jana jako człowieka
niesamowitej wiary, a co za tym idzie cudów, ktore potrafi dokonywać. Sam
osobiście byłem świadkiem niesamowitych rzeczy, ktore wydarzyly się podczas
mojego pobytu w Puckim hospicjum.
Jeszcze
w Melbourne, kiedy Jan przebywał w Australii zawarlismy pakt, że razem z moim
serdecznym przyjacielem Andrzejem Balcerzakiem odwiedzimy Jana w hospicjum w Pucku.
Ustalilismy termin na wrzesień.
Wrzesień
był miesiącem, w którym umarła moja żona Jola. Rocznice jej śmierci chciałem
obchodzić w Niestronie - małej wiosce niedaleko Mogilna. Tam
na cmentarzu spoczywają moi dziadkowie. Jest tam przepiekny drewniany kościół pod wezwaniem Świętego Michała.
Parafia Niestronno została eregowana już w 1335 roku od tego czasu datuje się
budowa tego kościoła. My
z żoną odwiedzając groby moich bliskich bardzo polubiliśmy atmosferę, którą
stworzył tam ksiądz Jerzy Ziętek, dlatego co roku odprawiane są tam msze za
zmarłych z naszych rodzin. Od
kiedy Jola umarła, msze w jej intencji
są tam odprawiane co miesiąc.
Lecąc do Polski nie mogłem się doczekać spotkania z Janem i zobaczenia tego wspaniałego hospicjum, o którym tyle ludzi opowiada same dobre rzeczy. Ksiadz Jan powitał nas bardzo serdecznie i oprowadził po tym niesamowitym kompleksie. To nie jest zwykłe hospicjum , hotele 5-gwiazdkowe mogą się schować , jeśli brać pod uwagę wyżywienie, obsługę i serdeczność ludzi, którzy tam pracują. Wiekszość z nich to woluntariusze. Chorzy, którzy tam przebywają dostosowują się do tych wszystkich optymistów tam pracujacych. Pomimo bólu i cierpień , umierają w spokoju z godnością. Przebywając wsród nich nigdy nie słyszałem narzekań. Rozmawiając z nimi czuło się tą miłość do Jana za to co stworzył.
Jak
mocna jest wiara i odddanie Bogu księdza Jana, mialem okazję przekonać się już pierwszego dnia pobytu. Wiara
w ludzi czyni cuda , Jan własnie dlatego jest cudotworcą , bo nigdy i nikogo nie spisuje na straty. Spotkałem
w hospicjum młodego człowieka, który miał problemy z prawem, siedział w więzieniu. Historia
jego zycia przypomina opowieść Wiktora Hugo z jego ksiażki „Nędznicy”. Nikt
juz nie wierzył, że on się może zmienić, tylko Jan nie stracił wiary w niego i
podał mu rękę. Dziś
ten chłopak jest dumą hospicjum, bardzo lubiany przez pracowników i pacjentów.
Obiad,
który nam zaserwował to coś niesamowitego. Myslę,
że zwyciezcy kuchennych programów telewizyjnych nie mieli by szansy z nim
wygrać. On po prostu ma niesamowity talent i wkłada w to serce. Skonczył
szkołę, zdał maturę, w tym roku zaczyna studia. Chce
gotować zdrową żywność , zostać takim polskim Jamie Oliver.Obserwowałem jego zachowanie podczas mszy świętej jak on się opiekował chorymi. Łzy same cisnęły się do oczu. Bylo mi dane uczestniczyć w dwóch mszach w kapliczce , które celebrował ks. Jan. To naprawdę trzeba przeżyć samemu, żeby zrozumieć epopeję naszego życia. Życie i Śmierć - tak bliskie a zarazem tak daleko oddalone od siebie dwa momenty, naszej egzystencji na tej ziemi.
Do
kaplicy przywożą ludzi na wózkach lub łóżkach szpitalnych, inni którzy mają
dość siły przychodzą sami, naogół w mszach uczestniczą rodziny chorych, ale nie
zawsze. Siedziałem
obok pani, której męża przywieżli na łóżku. Ona cały czas głaskała jego rękę,
on bardzo słabo oddychał..Kiedy Jan podszedł do niego z komunią św. a ten jej
nie przyjął, myślałem, że umarł. Miałem łzy w oczach. Wrócił koszmar śmierci
mojej żony.Na
drugi dzień pan ten poczuł seę lepiej i znowu był na mszy przyjmując komunię
świętą. Jan
powiedział, że przez 10 lat jeszcze się nie zdarzyło żeby ktoś umarł podczas
mszy.
Piszac
ten tekst , długo zastanawiałem się czy mam prawo opisać to wydarzenie, którego
byłem świadkiem, a wraz ze mną masa ludzi, ktora była na niedzielnej mszy w puckim
hospicjum.
Dopiero
zgoda pani Barbary, uspokoila moje rozterki.
Kiedy
niedzielną mszę w kaplicy puckiego hospicjum Jan zaczął słowami, że dzisiaj na
mszy będziemy świadkami wydarzenia , które nigdy tutaj nie miało miejsca ,
zapanowala absolutna cisza.
Kaplica
była pełna , ludzie stali i siedzieli na schodach hospicjum.
Osobą,
która przystępowała do pierwszej komunii była piedziesiecioparoletnia kobieta. Zajęło
prawie 50 lat, żeby ta osoba zdecydowala się na ten krok.
Barbara
jako dziecko przed przygotowaniami do swojej pierwszej komunii razem z piątką
innych dzieci (4 dziewczynki 2 chłopców) była molestowana przez księdza. Przestała
chodzić do kościoła , żyła razem ze swoimi demonami, straciła wiarę w ludzi. Kiedy
po kilkunastu latach jedna z molestowanych dziewczynek popełniła samobójstwo,
Barbara nie wierząc w sprawiedliwość, zrezygnowala ze statusu świadka, majac
nadzieje ze Karma ukarze tego człowieka.
Nigdy
nie zapomnę mojego pobytu w puckim hospicjum a jak powiedział mój przyjaciel
Andrzej, dla niego samego było to ogromne wyróżnienie, że mógł być świadkiem
takiego wydarzenia.
Angażując
się w przyjazd Jana do Australii, nie zdawalem sobie sprawy jak bardzo zmieni
się moje życie. Chcę wspomagać rozbudowę hospicjum, więcej pokoji dla chorych ,
większa kaplica.
Dlatego
powstalła fundacja sprzedająca obrazy , gadzety. Jest możliwość zakupu książek księdza Jana - w
Polsce bestseller . Mozna obejrzeć nowości jak i dlaczego powstała fundacja,
której zyski wspierają puckie hospicjum. Dla zainteresowanych adres internetowy:
kuligowskifoundation.com.au
Planujemy
z ks. Janem jego ponowny przyjazd do Australii w kwietniu 2016 roku, tym razem do Sydney i innych miast. Wszystko
uzależnione jest od stanu zdrowia Jana.
Dobra
wiadomość z ostatnich badan to to, że
rak na razie nie atakuje dalej.
Chętnych
do pomocy w zorganizowaniu Jana przyjazdu, proszę o kontakt na mobile
0448855773 lub email [email protected]
W
imieniu ks. Jana pozdrawiam wszystkich w Australii dziękując za liczne datki,
które wpływają na konto hospicjum oraz zapraszam na stronę Fundacji Kuligowski.
Marek
Kuligowski
Z duzym zainteresowaniem przeczytalam artykul Marka Kuligowskiego, poniewaz poznalamn ks Jana podczas Jego wizyty w Australii. Jest to Czlowiek wyjatkowy i nadzwyczajny, a pan Marek pieklnie te nieprawdopodobnie cudowna postac opisal, wiernie i prawdziwie, a takze swoje przezycia tragiczne... Pani Barbaro, chyle przed Pani odwaga czolo, bo dla mnie jest Pani cicha Bohaterka i nadzieja i wiecej potrzeba nam takich artykulow, jak rowniez odwaznych, uczciwych Ludzi, ktorzy bezwarunkowo kochaja drugiego czlowieka, nie biorac pod uwage wlasnego cieirpienia i bolu. Zarowno ks Jan jak i Pani Barbara posiadaja najlepsze cechy charakteru, ktore czynia z nich Osoby wyjatkowe, a Pan Marek opisujaci biorac czynny udzial, rowniez zalicza sie do grupy ludzi niezwyczajnych...gdyby bylo takich osob troche wiecej, to prawdpodobnie, nie musielibysmy czekac na "rajskie ogrody"gdzie indziej, bo swiat bylby wystarczajaco dobrym miejscem do zycia!!!
OdpowiedzUsuń