Małgorzata Ostrowska gościem OFF THE STAGE ONLINE fot. Paweł Trześniowski |
Zapraszamy na OFF THE STAGE ONLINE
Filip Cuprych: Przedstawiam Cię jako legendę, bo za taką uważa Cię ogromna rzesza słuchaczy...
Małgorzata Ostrowska: ...nie wiem czy to udźwignę, no ale OK, postaram się (śmiech)...
FC: ...ciekawi mnie czy Ty sama czujesz się legendą, legendarną wokalistka...czy może nawet pójdźmy dalej - filarem polskiego rocka?
Potrzebowałabym jakiegoś czasowego dystansu, żeby się tej "legendzie" przyjrzeć. Na razie jestem na tyle czynna i aktywna zawodowo, że tego dystansu mi po prostu brakuje. Ale chciałabym się tak kiedyś poczuć.
FC: Ale nie masz chyba nic przeciwko temu, że mówi się o Tobie "legendarna wokalistka"?
To jest bardzo sympatyczne, przyznaję. Dlaczego miałabym mieć coś przeciwko temu?
FC: Nie wiem. Niektórzy się bronią i mówią "Nie jestem legendą. Ja jeszcze żyję"...
...dlatego mówię, że owszem, jeszcze żyję, jeszcze działam zawodowo. A to, że niektórzy mówią o mnie "legendarna wokalistka" jest tylko przyjemne.
FC: Tęsknisz za latami 80-tymi? Mam na myśli ówczesne tempo pracy, znaczenie i przesłanie muzyki.
Fot. Piotr Niewiarowski |
Faktem jest to, że wtedy muzyka miała zupełnie inne znaczenie. Dla wielu nie była to tylko jakaś melodyjka płynąca z radia. Ale trzeba też pamiętać, że wtedy było po prostu źle dookoła. Muzyka zyskiwała zupełnie nowych wartości. Rzeczywiście miała konkretne przesłanie. To było niezwykłe i cieszę się, że miałam w tym swój udział, bo czułam, że miałam jakąś misję do spełnienia. Na pewno nie tęsknię do ówczesnej rzeczywistości. Wspominam tamten okres jako coś niezwykłego.
Monika T.: Czasami słyszy się, że w latach 80-tych muzykom było łatwiej. Czy dzisiaj, w dobie internetu, kiedy muzyka jest obecna wszędzie i ciągle pojawia się ktoś nowy, nadal łatwo jest komuś takiemu, jak Małgorzata Ostrowska istnieć na scenie?
Nie. Jest o wiele trudniej. Dzisiaj piosenka ma zupełnie inne miejsce i inne znaczenie. Wydaje mi się, że mniejsze. Ma mniejszą wagę w życiu codziennym. Artystów pojawia się coraz więcej, a gdyby spojrzeć na lata 80-te to pamiętamy niewielu z nich. Kiedyś chyba "Polityka" wydrukowała nazwy zespołów, występujących na festiwalu w Jarocinie. Wyobraź sobie, że było ich tak wiele, że ta wyliczanka zajęła ponad jedną stronę. A z pewnością tych kapel było jeszcze więcej. Wtedy konkurencja też była ogromna, ale nie była tak ostra i tak bezwzględna, jak dzisiaj. Polegała na czymś zupełnie innym.
FC: Kiedyś spytałem Marka Jackowskiego, czy czuje się jak artysta czy bardziej jak petent, który musi pukać do najróżniejszych drzwi i wręcz prosić o to, żeby ktoś posłuchał jego propozycji. Też czasami czujesz się petentką?
Zdecydowanie. Z tą różnicą, że od pukania do drzwi mam człowieka (śmiech). Nie robię tego osobiście. Być może, w niektórych sytuacjach powinnam i pewnie byłabym skuteczniejsza, bo może chodzi też i o to, żeby to właśnie artysta zapukał, a nie jego manager. Ale ja chyba nie nadaję się do tej roli, w związku z tym scedowałam to na właściwego człowieka.
Robert W.: Nie da się zapomnieć Twoich szalonych fryzur i makijaży. Czy jest to wizerunek, do którego wróciłabyś, gdyby tego wymagały okoliczności czy może wychodzisz z założenia, że "było minęło", albo "w pewnym wieku już niektórych rzeczy nie przystoi"?
Zdarzyło mi się zrobić taki makijaż do któregoś teledysku, nałożyć stare ciuchy, wrócić do dawnej fryzury. Ale ja już w niektórych rzeczach źle wyglądam. Po prostu. W tym wieku, a taką, a nie inną, twarzą, z takim bagażem doświadczeń... mam świadomość tego, że czas upływa. Czasami nie jest to dobre, a czasami wcale mi tego nie żal. Z chęcią zamieniłabym się na moje ciało sprzed 30 lat, ale pod warunkiem, że zostałaby psychika z dzisiaj. A ponieważ jest to niemożliwe, przyjmuję rzeczywistość taką, jaka ona jest, na korzyść tego, co mam w głowie (śmiech).
FC: A jak odbierano te Twoje sceniczne stylizacje? Ich życie na scenie to jedno, a poza sceną to drugie. Nie zdarzało się, że plotkowano, wytykano palcami... pluto?
Tak. Tak było. Moje kreacje sceniczne nie zostawały tylko na scenie. Ja tak wyglądałam wtedy, tak chodziłam po bułki do sklepu. To świadczyło o szczerości moich wypowiedzi. Tak się malowałam, tak się ubierałam, bo taką miałam potrzebę 24 godziny na dobę. Swoją drogą, dzisiaj obowiązuje nieco inny sposób docierania do odbiorcy. Dzisiaj liczy się status celebryty. Wydaje mi się to śmieszne, nie rozumiem tego i łapię się na tym, że czasami na scenie chciałabym wyglądać bardziej normalnie, spokojniej niż w latach 80-tych, żeby nie "zaliczono" mnie do tych wszystkich ludzi, którzy skupiają się na wizerunku, a nie na przekazie. Najchętniej wyszłabym na scenę bez makijażu, bez jakiegoś szczególnego ubierania się, żeby przekazać coś bez tej całej otoczki i nie skupiać niczyjej uwagi tylko na tym, co się widzi.
FC: Dlaczego więc zgodziłaś się złamać ten drapieżny wizerunek i pojawić się w "Podróżach Pana Kleksa"? Mówię o wizerunku rockowym, bo mimo tego, że "fasadę" zachowałaś, to jedak w bajce dzieci odbierały Cię jako po prostu kolorową istotę. Nie jako drapieżną rockmankę.
Fot. Pawel Trześnikowski |
Fakt, nie śpiewałam tam rockowych piosenek, ale wydaje mi się, że nadal dość drapieżnie jak na dziecięce piosenki. Swoją drogą, "Meluzynę" śpiewam od dość dawna na koncertach i ta wersja jest mocno przearanżowana, mocno rockowa. Dzieci odbierały mnie jako kolorową istotę, ale chyba aż tak bardzo nie łamałam tego swojego wizerunku. Zrobiłam to znacznie później, kiedy ponownie, po kilkuletniej przerwie weszłam na scenę w długich włosach, czasami kręconych, w delikatnych i kolorowych sukienkach i w szpilkach...
FC: ...i ludzie pytali "Kto to jest?"
(śmiech)...na pewno odbierali mnie jako kogoś kompletnie innego.
FC: Swoją drogą, to prawda, że "Podróże Pana Kleksa" jako książka nie zrobiły na Tobie żadnego wrażenia?
Żadnego (śmiech). Gdzieś tam je odnotowałam, ale nie stanowiły żadnego przełomu w moim życiu.
FC: Z potencjalnymi hitami też jest podobnie? Nie czujesz ich, nie przemawiają do Ciebie, a potem okazuje się, że stają się przebojami?
Może to wynika z tego, że mój gust muzyczny niekoniecznie jest zgodny z gustem słuchaczy (śmiech).
FC: Krakowa kiedyś też nie lubiłaś, a dziś to jedno z Twoich ulubionych miast. To jakaś prawidłowość? Nie lubisz czegoś jeszcze? Musicale?
Musicali nadal nie lubię (śmiech). No cóż, człowiek się zmienia, cały czas dojrzewa i z czasem dorasta do wielu rzeczy.
Jacek Sz.: Czy wyobrażasz sobie dzisiaj pracę w szkole, jako nauczycielka biologii?
Oj nie (śmiech). Nie, nie, nie. Kiedy chciałam się dostać na tę biologię, też nie mogłam sobie siebie samej tam wyobrazić. Jak każdy, miałam jakieś marzenia, chciałam być naukowcem, dokonywać epokowych odkryć, ale nigdy nie widziałam siebie w szkole. A pewnie byłoby tak, że życie w tę szkołę by mnie wtłoczyło.
FC: A jako projektantka mody? Bo nie wszyscy wiedzą, że na pewnym etapie życia prowadziłaś swój sklep, projektowałaś, szyłaś...
Tu chyba prędzej bym się odnalazła i pewnie całkem nieźle bym funkcjonowała.
FC: To może inaczej, czy dzisiaj, mając tak wielkie doświadczenie i wiedząc jakich ludzi spotkasz na swojej drodze, nadal wybrałabyś scenę?
Tak, ale prawdę mówiąc, to też po trosze było tak, że to scena mnie wybrała. Gdyby życie potoczyło się troszeczkę inaczej, a ja nie poddałabym się konkretnym zdarzeniom, to pewnie dzisiaj byłabym tym biologiem. Jestem bardzo zadowolona z tego, co robię. Ale moja wrodzona przekora pewnie nie pozwoliłaby na to, dlatego cieszę się, że życie za mnie wybrało.
Marzena D.: Czy cenzura była złośliwa, czy może udawało się ją przechytrzyć?
Bywało różnie. Trzeba pamiętać, że cenzura nie była robotem. To byli ludzie. Bardzo często po filologii. Najczęściej poloniści. Bardzo często młodzi ludzie i dość często myślący tak samo, jak my. Tylko, że oni nie mogli tego powiedzieć. Jestem przekonana, że wielu miało poważne dylematy - czy iść za głosem sumienia, czy wykonywać swoje obowiązki. Z tego powodu dochodziło do różnych paradoksów. Zdarzało się, że piosenki, które wtedy nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego - funkcjonowały. Cenzura zdejmowała je dopiero na którymś z kolejnych etapów, ale one już zdążyły zaistnieć czy to na płytach czy koncertach i w stacjach radiowych. Ale były też utwory, które z powodów absolutnie niezrozumiałych nie były dopuszczane do emisji. Pamiętam, że mieliśmy piosenkę "Nie ma aniołów", która miała wręcz banalny tekst. Nie wiem dlaczego cenzor tę piosenkę odrzucił. Czasami wydaje mi się, że cenzorzy musieli po prostu wyrobić jakąś normę, więc odrzucali utwory tylko dlatego, że były do nich przyniesione (śmiech).
FC: A czy kiedykolwiek spotkała się z którymś z cenzorów? Po latach, żeby właśnie o tym porozmawiać albo po prostu podać sobie ręce?
Nie, nigdy. Wtedy też nie, ponieważ teksty się wysyłało. Czasami zdarzały się rozmowy z cenzorem, kiedy ktoś protestował. Ja nawet nie wiem kto to był z imienia czy nazwiska. Wiem tylko, że to byli ludzie (śmiech) z wykształceniem, po studiach. A później nikt się też za specjalnie nie przyznawał do tego, że pracował w cenzurze.
Marcin M.: Czy dzisiaj sama stosujesz jakąkolwiek formę autocenzury?
Na pewno weryfikuję pewne rzeczy, poprawiam teksty, a zdarza mi się to robić nawet w studiu. Ale nie wynika to z autocenzury, tylko na przykład z niejasności przekazu czy jakiejś "niezgrabności" językowiej. To się zdarza przecież i trzeba to poprawić. Nic więcej.
FC: Masz na swoim koncie sporo hitów, czy to z Lombardem, czy to solowych. No i tysiące sprzedanych płyt. Ta sprzedaż mnie interesuje najbardziej. Dlaczego jest tak, że dzisiaj wystarczy sprzedać 15 tysięcy egzemplarzy płyty, żeby dostać Złoto? Kiedyś to było 160 tysięcy. Dzisiaj 160 tysięcy to Płyta Diamentowa. Słuchacze odwracają się od artystów?
Wydaje mi się, że wynika to z mnogości nośników i sposobów dotarcia do słuchacza. Płyta jest tylko jednym z nich. Poza tym, istnieje coś takiego, jak rynek piracki. Zmieniły się czasy. Zmienił się sposób docierania do odbiorcy. Płyta jest tylko jednym z przykładów.
Małgorzata W.: Właściwie, co artysta to inne podejście do piractwa. Jedni milczą, bo to dla nich dodatkowa reklama i strata niekoniecznie wielka, a inni uważają, że to czysta kradzież i żądają zdecydowanej walki. A jakie jest Twoje zdanie?
Sprzedaż moich płyt na rynku pirackim jest niewielka. Kiedyś, jakieś pirackie wydawnictwa wpadały mi w ręce. Oczywiście, że wolałabym dostawać za nie wynagrodzenie, bo to moja praca. Ale tu nie chodzi tylko o płyty wydawane w drugim obiegu. To znacznie szerszy aspekt, bo to też publikowanie i kopiowanie rzeczy z internetu. Nie jesteśmy w stanie nad tym zapanować. Takie są realia. One mogą nam się bardzo nie podobać, ale tak jest. Być może kiedyś ktoś wymyśli jakiś sposób walki z piractwem, ale na razie nie zanosi się na to, bo nie da się całego rynku kontrolować.
Jarek B.: Czy decyzja o przypomnieniu się polskiemu słuchaczowi była łatwa? Czy może były jakieś obawy? A jeśli tak, to czego obawiałaś się najbardziej?
Oczywiście, że się bałam. Przede wszystkim tego, że nie uda mi się na nowo zaistnieć. Jasne, że to miłe mieć świadomość tego, że ktoś czeka, ktoś cały czas myśli, ale mimo to obawy zawsze jakieś są. Ale pomogło mi też i to, że miałam cały czas grupę wiernych fanów, którzy ciągle przypominali mi, że na mnie czekają. Przecież przez parę ładnych lat w ogóle mnie na estradzie nie było. Ale oni byli. A ja miałam dosyć sceny, dosyć układów. Popularność i sława, niestety czasami powodują to, że ludzie nie zawsze grają czysto. Podobnie jak w polityce. I tego miałam już dość. Dzisiaj też mam jakieś momenty zwątpień, ale wiem, że scena to moje miejsce. Tym bardziej, że mam swoją publiczność...
Fot. Pawel Trześnikowski |
FC: ... która najwyraźniej czekała na Małgorzatę Ostrowską. A scena? Jak reagowali Twoi koledzy i koleżanki po fachu?
Szczerze mówiąc, nie wiem. Najpierw na kilka lat wróciłam do Lombardu, ale z czasem odeszłam ostatecznie i zajęłam się pracą solową. Wydawało mi się, że branża muzyczna potraktowała mój powrót dość życzliwie. Nadal mam takie przekonanie (śmiech).
Beata Z.: Nie bywasz na ściankach, nie plotkuje się o Tobie, nie pokazujesz ciała, nie latają za Tobą paparazzi, a mimo to funkcjonujesz w świadomości słuchacza...
...to duży plus, ale czasami myślę, że sporo tracę przez to, że nie bywam właśnie na ściankach, że nie mieszkam w Warszawie, że nie robię ustawek z fotografami (śmiech), bo tym się w tej chwili karmi rynek. Oczywiście żartuję. To jest tak niezgodne z moją naturą, że nie potrafiłabym tego robić (śmiech). Owszem, czasami zdarza mi się gdzieś być i pewnie gdybym wymyślała sposoby na zaistnienie to bym funkcjonowała w 200%. Niemniej, jak mówię, jest mi to obce. Nie mogłabym się przemóc. I nie widzę też powodu.
FC: Czy Twoja publiczność zmieniła się? Kiedy stoisz na scenie - kogo widzisz?
Widzę ludzi dojrzałych, dorosłych. Tak, jak ja. Ale też i bardzo się ciesżę, że są i młodzi ludzie. Czasami zaskakuje mnie to, że właśnie ci młodzi znają teksty piosenek starszych od nich samych, że śpiewają je ze mną, że potem przychodzą za kullisy. Choć najczęściej widzę właśnie tych, którzy troszkę się ze mną zestarzeli (śmiech).
FC: Kiedy rozmawialiśmy 3 lata temu, powiedziałaś, że miałaś swoje "5 minut", na które wielu innych się nie doczeka. Ale Twoje 5 minut się mocno przedłużyło i trwa? Chyba się zgodzisz?
Trwa, ale myślę, że to nie jest to najgorętsze "5 minut". Z tego, co pamiętam, miałam na myśli ten absolutny top. I faktem jest też to, że niektórzy nie potrafią tego momentu wykorzystać. U mnie rzeczywiście jest pewna kontynuacja i za to jestem wdzięczna losowi i publiczności. Cieszę się z tego niezmiernie, bo to jest coś, co artystę satysfakcjonuje najbardziej.
Shah H.: Gdybyś miała możliwość, to czy zdecydowałabyś się spróbować kariery za granicą?
Wiesz co... być może tak, ale ja, niestety, nie przyswajam języków obcych. Próbowałam się nauczyć, ale po prostu mi to nie wychodzi. Miałam swojego rodzaju okazję, czy też szansę spróbowania zachodniego rynku, ale najzwyczajniej w świecie nie mam zdolności językowych. Porozumieć się to jedno i z tym nie mam problemów, ale to za mało, żeby gdzieś funkcjonować. A poza tym... i to chyba najważniejsze... nie lubię się czuć człowiekiem z zewnątrz. Lubię się czuć u siebie.
Dominik R.: Słuchasz polskiej muzyki? Czy może uważasz, że w większości pasie się nas identyczną papką?
Słucham i, niestety, w dużej mierze tak jest. Rzadko widzi się i słyszy indywidualności. Ale jest jeszcze jedno zjawisko, cały czas mam nadzieję, że przejściowe - młodzi ludzie z ogromnym potencjałem, którzy nawet mogliby potrząsnąć rynkiem, są w pewnym sensie zmuszani do łagodzenia swoich temperamentów, nagrywania rzeczy popowych, uśrednionych, ponieważ tylko wtedy radio to może zagrać. A bez stacji radiowych praktycznie nie sposób zaistnieć na rynku. To jest bardzo smutne. To zabija indywidualności.
Patrycja W.: Jesteś dość aktywna na Facebooku. Uzależnia Cię to, jak wielu, czy może potrafisz nad tym panować?
Kiedy coś się dzieje, to lubię się tym podzielić. Potem przyjdzie moment przesytu i spokoju i pewnie zamilknę na jakiś czas. Działam tu dość emocjonalnie. Na tę chwilę jestem aktywna, ale nie gwarantuję, że tak będzie zawsze (śmiech).
FC: No i na tym samym Facebooku właśnie pochwaliłaś się pracą nad nową płytą. Nie mogę o nią nie spytać na koniec rozmowy.
A proszę Cię bardzo, pytaj. Z chęcią podzielę się tym, co wiem na jej temat. A wiem niewiele (śmiech). Niedawno zakończyliśmy pierwsze robocze nagrania. Jest ich 14. A to już jest po wstępnej selekcji. Potem ta liczba się zmniejszy, co jest dość bolesne. I dopiero na końcu, ewentualnie, powstanie płyta.
FC: Czyli na kiedy tę płytę planujesz?
Naprawdę nie wiem...
FC: ...przyszły rok?
...(śmiech) nic nie powiem, bo tylko zapeszę, a potem wszyscy będą chcieli mnie z tego rozliczyć. Nic nie powiem (śmiech) ...no, może przyszły rok.
FC: Małgosiu, dziękuję Ci serdecznie za rozmowę.
Ja również. I bardzo dziękuję tym wszystkim, którzy zechcieli nadesłać swoje pytania. Było mi naprawdę miło.
Z Małgorzatą Ostrowska rozmawiał Filip Cuprych
Partnerzy medialni OFF THE STAGE ONLINE:
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy