polish internet magazine in australia

Sponsors

NEWS: POLSKA: Polska może stanąć przed poważnym wyzwaniem, jeśli chodzi o dostawy energii elektrycznej już w 2026 roku. Jak podała "Rzeczpospolita", Polska może zmagać się z deficytem na poziomie prawie 9,5 GW w stabilnych źródłach energii. "Rzeczpospolita" zwróciła uwagę, że rząd musi przestać rozważać różne scenariusze i przejść do konkretnych działań, które zapewnią Polsce stabilne dostawy energii. Jeśli tego nie zrobi, może być zmuszony do wprowadzenia reglamentacji prądu z powodu tzw. luki mocowej. * * * AUSTRALIA: Wybuch upałów w Australii może doprowadzić do niebezpiecznych warunków w ciągu najbliższych 48 godzin, z potencjalnie najwcześniejszymi 40-stopniowymi letnimi dniami w Adelajdzie i Melbourne od prawie dwóch dekad. W niedzielę w Adelajdzie może osiągnąć 40 stopni Celsjusza, co byłoby o 13 stopni powyżej średniej. Podczas gdy w niektórych częściach Wiktorii w poniedziałek może przekroczyć 45 stopni Celsjusza. * * * SWIAT: Rosja wybierze cele na Ukrainie, które mogą obejmować ośrodki decyzyjne w Kijowie. Jest to odpowiedź na ukraińskie ataki dalekiego zasięgu na terytorium Rosji przy użyciu zachodniej broni - powiedział w czwartek prezydent Władimir Putin. Jak dodał, w Rosji rozpoczęła się seryjna produkcja nowego pocisku średniego zasięgu - Oresznik. - W przypadku masowego użycia tych rakiet, ich siła będzie porównywalna z użyciem broni nuklearnej - dodał.
POLONIA INFO: Spotkanie poetycko-muzyczne z Ludwiką Amber: Kołysanka dla Jezusa - Sala JP2 w Marayong, 1.12, godz. 12:30

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Carpe Dream: Z Uralu nad Bajkał

Bajkal. Fot.Carpe Dream
Słyszałem, że Rosja to nie kraj – Rosja to stan umysłu. Po prawie 2 tygodniach spędzonych tutaj uważam, że w tym stwierdzeniu jest sporo prawdy. Jeśli chcecie względnie normalnie funkcjonować u naszych wschodnich sąsiadów to musicie przestawić swoje myślenie na rosyjskie standardy. - pisze Stefan, uczestnik wyprawy Carpe Dream -  poprzez Rosję, Mongolię, Chiny do Australii.
 
Dziś w Bumerangu Polskim  trzecia cześć relacji Stefana i Łukasza z fragmentami  kroniki podróży a w niej : dziwne miasto Czelabińsk na Uralu - obiekt żartow calej Rosji, spotkanie z rosyjskimi poborowymi w pociągu kolei transsyberyjskiej i Bajkał - bajeczne ogromne jezioro, którego dlługość jest większa niż dystans między Zakopanem a Hellem.
 

Czelabińsk
 

Czelabińsk, jak na standardy rosyjskie, jest stosunkowo małym miastem. Porównując go natomiast do miast europejskich wydaje się być całkiem spory. Położony jest w południowo-centralnej części Uralu i zamieszkuje go ok 1.5 mln mieszkańców. Do granicy z Kazachstanem mamy około 120 km co wiąże się z częstą migracją ludności do „lepszego świata” jakim jest dla Kazachów Rosja. Trudno tego nie zauważyć, w miarę przesuwania się na wschód kraju, coraz częściej spotyka się ludzi o urodzie azjatyckiej.
 
Miasto może nie powala swoim pięknem, jednak pierwsze co rzuca się w oczy to zieleń w postaci krzewów i drzew w centrum, oraz lasów rozpościerających się dookoła Czelabińska. Na obrzeżach zauważyć można sporą liczbę fabryk z dymiącymi kominami sterczącymi w oddali. Najładniejsza natomiast jest centralna część miasta, gdzie idąc zadbanym, brukowanym deptakiem można natknąć się na różnorakie kafejki, restauracje, galerie, rzeźby, stragany czy wielu grajków ulicznych umilających nasz spacer. Na końcu owej ulicy, przy wielkim placu znajduje się monumentalny pomnik Lenina – a jakże! Taki pomnik znajduje się chyba w każdym Rosyjskim mieście, jak również każde z nich zawiera aleje lub place nazwane ku czci ich wielkiego przywódcy (prospekt Lenina). Nie zabrakło również budynku, zbudowanego w stylu naszego „Pałacu Kultury”, który okazał się być największym uniwersytetem w regionie czelabińskim.
 
 
Czelabińsk jest obiektem żartów całej Rosji, na temat którego powstaje masa dowcipów i tzw. sucharów znanych w całym kraju. Coś w stylu naszego Wąchocka. O ludziach z Czelabińska mówi się głównie, że są twardzi i surowi. Skąd się to wzięło? Prawdopodobnie stąd, iż podczas drugiej wojny światowej, dziadek Stalin, w obawie przed wojskami III Rzeszy, postanowił przenieść większą część fabryk produkujących uzbrojenie militarne w bezpieczne miejsce. Wybór padł na Czelabińsk, gdzie sprowadzono tysiące robotników, a produkcja ruszyła pełną parą. Po latach zapotrzebowanie na czołgi i rakiety spadło. Zostały fabryki, a wraz z nimi ci sami ludzie. Powstały nowe gałęzie przemysłu i tak miasto zamieniło się w jedną wielką faktorię, o której powstają coraz to nowsze dowcipy.

Kolejnym powodem mogła być katastrofa w jednym z największych zakładów atomowych ZSRR w 1957 roku. W wiosce oddalonej ok 60 km od Czelabińska o nazwie „Czelabińsk 40″ doszło do awarii systemu chłodzenia reaktora atomowego, a w konsekwencji do wybuchu zbiornika z radioaktywnymi odpadami. Katastrofa była znacznie groźniejsza niż znany nam Czarnobyl, napromieniowane zostało ok 20 000 km kwadratowych terenu, a śmierć poniosło 10-15 tyś ludzi. Z racji tego, że miejsce to było ściśle tajne, władze rosyjskie ukrywały ten fakt przed światem przez wiele długich lat, a ok 30 pobliskich miejscowości zostało usunięte z sowieckich map. Z czasem, katastrofa ta została przeobrażona w żart, w którym napromieniowani czelabińscy robotnicy posiedli nieziemską krzepę.

Miasto przywitało nas 34 stopniowym, bezwietrznym skwarem. Po pożegnaniu z żołnierzami i wyjściu z dworca szybko musieliśmy szukać schronienia przed słońcem. Smaczny obiadek, do złudzenia przypominający te z typowo polskiej kuchni, zimne piwko dla ochłody i byliśmy gotowi na spotkanie z naszym nowym hostem.

Młoda cukierniczka potwierdziła zdanie, jakie wyrobiliśmy już sobie o Rosjanach i ugościła nas najlepiej jak tylko mogła. Wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką pokazały nam wszystkie warte zobaczenia miejsca w Czelabińsku, opowiadając przy tym historię powstania i funkcjonalność oglądanych budynków. Trzeba jej również przyznać, że jest bardzo dobrym kierowcą. Jak sama twierdzi: kobiet za kółkiem nie trawi. Towarzyszył jej spokój i opanowanie za kierownicą. W momencie, gdy skręcaliśmy mając zielone światło, a pędzący z naprzeciwka samochód jechał prosto na nas nie zwalniając nawet o kilometr, ona w ostatniej chwili odbiła i uniknęła stłuczki, po czym machnęła ręką, rzuciła nam szeroki uśmiech i powiedziała „Czelabińsk” wzruszając ramionami. Stefan i ja otarlismy pot z czoła, przełknęliśmy ślinę i odwzajemniliśmy uśmiech – już nie tak szeroki jak jej...

Jedną z oglądanych atrakcji był wielki stadion miejscowej drużyny hokejowej o nazwie „Traktor”, przy którym, jak się okazało organizowane były zawody w drifcie. Dziesiątki samchodów po sportowym tuningu, głośny ryk silników i stosy zużytych opon szybko przykuły naszą uwagę.

 Niestety przy bramie wejściowej zatrzymano nas i powiedziano, że bez odpowiedniej opaski nie wejdziemy do środka. Jednak nasza gospodyni, okazała się nie tylko gościnna, ale rówineż sprytna i zaradna, szybko wpadła na pomysł, że przecież można by podejść do biura, opowiedzieć naszą historię i zobaczyć co się stanie… Tym to sposobem, kilkanaście minut później, chodziliśmy sobie po całym torze, z przepustkami prasowymi na nadgarstkach, filmując i fotografując driftujące samochody, zaczepiając kierowców i podziwiając długonogie hostessy .

Punkt kulminacyjny dnia nastał wieczorem, kiedy to Alona poznała nas ze swoimi znajomymi – miejscowymi muzykami – z którymi zorganizowaliśmy sobie ognisko na skraju lasu, tuż nad brzegiem pobliskiego jeziora. Gitary szybko poszły w ruch a my odpłynęliśmy z muzyką, ciesząc się miłym dla oka widokiem, pijąc tanie rosyjskie wino i jedząc pieczone kartoszki. Nie zważając na kąsające nas komary, śpiewaliśmy dopóki gardła nie przestały nam działać, a gdy już przestały śpiewaliśmy dalej nie zważając i na to.
więcej: 7



Koleją transsyberyjska nad Bajkał


Druga część przygody z koleją transsyberyjską rozpoczęła się całkiem kolorowo i zabawnie, chociaż jak się nad tym zastanowić to cała historia mogła się nam kojarzyć ze znacznie ciemniejszymi barwami.

Nasz pociąg z Czelabińska do Irkucka wyjeżdżał o godzinie 00:55 w związku z czym około północy wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy z zapasem około 20 minut od naszego wspaniałego hosta na dworzec. Po przyjeździe na miejsce okazało się jednak, że taksiarz nie miał jak nam wydać, więc musiałem szybko skoczyć na dworzec rozmienić kasę. Zgodnie z prawem Murphy’ego jednak przy wejściu zostałem wtedy właśnie po raz pierwszy w Rosji zaczepiony przez policjantów pilnujących bezpieczeństwa na dworcu, którzy po angielsku nie potrafili chyba powiedzieć nawet „hello”.
Dokumenty. Skąd jesteś? Dokąd jedziesz? Skąd przyjechałeś? Co robiłeś w Czelabińsku? Nazwisko? Kraj pochodzenia? Itd… itd… Wydaje się, że nic prostszego tylko odpowiedzieć na te pytania i iść zorganizować drobniejsze nominały, ale weź to człowieku najpierw zrozum o co pytają. Weź później odpowiedz na te pytania tak, żeby oni to zrozumieli… i to wszystko w języku, z którym masz styczność mniej więcej od tygodnia! W każdym bądź razie po dłuższej chwili udało mi się przejść przez kontrolę i pobiegłem do pierwszego lepszego stoiska z pamiątkami z nadzieją, że najgorsze już za mną w związku z czym teraz szybka rozmianka i płacimy za taksówke i akurat mamy jeszcze kilka minut, żeby zajarać przed wejściem do pociągu…
(...)

Pomimo nerwowego wejścia na dworzec w Czelabińsku samo pojawienie się tam było ciekawym doświadczeniem, ciekawym w związku z jakże odmiennym widokiem jaki mieliśmy przed oczami. Tym razem bowiem współpasażerami pociągu, do którego wsiadaliśmy byli nie młodzi chłopcy kończący obowiązkową służbę w wojsku, ale jeszcze młodsi, którzy tę służbę dopiero mieli rozpocząć. Chyba nie trzeba dodawać, że nastroje na peronie były skrajnie odmienne od tych, których świadkami byliśmy jeszcze chwile temu w tym samym miejscu przyjeżdzając tutaj. Też były całe rodziny i też były łzy jednak nastrój, który dało się odczuć na peronie był skrajnie różny od tego, który panował tam dwa dni wcześniej.
Różnicę dało się też odczuć podczas samego przejazdu w pociągu. Młodzi żołnieże byli nieśmiali, zagubieni, bardzo spokojni i kulturalni wobec wszystkich. Nie twierdze, że nasze wcześniejsze towarzystwo w pociągu było niekulturalne bo byłaby to nieprawda, ale zdecydowanie dało się odczuć to, że w powietrzu wisi niepewność tego co ich czeka przez najbliższy rok, a na twarzach rekrutów delikatnie mówiąc nie było widać szczególnego podekscytowania… No ale największą i najbardziej rzucającą się w oczy (albo raczej w nozdrza) różnicą było to, że jak w poprzednim pociągu niemal wszyscy jarali fajkę za fajką tak tutaj nie widziałem póki co ani jednego chłopaka w mundurze z papierosem. Słyszałem kiedyś, że w Rosji ok 80% dorosłych mężczyzn pali papierosy – nic dziwnego, skoro służba wojskowa jest obowiązkowa a z tego co mówili nam kończący służbę nie ma możliwości spożywania alkoholu podczas pobytu w jednosctce, często też nie ma tam po prostu co robić a dostęp do tanich fajek jest właściwie nieograniczony… w związku z tym tak sobie myślę, że sponsorem rosyjskiego wojska chyba powinna zostać marka Chesterfield.


Sam przejazd minął znacznie spokojniej niż poprzedni ale jego końcówka po raz kolejny bardzo pozytywnie nas zaskoczyła. Musicie wiedzieć, że naprawdę wzbudzamy spore zainteresowanie z naszymi kapeluszami, gitarami, sprzętem fotograficznym, kamerką GoPro i małym solidnym laptopkiem – nawet jeśli sami nie szukamy towarzystwa to często ludzie sami zagadują do nas pytając co robimy i skąd jesteśmy, a kiedy usłyszą, że my z Polski do Australii jakimiś nie do końca określonymi środkami transportu i że jest blog i że można nawet po rosyjsku poczytać i że tutaj są nasze wizytówki to wtedy większość z nich ma naprawdę zaciekawione miny i szybko stajemy się lokalną atrakcją. Chłopaki kiedy dowiedzieli się, że zdjęcia, kóre im robimy będą online na stronie, która jest prowadzona już w czterech językach to niemal pękali z dumy a do kolejnych zdjęć prężyli się jak struny.
To, że nasza wyprawa dla większości spotkanych osób wygląda dość profejsonalnie bardzo ich otwiera dzięki czemu możemy sobie pozwolić na więcej niż gdybyśmy po prostu spakowali 2 plecaki i pojechali w podobną podróż ot tak bez tej całej opisanej powyżej otoczki.

Sprawdziło się to również w przypadku młodych rekrutów. Na przystankach robiliśmy sobie wspólnie zdjęcia a tuż przed wyjściem z pociągu dostaliśmy od nich tyle jedzenia, że chyba nie musimy robić w ogóle dodatkowych zapasów na Mongolię, która już niedługo przed nami. Każdy z młodych żołnierzy bowiem na drogę z domu do jednostki dostawał paczuszkę z logiem rosyjskiej armii wypełnioną konserwami, powidłami, posiłkami w puszkach, kawą, herbatą, przyprawami itd… Taki zapas jak mniemam jest domyślnie przydzielany każdemu chłopakowi, który w Rosji jedzie odbywać służbę, a w związku z ogromnymi odległościami w tym kraju niejednokrotnie może to być podróż kilkudniowa. Nasi ziomkowie jechali ledwie jeden dzień to też zdążyli spożyć ledwie część zapasów, a w swej młodzieńczej wspaniałomyślności postanowili pozostawić nam całą resztę i tak raz po raz kolejny młody Rosjanin przynosił nam niemal pełne pudełeczko. Uzbierało się tego łącznie chyba z 10 sztuk. Łukasz gdy to zobaczył po przebudzeniu tylko złapał się za głowę . Więcej: 8


Bajkał


Bajkał to najstarsze i najgłębsze jezioro na świecie, jednak jak mawiał Mały Książę my dorośli jesteśmy zakochani w cyfrach, to też wydaje mi się, że dopiero po przedstawieniu kilku liczb będziecie mogli sobie wyobrazić jego ogrom. No to jedziemy:

* Bajkał jest dłuższy niż Polska – jego długość to 636 km – z Zakopanego na Hel w linii prostej jest ponad 50 km mniej.
* Długość linii brzegowej Bajkału to 2100 kilometrów – czyli jeśli z jakiegoś powodu postanowilibyście obejść to bajorko to wyjdzie na to samo co gdybyście poszli z Krakowa do Londynu a i tak zostanie jeszcze 200 km na dobry spacer po samym Londynie.
* Bajkał to 1/5 światowych zasobów powierzchniowej wody słodkiej.
* Na jeziorze jest 27 wysp z których największą jest wspomniany Olchon. Powierzchnia tej wyspy to 742 km2 (!!!)

Nasz przygoda z Bajkałem kręciła się głównie wokół miejscowości Chużyr na wspomnianej już wyspie Olchon. Jest to urocza mieścina zamieszkała przez około 1500 osób. Jest poczta, apteka i kilka sklepów. Przede wszystkim jednak są tutaj zajebiste widoczki a ulice wyglądają jakby ktoś zafascynowany dzikim zachodem postanowił odtworzyć scenografię jednego z filmów z Clint’em Eastwood’em na wschodzie Rosji… i to z całkiem niezłym skutkiem. Brakowało tylko Saloon’u i dźwięku śmigających nad głowami kul ale i bez tego raczej wkomponowaliśmy się z naszymi kapeluszami w klimat tego miejsca.

Klimat nad Bajkałem jest dość surowy – pomimo słonecznej pogody we znaki daje się mocny chłodny wiatr, który potrafi zerwać się w każdej chwili, to też spacerując po urokliwych zakątkach wyspy zawsze trzeba mieć ze sobą coś co nas przed tym wiatrem ochroni. Przez większą część roku powierzchnia jeziora jest skuta lodem co mocno utrudnia dostęp do wody mieszkańcom, jako że nie ma tutaj w domach wody bieżącej. Trzeba ją pozyskiwać z Bajkału cysternami i trzymać w odpowiednich zbiornikach pod domami.

Naprawdę Chużyr wygląda tak jakby czas tutaj zatrzymał się dobrych kilka dekad temu i dzięki temu to miejsce ma swój wyjątkowy i niepowtarzalny klimat. Niemal wszystkie domy są drewniane, o asfalcie na drogach można tylko pomarzyć, jest jedna mała cerkiew i port, w którym jest więcej wraków niż ciągle działających statków.

(...)

Lokalnym przysmakiem jest oczywiście ryba bo jakżeby inaczej, a dokładnie wędzony omul bajkalski, którego można dostać w każdym sklepie w mieście (dokładnie we wszystkich sześciu). Jeżeli będziecie w okolicy to koniecznie musicie tego spróbować – osobiście polecam omula „kapczonego” na ciepło ale warto zapewne spróbować też innych smakołyków jak na przykład przekąsek rybnych dostępnych z resztą też w sklepach w innych częściach Rosji.

Największą atrakcją turystyczną w okolicy jest Skała Szamanka (Burchan). Święte miejsce dla zamieszkujących okolice Buriatów. Gdzieś wyczytałem, że jakaś mądra instytucja uznała to miejsce za jedno z dziewięciu najświętszych miejsc w Azji. Dla typowego turysty jest to najbardziej charakterystyczne miejsce całego Bajkału oraz jego symbol obok wspomnianego omula i słodkowodnej foki bajkalskiej.

Odwiedzając to kultowe miejsce mieliśmy okazję nie tylko obejrzeć spektakularne widoki przy okazji zachodzącego nad skałą słońca ale także natknęliśmy się akurat na szamanów odprawiających swoje święte obrzędy. Większość z nich nie była skora do rozmowy czy do zdjęć ale jeden z nich zaskakująco dobrze radził sobie z językiem angielskim i chętnie odpowiadał na nasze pytania, stroił się do zdjęć i nawet był na tyle miły żeby z mojego imienia, daty urodzin i imienia mojego ojca (pozdro Tatuś) wywróżyć mi, że będę żył długo i szczęśliwie w miejscu otoczonym wielką wodą… W sumie to nawet fajna wizja i chętnie bym wziął te wróżby za pewniak gdybym nie usłyszał tego od gościa cuchnącego gorzałą i gadającego przez większość czasu kompletnie od rzeczy – tak między nami to ja nie wiem co oni tam jarają podczas tych swoich obrzędów ale w każdym bądź razie to na nich działa. Bardzo działa! Niestety się z nami nie podzielili…
więcej: 9

C.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy