Mongolia. Fot.CarpeDream |
Pomimo tego, że nasza wizyta w tym stepowym kraju była bardzo powierzchowna to czas tutaj spędzony był na tyle radosny, spontaniczny i zapamiętaliśmy go na tyle pozytywnie żeby mieć pewność, że postaramy się kiedyś wrócić tutaj na znacznie dłużej. Zwłaszcza, że poznalismy człowieka, z którym może uda się kiedyś zrobić pewien biznes, a z inicjatywy którego tuż przed naszym wyjazdem do Chin w środku nocy braliśmy udział w sesji zdjęciowej wspólnie z najlepszym koszykarzem Mongolii (ponoć wybranym swego czasu do najlepszej trojki koszykarzy całej Azji)… ale o tym co na końcu to na końcu a zaczniemy jednak nietypowo bo… od początku : )
Do Mongolii przyjechaliśmy pociągiem trochę na raty. Wyjechaliśmy z Ułan Ude na południu Rosji skąd dotarliśmy do Nauszek, na granicy rosyjsko-mongolskiej. Po całkiem sprawnej odprawie na granicy, przeprawiliśmy się do Suche Baatar już w Mongolii i stamtąd już bezpośrednio do stolicy czyli Ułan Bator. Było z tym trochę zamieszania bo na każdej z tych stacji trzeba było kupować bilety na kolejny odcinek co znacznie obniża koszt przejazdu. Minus jest taki, że trzeba się nakombinować z różnymi walutami i językami. Plusem jest oczywiście oszczędność kasy a sporym ułatwieniem w całej sytuacji jest to, że praktycznie nie da się kupić niewłaściwego biletu – dlaczego? A to dlatego, że cała sieć linii kolejowych tym kraju to tak naprawdę jedna jedyna linia prowadząca z Rosji do Chin przez Ułan Bator. Zobaczcie na poniższej mapce – ta czarna linia to cała sieć kolejowa w Mongolii. Ciężko się zgubić, ale też ciężko w związku z tym o tanie i sprawne podróżowanie po innych częściach kraju.
Co ciekawe jednak na wszystkich stacjach pociąg pojawia się co do minuty zgodnie z rozkładem. Taka sytuacja miała miejsce przez cały nasz dotychczasowy przejazd z Moskwy przez całą Rosję, Mongolię aż do Pekinu. Serio – 2 czy 3 minuty to maksymalna różnica pomiędzy rozkładem a stanem faktycznym i tak przez kilka tysięcy kilometrów nawet w przypadku gdy na granicy trzeba wymienić całe podwozie pociągu rozmontowując wszystkie wagony i podnosząc je do góry wraz z pasażerami w środku o czym w kolejnym poście. Imponujące! Chciałbym z tego miejsca serdecznie pozdrowić nasze PKP .
Mongolia to kraj, który czasy swojej świetności ma raczej póki co za sobą i to bardzo za sobą bo miały one miejsce jakieś 700 lat temu kiedy to wspomniany Czingis-chan jako twórca i wódz imperium mongolskiego zawojował pół świata tworząc drugie najwiekszę państwo wszech czasów zaraz po imperium brytyjskim. Nic dzwinego, że w zwiazku z tym wszystko co największe i najważniejsze jest tutaj nazwane właśnie imieniem Czingis-chan’a. Swoją drogą trochę kojarzy mi sie ta sytuacja z polską piłką nożną, w której to ciągle wspominamy nasze sukcesy z przed prawie 30 lat kiedy to wygrywaliśmy z Anglią na Wembley – kiedy na bieżąco nie ma istotnych sukcesów w jakiejś dziedzinie to trzeba się ratować odgrzewaniem starych kotletów – z tym ze w przypadku Czingis-chan’a to trzeba przyznać, że jego wyczyn naprawdę robi wrażenie bo w XIII wieku podbił on wiekszą częsc Azji a jego wojska wojowały nawet w Polsce! W tamtych czasach 1/4 ludności świata mieszkała w imperium mongolskim i przyznacie, że robi to wrażenie.
Mongolię trzeba podzielić na dwie skrajnie różne części: stolicę Ułan Bator i resztę kraju. Stolica to względnie cywilizowane miasto, w którym znajdziemy praktycznie wszystko czego potrzeba. Rozpoczynając od międzynarodowego lotniska (oczywiście imienia Czingis-chana) przez salony samochodowe takich zachodnich marek jak Mercedes-Benz czy Porsche po amerykańskie restauracje typu KFC. Ma to związek głównie z tym, że w tym właśnie mieście żyje aktualnie ok 1,5 miliona ludzi czyli praktycznie połowa ludności całego kraju.
Jednak kiedy wyjedziemy poza miasto wszystko diametralnie się zmienia. Poza miastem nie ma praktycznie nic poza stepami i mniejszymi bądź większymi skupiskami rodzin nomadów (30% ludności kraju to nomadowie). Tylko w okolicach UB są drogi asfaltowe.
Mongolia to jeden z najmniej zaludnionych krajów na świecie ze wskaźnikiem ok 2 ludzi na km2. Dla porównania – właśnie jedziemy do Hong Kongu, w którym ten wskaźnik wynosi 1400 osób na km2.
Do Ułan Bator przyjechaliśmy pociągiem wczesnym rankiem i nie mieliśmy tak naprawdę żadnych planów na to jak spędzimy nasz czas tutaj i ile ten pobyt potrwa. Wiedzieliśmy tylko, że za kilka godzin mamy się spotkać z człowiekiem, u którego będziemy mogli się jakiś czas przespać. Postanowiliśmy ten czas wykorzystać możliwie konstruktywnie więc wyjątkowo daliśmy się namówić naganiaczom na dworcu na przejazd do jednego z hosteli w centrum bo wiedzieliśmy, że będziemy mogli tam skorzystać z internetu – oni też mieli w tym oczywiście swój interes ponieważ liczyli na to, że wcisną nam jedną ze swoich objazdowych wycieczek po kraju. Na typowo turystyczny zorganizowany wypad się nie zdecydowaliśmy za to udało nam się w tym czasie ustalić kilka istotnych kwestii – mianowicie:
* postanowiliśmy, że na czas naszego pobytu tutaj wypożyczamy motocykle, bo poruszanie się nimi będzie względnie tanie, sprawne i da nam swobodę, której potrzebowaliśmy po kilku ostatnich tygodniach spędzonych głównie w pociągach.
* jeśli chcemy zobaczyć Gobi to musimy spędzić w Mongolii nie 3-4 dni jak ostatecznie ustaliliśmy, a raczej ok 2 tygodni bo jest ona oddalona ok 800 km od stolicy a sam dojazd do niej naszymi mustangami w związku z tragicznym stanem dróg zająłby kilka dobrych dni.
* zobaczenie na żywo tego jak mongolscy myśliwi polują przy pomocy wytresowanych do tego celu orłów też niestety odpada dlatego, że trzeba by przejechać jeszcze dalej bo aż na samiutki zachodni koniec tego dużego kraju oddalony od UB o ok 2000 km. Jechałem kiedyś podobny dystans z Londynu do Krakowa motocyklem o pojemności 600 cm3. Przejazd takiej trasy europejskimi autostradami zajął mi 3 dni. Gdybyśmy mieli zrobić podobny dystans motorkami 150 cm3 po szutrowych i dziurawych drogach Mongolii to żeby zdążyć do Australii przed wyznaczonym terminem musielibyśmy chyba od razu po powrocie do Ułan Bator wsiadać do samolotu prosto do Sydney.
Sporym zaskoczeniem dla nas było odnalezienie Quo Vadis w hostelowej biblioteczce – przy okazji obydwaj utwierdziliśmy się w przekonaniu, ze twórczość Sienkiewicza nie jest dla nas.
Skoro przy polskim akcencie w Mongolii to warto wspomnieć o czymś co było dla nas sporym zaskoczeniem od samego początku pobytu tutaj – mianowicie o zdumiewająco dużej ilości polskich produktów w lokalnych sklepach. Praktycznie w każdym małym sklepie na kompletnym zadupiu można znaleźć polskie słodycze. W większych marketach natomiast mamy całkiem spory wybór przetworów czy napojów polskiej produkcji. Większość z nich ma normalne polskie etykiety – spodziewalibyście się? Polski kompot w Mongolii.
Połowa samochodów w Mongolii ma kierownicę z lewej a druga połowa z prawej strony i absolutnie nikomu to nie przeszkadza. Te drugie to zwykle najpopularniejsze tutaj Toyoty. Blisko stąd do Japonii i opłaca się ściągać stamtąd samochody i inne sprzęty. Ucieszyliśmy sie kiedy dowiedzieliśmy się, że na mieszkaniu będziemy mieć do dyspozycji pralkę, jednak kiedy nasz mongolski kolega wyszedł okazało się, że pralka jest też sprowadzona z Japonii i zamiast znanego nam alfabetu są na niej egzotyczne szlaczki. Rozbawiło nas to ale ze zrobieniem prania niestety trzeba było poczekać na powrót gospodarza.
Jako, że ustaliliśmy, że motocykle wypożyczamy następnego dnia to postanowiliśmy wybrać się wieczorem do centrum z gitarami żeby zobaczyć jak zareagują tutejsi ludzie na widok dwóch zarośniętych na twarzy europejczyków w australijskich kapeluszach grających na gitarach i śpiewających w językach których oni nie rozumieją.
W taki oto sposób wylądowaliśmy na centralnym placu miasta (oczywiście placu imienia Czingis-chana) i jeszcze zanim wyjęliśmy nasze instrumenty już staliśmy się lokalną atrakcją, a po każdym zagranym utworze wokół nas zbierało się coraz więcej ludzi patrzących na nas trochę jak na kosmitów i tak po chwili graliśmy akustyczny koncercik dla grupy kilkudziesięciu Mongołów w absolutnym centrum tego kraju. Nie wiem dla kogo było to bardziej egzotyczne doświadczenie ale my bawiliśmy się świetnie, z resztą publiczność najwyraźniej też bo nie brakowało oklasków, a na koniec ustawiła się do nas kolejka osób chętnych zrobić sobie z nami pamiątkowe zdjęcie.
Przy okazji tych zdjęć właśnie poznaliśmy kilka osób, z których jedna mówiła w miarę komunikatywnie po angielsku dzięki czemu wieczór zakończył się w tradycyjnej knajpie poleconej przez lokalsów. Okazało się, że Mongołowie mają bardzo smaczne jedzenie, a spożywając je mlaskają na potęge bez względu na to czy jedzą w domach, na ulicy czy też w mniej lub bardziej wykwintnej restauracji, w związku z czym Łukasz odonajdywał się tutaj wyśmienicie.
Następnego dnia ruszyliśmy do wypożyczalni i po załatwieniu formalności odebraliśmy nasze mustangi (tak właśnie nazywał się ten model motocykla). Jeszcze tylko rytualne pobłogosławienie motorków przez szefową polegające na polewaniu ich jakimś dziwnym płynem i wypowiadaniu jakichś dziwnych zaklęć i ruszyliśmy przed siebie z założeniem, że jedziemy tam gdzie dojedziemy, a jak już tam dojedziemy to zobaczymy co dalej.
Tych kilka dni spędzonych na motorach podczas których poruszaliśmy się swobodnie gdziekolwiek tylko mieliśmy ochotę było zdecydowanie najciekawszym doświadczeniem naszej wyprawy póki co. Pomimo tego, że delikatnie mówiąc właściwości jezdne naszych mustangów pozostawiały wiele do życzenia. Pomimo tego, że stan mongolskich dróg jest taki, że o ile już jest asfalt to zwykle jest on mocno dziurawy i trzeba bardzo uważnie dobierać tor jazdy. No i pomimo tego, że wspomniane błogosławieństwo motocykli nie ustrzegło nas od awarii, która najpierw blokowała tylne koło w różnych nieprzewidzianych sytuacjach a ostatecznie pozbawiła mnie całkowicie tylnego hamulca… Pomimo tego wszystkiego świadomość tego, że jedziemy sobie przez mocno egzotyczną już dla nas Mongolię w bliżej nieokreślonym kierunku tak po prostu przed siebie ciesząc się przestrzenią, naturą i że w każdej chwili możemy się zatrzymać gdziekolwiek mamy na to ochotę na tak długo jak tylko chcemy – ta świadomość powodowała, że mieliśmy wyjątkowy ubaw z całej sytuacji do tego stopnia, że każda kolejna mucha między zębami była jedynie powodem do uśmiechu.
Spędziliśmy na motorach 3 dni. Ciężko powiedzieć ile ostatecznie przejechaliśmy w tym czasie kilometrów bo liczniki w motocyklach nie działały podobnie z resztą jak większość ich wyposażenia. Całe szczęście mieliśmy na motorach zajebiste naklejki bo naprawdę nie wiem co byśmy bez nich zrobili!
Mieliśmy też ze sobą sporo zapasów od rosyjskich żołnierzy spotkanych w kolei transsyberyjskiej, które świetnie się nadawały na tego typu wyprawę ale poza nimi żywiliśmy się w przydrożnych jadłodajniach czyli po prostu jurtach, w których ludzie sobie żyją a gdy ktoś się zatrzymuje to za względnie niewielką kasę przygotowują tradycyjne przekąski. Coś na kształt takich większych pierogów z mięsem smażonych na głębokim oleju. Smaczne i pożywne no i przy okazji mieliśmy okazję zobaczyć jak wygląda wnętrze jurty.
Zwykle wieczorem gdy widzieliśmy, że zbliża się zachód słońca zaczynaliśmy się rozglądać za jakiś odpowiednim miejscem na nocleg. Spaliśmy oczywiście w namiocie, który rozbijaliśmy na dziko w takim miejscu, z którego mieliśmy nadzieję mieć możliwie dobry widok na wschód słońca.
Po drodze zatrzymywaliśmy się we wszystkich miejscach które wydawały nam się interesujące. W ten sposób mieliśmy okazję zobaczyć na żywo wspomniane orły wykorzystywane do polowań – co prawda była to typowa atrakcja turystyczna a nie prawdziwe polowanie ale jak już wspomniałem wcześniej, żeby zobaczyć te orły w akcji trzeba by poświęcić na to znacznie więcej czasu, którego po prostu tym razem nie mieliśmy. Jak się nie ma co się lubi…
Po drodze udało mi się też zagrać w bilarda na najbardziej klimatycznym stole bilardowym jaki widziałem dotychczas. Chłopaki widać, że spędzali sporo czasu przy tym stole bo był on już nieźle wytyrany ale nikomu to oczywiście nie przeszkadzało. Zdziwili się mocno kiedy przyjechał jakiś biały zarośnięty typ na motorku i każdemu z nich po kolei sprawił lanie.
Przy okazji wiedzieliście, że mężczyźni w Mongolii nie mają zarostu na twarzy? Serio – a jeśli już mają to jest to kilka włosków chaotycznie rozsianych po podbródku i pod nosem – coś jak Polacy w wieku dojrzewania – pewnie w związku z tym właśnie, jako że nie goliliśmy się od kilku tygodni praktycznie każdy zwraca na nas uwagę co jest naprawdę zabawne.
W taki oto radosny sposób powłóczyliśmy się nieco po okolicach parku narodowego Gorkhi-Terelj zwiedzając co się dało i dokumentując wszystko zdjęciami i filmami (trwa montowanie – film już wkrótce na blogu). Po kilku dniach spaleni słońcem wróciliśmy bezpiecznie do stolicy, skąd mieliśmy następnego dnia rano wyjechać do Chin.
Po powrocie do Ułan Bator okazało, się, że nasz gospodarz miał do nas jeszcze małą prośbę. Jako, że wspólnie z jego znajomym, który jest koszykarzem reprezentacji Mongolii (dla zainteresowanych Sanchir Tungalag) mają w planie rozkręcić wspólny biznes potrzebowali dwóch nietypowo wyglądających typów do zdjęć, które później mają zamiar wykorzystać do celów marketingowych. Nadawaliśmy się do tej roli jak nikt inny i zgodziliśmy się oczywiście bez wahania bo Amar bardzo nam pomógł podczas naszego pobytu tutaj i była to ciekawa perspektywa na spędzenie ostatnich chwil tutaj. Była dobra zabawa, kupa śmiechu no i mogliśmy się w jakimś stopniu odwdzięczyć za całą pomoc.
Jeszcze będąc w Polsce często żartowaliśmy na skrzyżowaniach dróg, że „czerwone światło to tylko sugestia” – w Mongolii kierowcy nie traktują tego jako żart tylko faktycznie przejeżdżają przez skrzyżowania kiedy tylko i jak tylko im się podoba – zwykle sygnalizują po prostu klaksonem, że wjeżdżają na czerwonym i mają wyjebane na to co się stanie – ogólnie obowiązuje zasada, że kto jest większy ten ma pierwszeństwo. Dlatego zapewne na kilku najbardziej ruchliwych skrzyżowaniach w centrum zamiast sygnalizacji świetlnej ustawiony jest podest, na którym stoi policjant i kieruje ruchem.
Przez ulicę możesz przechodzić względnie bezpiecznie na pasach na zielonym lub kiedy chcesz i gdzie chcesz – musisz tylko nie dać się zabić.
W Ułan Bator praktycznie nie ma taksówek a to w związku z tym, że ludzie korzystają ze świetnego rozwiązania jakim są wspólne przejazdy samochodami – w Europie nazywamy coś takiego carpooling’iem i jest to zwykle dość skomplikowana inicjatywa, która wymaga odpowiedniej organizacji odpowiednio wcześniej bądź aplikacji mobilnych typu Uber. Tutaj jednak ludzie lubią sobie ułatwiać a nie komplikować życie i tak jeśli chcecie gdzieś podjechać to stajecie po prostu przy ulicy z podniesioną ręką i jeśli ktoś ma ochote zabrać sobie Was jako pasażera po prostu zatrzymuje się obok i ustalacie czy macie mniej więcej ten sam cel podróży. Jeśli tak to wskakujecie do samochodu i jedziecie z obcym człowiekiem (albo czasami z szóstką obcych osób w pięcioosobowym samochodzie oczywiście) tak daleko jak Wam to odpowiada. Ustalona z góry stawka to 500 mongolskich tugrików za kilometr czyli ok 1 PLN. Genialne rozwiązanie, które bardzo usprawnia komunikację po mieście. Potrzeba tylko odrobiny zaufania do drugiego człowieka ale jakoś tak wszystkim tutejszym ludziom dobrze z oczu patrzy więc nie mieliśmy z tym problemu. Większym problemem było zwykle wytłumacznie dokąd chcemy jechać ale i z tym przy odrobinie chęci i wprawy nie ma większego problemu za to zwykle jest kupa śmiechu.
Stefan (Carpe Dream)
A teraz to o czym przeczytaliscie zobaczcie na własne oczy w specjalym wideoreportażu Carpe Dream z Mongolii:
Dla wszystkich z Sydney , którzy pasjonują sie relacjami z wyprawy Carpe Dream mamy dobrą wiadomość: Łukasz i Stefan będą gośćmi wrześniowego pikniku Bumeranga Polskiego. Będzie więc okazja do bezposrednich rozmów. O szczegolach poinformujemy wkrótce.
Bardzo spoko post, fajnie się czyta, po za tym można zaplanować sb przyszłą wyprawe :p
ReplyDelete