Chiny – tego nie ogarniesz! Naprawdę wydaje mi się, że patrząc z perspektywy Europejczyka ciężko jest zrozumieć ten kraj nie spędzając tutaj odpowiednio dużo czasu. Cokolwiek bym nie napisał… chociażby nawet powstała z tego bardzo gruba książka to i tak czytając to, nie zrozumiecie czym są Chiny – ja spędziłem tutaj ledwie kilka dni i z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że po prostu nie ogarniam!
To, że wjeżdżamy do innego świata dało się odczuć od samej granicy mongolsko-chińskiej, którą przekraczaliśmy pociągiem. Odprawa po stronie mongolskiej powiedziałbym standardowa – przyszli celnicy, na luzaka sprawdzili paszporty, prowizorycznie przetrzepali bagaże z tym, że bardziej po to żeby było, że sprawdzali niż żeby faktycznie sprawdzać i po wszystkim.
Wjeżdżamy za chwilę na granicę chińską a tam człowieku muzyka na całym dworcu, który z resztą jest oświetlony w typowo chińskim kiczowatym dla nas stylu, tak trochę jak choinka, trochę jak fontanna na krakowskim rynku. W każdym bądź razie estetyka, która gryzie w oczy typowego Europejczyka – muzyczka natomiast całkiem spoko. Miła i przyjemna dla ucha. Na dworcu na wysokości każdego wagonu stoi na baczność chiński żołnierz salutując w stronę pociągu.
Kojarzycie na pewno scenę, która ma miejsce w każdym amerykańskim filmie, w którym pojawia się tylko motyw wojska – mowa o grupie żołnierzy biegnących rytmicznie przez jednostkę wojskową tupiąc głośno i bardzo synchronicznie. W momencie kiedy wjechaliśmy na peron z budynku dworca wybiegło kilka grup celników w różnych kierunkach. Każda grupa takim właśnie rytmicznym krokiem. Wszyscy mieli bardzo poważne miny i wszyscy wyglądali na bardzo dobrze przygotowanych do tego co mają robić. Każda grupa różniła się tylko kolorem mundurów i kierunkiem, w którym pobiegli.
Po chwili wpadli do przedziałów i z prędkością błyskawicy jedni sprawdzali czy te mordy w paszportach to my i zabrali dokumenty do dalszej kontroli, inni sprawdzali przedział i bagaże (mimo wszystko też powierzchownie), a jeszcze inni celowali do nas z czegoś co wyglądało jak fotoradar i skanowali nasze twarze. Ogólnie cała akcja wyglądała na świetnie zorganizowaną a wszyscy dokładnie wiedzieli co mają robić. Konkretnie i sprawnie.
Kiedy już celnicy wybiegli z wagonu z naszymi paszportami cały pociąg odjechał kawałek obok do wielkiego hangaru tuż obok dworca, do którego po chwili znów równym krokiem wbiegli tym razem robotnicy w żółtych i czerwonych kaskach. W mgnieniu oka zabrali się do roboty i rozmontowali cały pociąg na osobne wagony, podłubali chwilę przy podwoziu po czym na specjalnych podnośnikach unieśli wszystkie wagony wraz z pasażerami w środku jakieś 2 metry w górę. Nowe podwozie wjechało w miejsce starego i powoli opuszczano wszystkie wagony na takie zawieszenie, którym możemy kontynuować podróż do Pekinu.
Cały proces trwał jakieś 1,5 godziny co może nie wydawać się jakimś imponującym wynikiem ale trzeba sobie zdać sprawę, że goście w tym czasie wymienili kapcie w całym kilkunastoelementowym składzie rozmontowując, a później montując z powrotem cały pociąg i podnosząc osobno wraz z pasażerami każdy ok 40-tonowy wagon – serio robiło to wrażenie.
Do Pekinu dojechaliśmy około południa i pierwsze co każdemu z nas przyszło do głowy wychodząc z pociągu to „Ile tu k...a ludzi!!!”.
Pekin to naprawdę ogromne miasto. Oficjalne liczby mówią, że żyje w nim ponad dwadzieścia mln ludzi, jednak w rzeczywistości licząc nie tylko samo centrum miasta ale także przyległe do niego osiedla, które zostały już wchłonięte przez ciągle rozrastające się miasto i tworzą teraz jedną wielką aglomeracje miejską liczba ludności zamieszkujących w ten sposób rozumiany Pekin wzrasta do 35 000 000 – 40 000 000 ludzi! To tyle co Polska! W jednym mieście!
Dodatkowo okazało się, że przyjechaliśmy dzień przed rozpoczęciem jednego z większych chińskich festiwali w związku z czym wuchta wiary miała wolne no i oczywiście spora część społeczeństwa wykorzystała czas na podróż po kraju. Pierwszy raz widziałem sytuację, w której jest otwartych kilkadziesiąt kas, a do każdej z nich stoi kolejka chcących kupić bilet liczy kilkadziesiąt osób.
Osobiście tuż po wyjściu z dworca miałem cały czas uczucie, że jestem obserwowany. Wszędzie w centrum jest masa policjantów. Na samym placu przed dworcem na podwyższeniu są takie zadaszone budki, w których stoją żołnierze z karabinami i obserwują ludzi. Po prostu koleś z giwerą stoi i się na Ciebie patrzy.
Wszędzie są kamery, a za każdym razem kiedy wchodzisz na dworzec bądź do metra bądź w jakieś istotne publiczne miejsce (jak na przykład słynny Plac Tiananmen) musisz przejść kontrolę taką jaką znamy na lotniskach w Europie. Jak nie trudno się domyśleć połączenie takiego tłumu ludzi z taką kontrolą przy każdym wejściu do metra powoduje, że czasami przed wejściem na stacje trzeba postać dobrych kilkanaście minut w kolejce do kontroli.
Nasza przygoda z Pekinem rozpoczęła się dość radośnie, jako że od dłuższego czasu mieszkają tutaj moi znajomi z Krakowa, którzy pracuję w chińskiej agencji modellingowej TASTE Models (serdecznie pozdrawiamy!) – okazuje się bowiem, że słowiańska uroda jest towarem mocno pożądanym na tutejszym rynku.
Wiedzieliście, że modelki i modele w Azji są opłacani po to, żeby pojawiali się na imprezach, na których mają nieograniczony dostęp do alkoholu i mają za zadnia pobawić się określony czas w określonych godzinach za co zgarniają odpowiednią sumkę? Imprezownia ma dzięki temu na parkiecie bawiących się Europejczyków co jest dla lokalu bardzo nobilitujące no a profity modelek i modeli są raczej oczywiste.
Wydaje się, że to praca marzeń prawda? Okazuje się jednak, że nie do końca bo łączenie takiej dorywczej pracy ze zobowiązaniami wobec agencji to wcale nie taka łatwa sprawa i ostatecznie tak naprawdę ciężki kawałek chleba (zdaję sobie sprawę z tego jak abstrakcyjnie to brzmi) no ale, żeby to odpowiednio wytłumaczyć i zrozumieć trzeba by się zagłębić w temat a nie o tym ten post. W każdym bądź razie wylądowaliśmy w centrum chińskiej imprezy gdzie mieliśmy alkohol za free i delikatnie mówiąc wyróżnialiśmy się z tłumu wspólnie z opłaconymi imprezowiczami z Europy. Dzięki Ania!
Skoro wspomniałem już o największym na świecie publicznym placu – Placu Tiananmen – to warto wspomnieć również o obecnym ustroju politycznym Chin bo jedno z drugim ma sporo wspólnego. Mianowicie rządzi tutaj niepodzielnie od 1949 jedyna właściwa komunistyczna partia, której nikt nie ma prawa w żaden sposób krytykować. Internet jest cenzurowany. Nie ma dostępu do serwisów takich jak Facebook, Youtube, nie działa Google.
Ciekawostką jest to, że o ile większość znanych nam stron internetowych jest zablokowanych w Chinach podczas gdy na ich miejsce powstają ich chińskie odpowiedniki, to działa tutaj wikipedia i możecie z Chin wyszukać mocno rozbudowany artykuł, który opisuje metody cenzurowania internetu w Chinach.
Oczywiście wszystko da się obejść i kto chce ten do tych serwisów się dostanie ale nie jest to takie proste. Ogólnie rządząca partia nie chce, aby społeczeństwo chińskie miało dostęp do informacji zza granicy, których sama im nie dostarczy w odpowiedni sposób i nie chce też, żeby Chińczycy wiedzieli co mówi się o nich za granicą – no chyba, że mówi się dobrze to wtedy takie treści są dostępne.
Sytuacja związana z propagandą w chińskich mediach, o której dowiedzieliśmy się dopiero w Hong Kongu potwierdziła to co powyżej, albo mówiąc dokładniej zryła nam lekko berety ale o tym w kolejnym poście…
Wspominam o tym przy okazji naszej wizyty na Placu Tiananmen właśnie z kilku przyczyn, które myślę, że są w pewnym sensie kwintesencją tego jak póki co czuję się w tym kraju:
Po pierwsze wchodząc na ten plac właśnie czułem się jak nigdy przedtem pod bacznym okiem jakiegoś czerwonego Big Brother’a. Kontrola przy wejściu, wszędzie policja, wszędzie wojsko, wszędzie kamery, z których część jeśli się przypatrzysz, porusza się za Tobą. Naliczyłem takich kamer ok 60! Naprawdę!
Po drugie – to właśnie na tym placu miały miejsce słynne (przynajmniej w krajach zachodnich) protesty studentów przeciwko władzy w roku 1989. W tym roku właśnie zmarł dotychczasowy sekretarz generalny Komunistycznej Partii Chin – zwolennik reform politycznych Hu Yaobang, a w Europie wschodniej następował powolny upadek ZSRR. Studenci w Chinach masowo wyszli na plac domagając się demokratycznych reform. Ponoć 75% mieszkańców Pekinu popierało wówczas protesty studentów polegające na pokojowym okupowaniu placu przez około 2 tygodnie.
Jednak mimo to, że nowy sekretarz generalny był gotów dyskutować z protestującymi studentami to bardziej ortodoksyjna część Partii nie miała na to ochoty uznając „protesty za antysocjalistyczne i powołując się na przykład Polski stwierdziła, że ustępstwa wiodą do dalszych ustępstw” (wikipedia.pl).
W nocy z 3 na 4 czerwca 1989 wysłano na plac czołgi oraz armię, która strzelając do protestujących z ostrej amunicji skutecznie zakończyła protesty studentów. Według rządowych źródeł zginęło wówczas ok 260 studentów, jednak nieoficjalne źródła podają, że tak naprawdę mogło zginąć nawet do 3000 osób.
Oficjalny komunikat wydany później przez władze mówił o pokojowo nastawionym wojsku i agresywnych studentach, którzy doprowadzili do konfrontacji i ostatecznie do tragedii. Tragiczną ironią w całej tej sytuacji jest fakt, że Plac Tiananmen tłumaczy się na polski jako Plac Niebiańskiego Spokoju.
Po trzecie i ostatnie co związane z Placem Tiananmen – pewnie większość z Was kojarzy słynne zdjęcie Jeff’a Widener’a. wykonane dzień po wspomnianej akcji wojska na placu kiedy to kolumna czołgów wyjeżdżających po dobrze wykonanej robocie została zatrzymana przez „nieznanego rebelianta”, który po prostu stanął im na drodze z siatką w ręce nie bacząc na konsekwencje swojego czynu.
Powyższe zdjęcie odbiło się ogromnym echem w zachodnich mediach i ja osobiście pomimo tego, że miałem ledwie trzy lata kiedy koleś pstryknął tę genialną fotę to kojarzę to zdjęcie bardzo dobrze.
Mężczyzna na zdjęciu został nazwany „Tank Man’em” bądź „Nieznanym rebeliantem”. Oficjalnie nikt nie wie kim był i co się z nim stało. Jest wersja mówiąca, że uciekł władzom i żyje gdzieś w ukryciu nie mając nawet świadomości tego jak sławny stał się za sprawą tego zdjęcia. Inna wersja mówi, że został pojmany przez władze i oczywiście stracony w ramach kary za swój czyn. Ten heroiczny czyn Tank Man’a sprawił, że magazyn Time uznał go za jedną ze 100 najważniejszych osób XX wieku, które wyjątkowo wpłynęły na ludzką świadomość… tylko właśnie – na czyją świadomość?
Mieszkaliśmy kilka dni u pewnej Chinki poznanej na stacji metra. W związku ze swoimi wykształceniem wyjątkowo dobrze radziła sobie z językiem angielskim dzięki czemu mogliśmy się od niej wiele dowiedzieć o Chinach, o historii tego kraju i o egzotycznej chińskiej kuchni ( o jedzeniu osła i jedwabników w dalszej części posta). Serio bardzo ogarnięta i powiedziałbym nowoczesna laska, której bliżej do „zachodu” niż zdecydowanej większości Chińczyków.
Co jednak ciekawe, kiedy spacerując po Placu Tiananmen pytałem ją o to jak interpretuje się w dzisiejszych Chinach wydarzenia z roku 1989 to nie potrafiła mi podać żadnych szczegółów całej sytuacji – nie to, że nie chciała tylko naprawdę nie wiedziała na ten temat za wiele bo po prostu te informacje zostały przez rząd wymazane z historii i najzwyczajniej w świecie zatuszowane. Gdy pokazałem jej zdjęcie „Tank Man’a” była mocno zdziwiona i powiedziała, że widzi to zdjęcie po raz pierwszy w życiu. Stwierdziła jednocześnie, że musi trochę więcej poczytać o historii Chin w zagranicznych serwisach.
Nasza koleżanka opowiedziała nam przy okazji kilka sytuacji związanych z tym jak wygląda życie w komunistycznym kraju. Na szybko tylko 2 wybrane historie z Chińskiej szkoły publicznej (jej ojciec jest nauczycielem i członkiem Partii).
Pierwsza – wybory przewodniczącego szkoły – jeśli chcesz startować w wyborach musisz należeć do Partii. Nie należysz – zapomnij! W późniejszych etapach życia zasada jest podobna i jeśli chcesz cokolwiek osiągnąć musisz wkroczyć w szeregi czerwonych.
Druga (nie wiem czy aktualna czy sytuacja opisująca bardziej lata 70-80 ale jednak warto o niej wspomnieć) – do dyrektora szkoły przychodzą przedstawiciele Partii i mówią, że ma czas do końca przyszłego tygodnia na znalezienie 3 lub 5 przeciwników Partii u siebie w szkole. Nie to, że słyszeli o nich i chcą ich wyłapać i potrzebują pomocy dyrektora. Po prostu masz człowieku czas do końca tygodnia i musisz nam znaleźć tyle i tyle osób.
Zbiera się grono pedagogiczne i głosują kogo wyznaczyć. Głosowanie jawne i pod nadzorem odpowiednich oficjeli. Następnie wybrane osoby zostają przywiązane do słupa na placu, na którym przeprowadzany jest apel potępiający czyny przeciwników systemu. Każda osoba po kolei powinna podejść kolejno do każdego z nich i może zrobić na co ma tylko ochotę – można gościa uderzyć, opluć, powiedzieć co się o nim myśli… Można by pewnie też dać człowiekowi napić się wody i opatrzyć rany, ale biorąc pod uwagę to, że ciągle jesteśmy obserwowani przez Wielkiego Czerwonego Brata mógłby to nie być do końca rozsądny ruch… no chyba, że chcemy następnym razem być tym przy słupie.
Chiny w ostatnich latach zrobiły ogromy skok ekonomiczny. Kraj rozwija się w niewyobrażalnie szybkim tempie i już jest jedną z największych potęg gospodarczych na świecie i wcale nie wygląda jakby miał z jakiegokolwiek powodu zwolnić. Wiedzieliście, że spośród najwyższych 25 wieżowców na świecie prawie połowa została wybudowana w Chinach?
Imponujące wrażenie zrobił na mnie widok miasta, które mijaliśmy jadąc pociągiem z Pekinu w na południe kraju. Mianowicie w pewnym momencie wjechaliśmy do miasta, które było jednym wielkim placem budowy. Nie zatrzymywaliśmy się tam niestety na tyle długo, żeby wyjść z pociągu, więc miałem okazję zobaczyć to miasto widmo jedynie z okna pociągu ale muszę przyznać, że wygląda to zdumiewająco. W miejscu gdzie widocznie jeszcze chwile temu nie było nic teraz powstają ogromne wieżowce mieszkalne, które za chwile zapewne zostanie zaludnione i tak oto w kilka lat (miesięcy?) Chińczycy zbudują kolejne nowoczesne miasto, które w Polsce zapewne byłoby jednym z większych w kraju.
Ogromne wrażenie robi również sieć kolei chińskich, które mają niewyobrażalnie duże moce przerobowe i są na naprawdę wysokim poziomie. Z Pekinu do Shenzen codziennie wyjeżdżają 4 pociągi z czego 2 to nowoczesne tabory rozpędzające się do 300km/h a 2 pozostałe to jadące wolniej ale będące znacznie tańszymi standardowe pociągi dla mas.
Korzystaliśmy właśnie z takiego taniego pociągu i za kwotę 274 RMB czyli ok 165 PLN możemy dostać się w 22 godziny ze stolicy kraju na granicę z Hong Kongiem. Fakt, że dupska nas już trochę bolą od siedzenia ale o ile się nie mylę w Polsce za taką kwotę mógłbym przejechać Pendolino z Krakowa do Warszawy. Z Pekinu do Shenzen jest 2200km. Szybki pociąg robi to w jakieś 8h. Podróż minęła nam szybko, sprawnie i bardzo przytulnie.
Wyjeżdżaliśmy z największego dworca kolejowego w Azji i muszę przyznać, że wszystko jest tutaj świetnie zorganizowane i wszystko działa bez zarzutu. No ale wyobrażacie sobie co by się tutaj działo gdyby było inaczej przy ok 200 000 ludzi przewijających się tutaj każdego dnia?
Oczywiście taki skok cywilizacyjny, którego doświadczają Chiny ma nie tylko swoje plusy na co zwróciła nam uwagę nasza chińska koleżanka i czego doświadczyliśmy, kiedy w mieście ustała wietrzna pogoda.
Pekin w samym centrum jest czysty i schludny, ale wyjeżdżając poza turystyczne centrum (mieszkaliśmy we 4tej strefie) zobaczymy skrajnie inny krajobraz. Ludzie mieszkają gdzie się da i jak się da. Woda w rzekach czy strumieniach, która jeszcze kilkanaście lat temu była czysta teraz zamieniła się w ścieki bo wszyscy wylewają i wyrzucają wszystko gdziekolwiek popadnie.
Te śmieci, których nie opłaca się pozbierać i sprzedać zostają na długi czas na ulicach lub są spalane w specjalnych spalarniach – tyle tylko, że te spalarnie znajdują się zwykle w centrum osiedla zaraz pomiędzy wieżowcami, w których żyją ludzie (biały budynek na zdjęciu poniżej). Między innymi z tego powodu w bezwietrzne dni nad miastem utrzymuje się zapierający dech w piersiach (dosłownie) smog! Przez cały dzień nie widać słońca i to nie ze względu na chmury ale na coś co wygląda jak wszechobecna mgła. Patrząc na budynki na ulicy każdy kolejny jest mniej widoczny, aż w końcu nie widzisz ich już w ogóle.
Odrębnym tematem, o którym można by napisać osobnego posta, albo raczej na temat którego można by stworzyć odrębnego bloga jest chińska kuchnia. Ludzie jedzą tutaj praktycznie wszystko co jadalne. To co nam wydaje się niejadalne oczywiście też jedzą i tak podczas naszego kilkudniowego pobytu tutaj mieliśmy możliwość spróbować takich delikatesów jak jelita osła czy jedwabniki. Na zupę z pyska owcy się nie zdecydowałem bo po osiołku mój żołądek dochodził do siebie przez kilka dni, ale muszę powiedzieć, że jedwabniki smakowały zaskakująco dobrze i zajadałem się nimi z wielką chęcią.
Pomimo raczej negatywnego wydźwięku jaki może mieć ten post Chiny jako kraj bardzo nas zaciekawiły. Ta relacja dotyczy praktycznie tylko Pekinu ale zdajemy sobie sprawę z tego, że tak ogromny i różnorodny kraj ma do zaoferowania znacznie więcej niż tylko jego zatłoczona i zanieczyszczona stolica, którą mimo wszystko warto odwiedzić żeby poczuć jego unikatowy klimat. Do Chin wrócimy jeszcze na kilka dni, żeby dostać się z Hong Kongu do Laosu więc być może pojawi się też jeszcze relacja z południowej części tego kraju. Osobiście do Chin bardzo chętnie przyjadę kiedyś na dłużej jeżeli tylko będę miał taką okazję chociaż już teraz jestem pewny, że swoim umysłem tego kraju i tak nie ogarnę!
Stefan (Capre Dream)
Stefan i Łukasz , uczestnicy wyprawy Carpe Dream zbliżają się do Australii. Wkrótce zobacymy się z nimi na pikniku Bumeranga Polskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy