Ilustracja z książki "Rok w mieście" Katarzyny Boguckiej. Nowość na rynku wydawniczym 2015. |
Co oznaczają książkowe rankingi The New York Timesa? Prestiż dla każdego pisarza czy twórcy, który zostaje w nich wymieniony. Zapewne niewielu Polaków wie, że w 2013 roku magazyn ogłosił listę sześciu najpiękniejszych książek obrazkowych dla dzieci roku, a wśród z nich znalazło się tłumaczenie „Map” autorstwa Aleksandry i Daniela Mizielińskich.
To nie wszystko. W tym samym roku książka otrzymała główną nagrodę Prix Socieres, a jest to najważniejsze francuskie wyróżnienie dla twórców książek obrazkowych. Ranking The New York Timesa wystrzelił „Mapy” katapultą do rozgłosu. Angielskie tłumaczenie znikało z półek, zarówno tych prawdziwych, jak i elektronicznych. Dzieła Mizielińskich nie ograniczają się już do dzieci, co z resztą sprawdza się także w przypadku szeroko pojętej literatury dziecięcej, ale i dorosłych, dotychczas oglądających kolorowe książeczki swoich dzieci w sekrecie, by nie zostać wyśmianym. „Mapy” dają radość całym rodzinom, w końcu, jak powiedział irlandzki dramaturg George Bernard Shaw, „nigdy nie dawaj swojemu dziecku książki, której sam byś nie przeczytał”.
Pochwały nie skończyły się tylko na wspomnianych nagrodach, a często bywa, że wyróżniani przez tak prestiżowe instytucje autorzy często nie radzą sobie z presją wielkości i powoli zanikają w popularnym niebycie. Mizielińscy mają tyle artystycznego wigoru, że ani myślą dać o sobie zapomnieć. Jeszcze wcześniej, bo w 2011 dostali razem z innym polskim autorem Adamem Jaromirem honorowe wyróżnienia Bologna Ragazzi Award za „Co z ciebie wyrośnie?”, przezabawny, oryginalny leksykon rzadkich zawodów świata. Jury konkursu doceniło nawiązania do meksykańskich murali oraz bogactwo rysunkowego fantazyjności. Kwoli wyjaśnienia, Bologna Ragazzi Award to nagroda przyznawana na bolońskich targach książek dziecięcych, największej tego typu imprezie, w czasie której zjeżdżają się entuzjaści, twórcy czy wydawcy książek obrazkowych. W zeszłym roku tymczasem w Nowym Jorku odbyły się największe w USA targi książki BookExpo America. Polska wysłała w delegacji Mariusza Szczygła, ale prezentowano też książkę właśnie Mizielińskich. Iście międzynarodowe towarzystwo, w którym nagle znalazły się polskie książki obrazkowe wydaje się zatem zapowiedzią potencjalnej fali polskiego talentu, który niedługo zaleje zachodnie rynki książkowe. Wpierw jednak warto się zastanowić, dlaczego „Mapy” to takie nietuzinkowe dzieło.
„Mapy” to wielkoformatowe szaleństwo, którego doświadczenie równa się z przednim filmem przygodowym Indiana Jonesa. Gdy książkę trzyma się w rękach, pachnie wręcz ogromem swojej ambicji. Autorzy pracowali nad nią trzy lata, zaczynając od żmudnych przygotowań odpowiednich faktów i informacji. Potem zaczęła się zabawa. Sklejali przeróżne obrazki w jeden kolaż w Photoshopie, a trzeba wiedzieć, że książka składa się z około czterech tysięcy ilustracji, każda mapa zatem zawiera jakieś kilkaset. Ręcznie rysowali różne czcionki, a każda musiała być przecież inna. Wszystko posypane okruchami dobrego humoru, dziecięcego wręcz entuzjazmu i wizualnej niesamowitości szczegółów. Tak powstała kolekcja 52 map ilustrujących 6 kontynentów i 42 kraje. Choć pozbawiona książkowej narracji albo fabuły, książka pozwala wybrać się na szaloną podróż w wyobraźnię, gdzie w każdym kraju spotyka się niezwykłe postaci, zwierzęta, może też zakosztować w charakterystycznych dla każdego kraju specjałach kulinarnych…
Korzenie tego rosnącego fenomenu wydają się intrygujące, a podejrzanych może być kilku. Zastanawiając się nad artystyczną oryginalnością i sztuką polskich ilustratorów można jednak pokusić się o zidentyfikowanie polskich książek obrazkowych jako dalekiego krewnego Polskiej Szkoły Plakatu. Jej początek uznaje się za rok 1899, kiedy to Stanisław Wyspiański opublikował swój plakat do przedstawienia Maurycego Maeterlincka. Już wtedy uderzyła jego romantyczna atmosfera, aura tajemniczości, a także podskórne tony polityczne. Te cechy stały się wkrótce nierozerwalnie związane z twórcami plakatów. Gdy dwaj twórcy uznawani za dających początek Polskiej Szkole Filmowej, Eryk Lipiński i Henryk Tomaszewski podpisali umowę z dystrybutorem Film Polski w 1947, złota era świetności polskich plakatów filmowych właśnie się rozpoczęła (przykładowy plakat filmu "Godzilla" poniżej). Do dziś fascynuje ich dwuznaczna, tajemnicza wizualność. W czasem groteskowy, czasem nostalgiczny sposób, miały jasne polityczne wydźwięki i zawierały krytykę panującego ustroju. Filmowy plakat stał się żyzną glebą dla rozwoju abstrakcji i czasem skrajnej ekspresji. Plakat Polskiej Szkoły Plakatu buntował się przeciw komercji, zawsze wyrafinowany i radykalny. Wtedy polski styl graficzny rozwijał się ku czystemu, nieskażonemu polityką indywidualizmowi, który czynił go niebezpiecznym narzędziem do buntu przeciw komunizmowi. Tym wszystkim różnił się polski plakat od tego, z czym kojarzy się plakat ogólnie dzisiaj: był niezależny, podczas gdy dziś pojawiają się głosy, że na dobre został wchłonięty przez ogromną machinę biznesową.
Współczesny plakat filmowy często spotyka się z krytyką, a przynajmniej z rozczarowaniem. Czy to prawda, trudno ocenić, ale faktem jest, że polskie książki obrazkowe mogły odziedziczyć spory majątek artystyczny po naszej Szkole Plakatu. „Rok w mieście”, nowość na rynku autorstwa Katarzyny Boguckiej to tylko przykład, jak polscy ilustratorzy wybijają się świadomą artystyczną ekspresją, elementami ludowymi czy po prostu rozkoszną wolnością od rynkowych czy komercyjnych zobowiązań. Dzięki książkom obrazkowym odżywają nasze legendy i podania, którego najlepszym przykładem są baśniowe twory Jana Marcina Szancera. W „Gdańsku straszy” autorzy bawią się z gotycką atmosferą w polskim wydaniu, a „Wstydliwa historia majtek dla prawie dorosłych” wreszcie przekracza granicę wiekowych restrykcji, nic sobie nie robiąc z wymogów stosowności i dostarczając niebanalnej przyjemności. Polska książka obrazkowa rozgałęzia się w wielu kierunkach, szkoda jednak, że bezustannie boryka się z stereotypami niewolniczo rządzącymi polskim umysłem czytelniczym.
Książka obrazkowa ciągle relegowana jest jako produkt prosty, nieskomplikowany i stosowny wyłącznie dla dzieci jako coś gorszego niż literatura dla dorosłych. To ogromny błąd, przez który pozytywny wpływ książki obrazkowej na dziecięcy umysł jest ciągle niedoceniany. Książka obrazkowa bowiem to dzieło stricte artystyczne, które nie musi być „ładne” ani „grzeczne”, by podobać się rodzicom na tyle, by kupili ją swojemu dziecku. Służą one przede wszystkim rozwijaniu tzw. visual literacy, czyli alfabetyzacji wizualnej. Odkrywanie relacji między obrazkiem a słowami, które nie zawsze są jednoznaczne, a także kreatywne odczytywanie wiadomości i znaczeń ukrytych w stronie wizualnej pozwalają dziecku spędzać godziny nad jedną książką, zbierając wskazówki i bawiąc się w detektywa. „Czytanie” obrazków łączy zabawę i proces nauki, który nieświadomie rozgrywa się w umyśle malucha. Na wspomnianym już „Roku w mieście” można spędzić cały dzień, analizując historie poszczególnych postaci i odnajdując je na zawiłej mapie miasta niczym archeolodzy doszukujący się wizualnych skarbów. Książki obrazkowe takich zagranicznych autorów jak Shaun Tan, „Zagubione, znalezione” albo „Regulamin na lato”, opływają w bogactwo wyobraźni, a odczytanie obrazów to skomplikowany proces subiektywnej interpretacji. Badacze akademiccy studiują, jak treści zostają przekazywane w książce obrazkowej i jak wpływa to na poruszanie takich aspektów jak własna tożsamość, historia, rodzima kultura, trauma czy nawet polityka.
Książka obrazkowa ma zatem do pokonania wiele barier, nim wreszcie zostanie uznana jako pełnoprawna sztuka, jako artefakt - tak jak według zachodniego myślenia. Dziś polskie książki obrazkowe też mają do przekazania ważne treści, które po prostu odczytuje się w inny sposób niż literaturę i niedługo przyjdzie nam się tego nauczyć. Przykładowo, „Wroniec” Jacka Dukaja z ilustracjami Jakuba Jabłońskiego opowiada o grudniowej nocy 1981 roku w mroczny, alegoryczny i baśniowy sposób. Dziś książka obrazkowa jest nie tylko dla dzieci i nie opowiada wyłącznie o ludowych legendach. Sama tożsamość książki obrazkowej, która ciągle cierpi, gdy przylepia się do niej kategorię „dla dzieci”, musi więc w polskiej świadomości nabrać nowego znaczenia. Obecny stan rzeczy można uznać za mozolny początek, na szczęście jest to obiecujący początek.
Jakie są przewidywania na przyszłość? Polskie książki obrazkowe kontynuują szturm na zagraniczne rynki. W tym roku wyróżnienie w kategorii non-fiction Bologna Ragazzi Award 2015 otrzymał Jan Bajtlik za „Typogryzmol”, a w kategorii Book & Seeds Katarzyna Bogucka i Szymon Tomiło za „Wytwórnik kulinarny”. Nagrody, miejmy nadzieję, nie przestaną spływać dla polskich ilustratorów, bo takie uznanie może wreszcie wpłynąć na polską świadomość i opinie w kraju. To jeden z najbardziej oryginalnych produktów, które mamy szansę wysyłać w świat i pozwolić, byśmy dzięki nim zmierzyli się ze światowymi standardami i odkryli, że w niczym od nich nie odstajemy.
Marta Jakubek
Polarity International
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy