Moskwa. Fot. CarpeDream |
Około 3 lata temu Stafan i Łukasz, wówczas studenci UJ w Krakowie wpadli na pomysł, że fajnie byłoby wspólnie wyjechać do Australii. Plan wyprawy : drogą ladowo-morską z gitarami do krainy Kangurów. Wyprawa rozpoczęła się 20 maja. Z Bumerangiem Polskim śledzimy ich podroż, ktorą sami nazwali Carpe Dream. Po przebyciu Białorusi, Rosji, Mongolii i Chin obecnie są już w Bangkoku. Gdy dotrą do Sydney spotkamy się z nimi na bumerangowym pikniku.
Ale po kolei. Przedstawiamy fragmenty z wpisów ich podrożniczego bloga zaczynając od Mińska. Później Moskwa i słynna kolej transsyberyjska . Fascynująca relacja z której dowiemy się dlaczego Bialoruś to tak naprawdę Rosja oraz jak wielka różnica jest pomiędzy tym czego spodziewali się doświadczyć w związku z całym złym PR’em Rosji w polskich mediach, a tym co ich spotkało.
Pierwszy przystanek - Mińsk
Białoruś przywitała nas z uśmiechem . Mianowicie celnik, który w odpowiedzi na pytanie dokąd jedziemy usłyszał: „Do Australii”, uśmiechnął się tylko i zapytał nas o alkohol, narkotyki i psychotropy…. W innym kraju może pozwoliłbym sobie w takiej sytuacji na żart, że „dziękuję… ale kawy bym się napił”, jednak mając z tyłu głowy wszystkie te przestrogi o tym jaki to diabeł żyje za naszą wschodnią granicą trzymałem wyjątkowo język za zębami.Pierwszy przystanek - Mińsk
Jedną z pierwszych rzeczy, która rzuca się w oczy po przyjeździe do Mińska to mundurowi. Nasz białoruski gospodarz powiedział, że w jego kraju stosunek ilości policjantów do ilości mieszkańców jest jednym z najwyższych na świecie i chyba może coś w tym być bo nie pamiętam, żeby w którymkolwiek odwiedzonym przeze mnie dotychczas kraju byli oni tak wszechobecni – z jednej strony powinno to powodować, że czujesz się bezpiecznie, z drugiej jednak widok grupy maszerujących równym krokiem żołnieży z rosyjskimi flagami na mundurach nie kojarzy się najlepiej w związku z tym co widzimy i słyszymy w polskich mediach na temat ostatnich wydarzeń na wschodzie.
Mińsk – stolica Białorusi to niemal dwumilionowe miasto, które niestety muszę stwierdzić jest jedną z brzydszych stolic jakie widziałem dotychczas. W mojej opinii może on konkurować o ten tytuł z Sofią w Bułgarii czy Bukaresztem w Rumunii. Moja opinia jest oczywiście subiektywna i mocno powierzchowna bo spędziliśmy tutaj ledwie 2 dni, jednak powiem szczerze, że jeśli nie będzie takiej potrzeby to raczej nie pojawię się w tym miejscu po raz kolejny.
(...)
Kontrastem dla miasta, które jak mi się wydaje nie ma wiele do zaoferowania są tutaj ludzie – zatrzymaliśmy się u młodych Białorusinów, którzy byli dla nas bardzo gościnni, życzliwi i pomagali nam jak tylko mogli bo jak sami mówili Polacy i Białorusini to tak naprawdę jeden i ten sam naród…(...)
Cały wpis: 3
Z Mińska do Moskwy dostaliśmy się pociągiem. Ku naszemu zdziwieniu ten środek transportu okazał się odrobine droższy niż przejazd busem ale jak się nad tym zastanowić ma to sens, bo można było się w nim wygodnie przespać.
Koszt przejazdu pomiędzy stolicami tych „dwóch krajów” na osobę to ok 500 000 rubli białoruskich czyli jakieś 130 PLN. Czas przejazdu to około 10 godzin. Cudzysłów we wcześniejszym zdaniu jest nieprzypadkowy ponieważ z naszych dotychczasowych doświadczeń wynika, że Białoruś to tak naprawdę Rosja, z tym że tylko troszkę inaczej się nazywa. Dlaczego?
Po pierwsze – dlatego, że aby wjechać do Białorusi należy na granicy wypełnić kartę imigracyjną taką jak powyżej, w której jasno jest napisane, że dotyczy ona tych i tylko tych dwóch krajów właśnie.
Po drugie – dlatego, że granice białorusko-rosyjską przekracza się równie płynnie jak granice pomiędzy krajami w Schengen czyli tak naprawdę niezauważenie.
Po trzecie chyba najbardziej obrazotwórcze – z tego co nam powiedziano – jedynie około 5% ludności na Białorusi używa języka białoruskiego. Pozostałe 95% jak się łatwo domyśleć komunikuje się po rosyjsku. Para, u której zatrzymaliśmy się w Mińsku była tego dowodem bo pomimo tego, że oboje byli młodymi rodowitymi Białorusinami, rozmawiali ze sobą właśnie po rosyjsku.
(...)
W pociągu nawiązaliśmy pierwsze znajomości z Rosjanami – jak to najczęściej bywa nie odbyło się to bez odrobiny alkoholu i mnóstwie wypalonych papierosów. Pan na zdjęciu obok nie mówił ani słowa po angielsku a nasz rosyjski jak się okazuje też jeszcze nie jest perfekcyjny bo więcej było machania rękami niż faktycznej rozmowy. Okazuje się, że liczenie do dziesięciu, kilka zwrotów grzecznościowych i trzy toasty to ciągle za mało, żeby prowadzić płynną rozmowę z lokalsami, chociaż musicie wiedzieć, że na twarzy każdego z nich pojawia się sporo radości gdy słyszą jak dwóch łysych typów z Polski w australijskich kapeluszach przed wypiciem trunku proponują, żebyśmy wypili za to „cztoby chuj stajał i deńgi byli”.
(...)
Tak więc my jeszcze nie gawarit pa ruski ale już nam się tutaj podoba. Zobaczymy czy dalej będzie równie miło i sympatycznie.Cały wpis: 4
Pierwszego dnia nasza umuzykalniona gospodyni zabrała nas na festiwal studencki, który akurat tego dnia odbywał się w okolicy miejsca, w którym mieszkała. Mieliśmy okazję usłyszeć na żywo jedne z najbardziej popularnych kapel rosyjskiej sceny rockowej, po którym nastąpił całkiem spektakularny pokaz fajerwerków – co ciekawe cała impreza była sponsorowana przez prywatne osoby, milionerów, którzy jakiś czas temu ukończyli tenże właśnie uniwersytet. Lokalsi twierdzili, że ta impreza jest najlepszą imprezą studencką w całym roku a pokaz fajerwerków przebił na głowę ten z okazji nie tak dawno odbywającej się tutaj parady zwycięzstwa – kto by pomyślał, że w kraju o tak mocnych korzeniach socjalistycznych prywatne osoby są w stanie zorganizować coś lepiej niż instytucje publiczne.
(...)
Po koncertach udaliśmy się z poznanymi Rosjanami na miejsce, w którym cała studencka brać imprezowała na jednym wielkim after party wokół fontanny tuż obok uniwersytetu. Mieliśmy tam okazje przekonać się po raz pierwszy o tym jak gościnni są młodzi Rosjanie i jak wielka różnica jest pomiędzy tym czego spodziewaliśmy się doświadczyć w związku z całym złym PR’em Rosji w polskich mediach, a tym co nas spotkało.
Musicie wiedzieć jedną rzecz, która ciągle dziwi nas chyba najbardziej podczas naszego pobytu tutaj. Wiem, że ciężko w to uwierzyć ale w Rosji w godzinach 23:00 – 8:00 nie można kupić alkoholu! Domyślam się, że czytając to macie równie zdziwione miny jak my mieliśmy gdy nam o tym powiedziano – szczerze mówiąc myśleliśmy, że ktoś najzwyczajniej robi sobie z nas jaja, żeby zobaczyć jak zareagujemy, jednak nie, naprawdę takie są przepisy od jakiegoś czasu. Dodam tylko, że udało nam się te przepisy ominąć gdy raz w Moskwie poszliśmy w nocy z poznanym Ormiańczykiem do sklepu, jednak była to wyjątkowa sytuacja i gdyby nie obecność zaufanej osoby, która biegle mówiła po rosyjsku nie sądzę, żeby nam się to udało.
Jak się łatwo domyślić kiedy szliśmy na wspomniany after nad fontannę nie mieliśmy już własnych zapasów, bo wszystko spożyliśmy beztrosko podczas koncertu ale okazało się, że nie było to żadnym problemem ponieważ nasi młodzi towarzysze imprezy chętnie i obficie dzielili się z nami tym w co sami się roztropnie wcześniej zaopatrzyli.
Po kilku głębszych języki rozwiązały się zarówno nam jak i naszym gospodarzom, a dzięki temu, że większość z nich całkiem sprawnie komunikowała się po angielsku mogliśmy względnie swobodnie porozmawiać z nimi o czym tylko chcieliśmy, a że raczej wyrośliśmy już z pytań typu „co studiujesz” i „jakiej muzyki słuchasz” to dopytywaliśmy o tematy, które raczej uznalibyśmy wcześniej za „delikatne” – oczywiście tylko tych, z którymi wcześniej mieliśmy okazje poznać się na tyle, żeby mieć pewność, że można ich o takie rzeczy pytać. Od momentu przyjazdu bowiem nurtowało mnie spojrzenie Rosjan na sytuacje pomiędzy ich ojczyzną a Ukrainą, a konkretnie chodzi mi o aneksje Krymu, która jak wiadomo jest bardzo głośno i negatywnie opisywana w zachodnich (czyli również polskich) mediach. Otóż co ciekawe, dosłownie każdy młody wykształcony Rosjanin zapytany o to co sądzi na temat całej tej sytuacji twierdził, że nie ma w tym nic złego bo przecież Krym przez wiele lat był częścią Rosji i ta w tym momencie po prostu wypełniła wolę ludzi, którzy zamieszkują ten region i którzy sami w legalnym głosowaniu wyrazili taką chęć. Co jest jednak najciekawsze, praktycznie żadna z tych osób nie wypowiedziała się pozytywnie na temat obecnego prezydenta Rosji Władimira Putina a na sam dźwięk jego nazwiska na ich twarzach pojawiał się wyraźny niesmak.
(...)Cały wpis: 5
Kolej Transsyberyjska
Wiele osób słysząc plan naszej wyprawy twierdziło, że najbardziej nam zazdrości przejazdu koleją transsyberyjską. Za każdym razem kiedy to słyszałem muszę przyznać, że mocno się dziwiłem bo osobiście uważam, że prawdziwa przygoda zacznie się tam gdzie skończy się cywilizacja jaką znamy czyli najwcześniej w Mongolii, bo przecież Rosja nie różni się od Polski tak bardzo ani pod kątem krajobrazów ani mentalności, za to po krajach takich jak Chiny, Laos, Tajlandia czy Indonezja spodziewam się czegoś całkowicie innego – po mojemu spodziewam się prawdziwej przygody właśnie.
Zanim przejdę do naszych osobistych wrażeń i spostrzeżeń, kilka faktów na temat tego legendarnego już środka transportu bo te naprawdę robią wrażenie:
– jest to najdłuższa linia kolejowa na świecie wybudowana na przelomie XIX i XX wieku,
– z Moskwy kolej dojeżdża bezpośrednio do Władywostoku, z którego w dwa dni można już dopłynąć do Japonii,
– całkowita długość torów na trasie Moskwa – Władywostok wynosi ok 9290km!!! (z Krakowa do Aten jest ok 1900km),
– podróżując koleją transsyberyjską przejeżdża się przez 8 stref czasowych, czyli o jedną więcej niż różnica pomiędzy Polską a Meksykiem!
Jeśli chodzi o informacje praktyczne to zacznijmy od samych biletów. Jeśli planujecie albo myślicie, że któregoś dnia będziecie planowali wybrać się w podróż koleją transsyberyjską to upewnijcie się najpierw, że będziecie w stanie kupić bilety na konkretny przejazd i zróbcie to odpowiednio wcześnie bo pociąg jest bardzo mocno obłożony na wiele dni do przodu i muszę przyznać, że mieliśmy sporo szczęścia, że udało nam się dostać całkiem niezłe miejsca na kilka dni przed wyjazdem. Istotne jest to, że może się okazać, pomimo tego, że biletów jest sporo to pozostały tylko te w przejściu i to jeszcze przy drzwiach co nie jest wygodne patrząc pod kątem tego, że podróż może trwać nawet 7 dni. Pociągi wyjeżdżają z Moskwy po 2-4 razy dziennie a mimo to zwykle są zapchane po sam dach.
Jeśli chodzi o wyżywienie podczas przejazdu to poza właściwym przygotowaniem własnego prowiantu na drogę najlepszą, najtańszą i najsmaczniejszą opcją jest korzystanie z usług „babuszek” na przystankach, które oferują głównie „pierożki” z różnego rodzaju nadzieniem ale nie tylko, można bowiem u nich zaopatrzyć się w zimne piwo, wodę, lody, papierosy czy inne rzeczy, które podczas długiej podróży stają się artykułami pierwszej potrzeby. Wszystkie wspomniane produkty można również kupić u pań, z wagonu restauracyjnego które od czasu do czasu chodzą po pociągu ale znacznie bardziej opłacalne jest zaopatrywanie się na stacjach. Warto wspomnieć, że pierożki sprzedawane przez urocze babuszki nie mają wiele wspólnego z tym czego się spodziwamy znając polską wersję pierogów. Tutaj mamy do czynienia z przekąskami dużo większmi od naszych polskich pierogów. Są zrobione z ciasta drożdżowego i wypełnione różnego rodzaju farszem (kapusta, ziemniaki i mięso…) i są całkiem smaczne i pożywne. Cena za 3 – 100 rubli. Podczas podróży mamy nieograniczony dostęp do wrzącej wody, a u pani konduktor można dostać kawę 3w1 w cenie 30 rubli (ok. 2,5 PLN).
Wracając do standardu przejazdu – jest naprawdę zadowalający. Można się w miarę wygodnie wyspać, nawet będąc względnie wysoką osobą. Trzeba jednak wspomnieć o jednej istotnej kwestii, która doskwiera nam najbardziej, mianowicie o temperaturze. Wydawałoby się, że skoro jedziemy przez Syberię należy się spodziewać raczej problemów z chłodem a nie z upałem. Nic bardziej mylnego. W momencie, w którym piszę ten post jest tutaj godzina 22 czasu moskiewskiego (23 lub 24 czasu lokalnego) a termometr obok naszych łóżek pokazuje 29 kresek. W ciągu dnia było jeszcze cieplej bo około 35 stopni celcjusza, a wentylacji w wagonie praktycznie nie ma. W każdym „przedziale” jest niewielkie uchylane okno ale delikatnie mówiąc nie spełnia ono swojej roli bo pomimo tego, że wszyscy ubrani są w absolutne minimum to i tak jest bardzo ale to bardzo gorąco. Powietrze w wagonach po prostu stoi w miejscu przez co jest naprawdę duszno a w ciągu dnia przez większość czasu pot leje się z nas strumieniami.
Ciąg dalszy wpisu: 6
Stefan i Łukasz (Carpe Dream)
W następnym odcinku: Czelabińsk, miasto slynne z mocarnych kobiet i najglebsze jezioro na świecie - Bajkał.
Zob. też o genezie wyprawy i jej uczestnikach: Carpe Dream - czyli z gitarami do Kangurów
Zob. też o genezie wyprawy i jej uczestnikach: Carpe Dream - czyli z gitarami do Kangurów
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy