Ewa Kopacz, Małgorzata Kidawa-Błońska i Beata Szydlo. Fot. (Wikimedia Commons) Platforma Obywatelska, J.R.Kruk |
Porażka w wyborach prezydenckich Bronisława Komorowskiego i zbliżające się jesienne wybory parlamentarne, zmusiły partię rządzącą w Polsce, Platformę Obywatelską (PO) - do przegrupowań i przemeblowania sceny politycznej. Przemeblowanie było od dawna konieczne, ale nie przy zastosowaniu kryteriów „afery podsłuchowej”, jak to zrobiono w PO. Zabrakło rzeczywistej oceny merytorycznej członków rządu, a kryterium ”głupot wypowiadanych przez polityków przy wódeczce”, nagranych przez wścibskich kelnerów i upublicznionych - jest moim zdaniem - po prostu idiotyczne. Dlatego, najbardziej kompromitujący Polskę ministrowie w rządzie pozostali i nader kierują kluczowymi resortami: MON i MSZ.
No cóż, nie moje małpy, nie mój cyrk, nie nazywam się Ewa Kopacz a rząd, to nie moja ekipa do rządzenia krajem i zrobienia czegokolwiek pożytecznego w Polsce i dla Polski, na arenie europejskiej czy światowej.
Jedna zmiana mnie natomiast usatysfakcjonowała – zmiana marszałka Sejmu RP, konstytucyjnie drugiej osoby w państwie. Wysadzenie ze stołka Radosława Sikorskiego, sztucznie przez media wykreowanego na polskie bóstwo polityczne, było swoistym majstersztykiem premier Kopacz.
Nigdy nie ukrywałam i nie ukrywam nadal, że dla mnie, akurat ten polityk ma najwięcej z całej plejady polskich polityków za uszami, a jego największym grzechem kardynalnym było wplatanie Unii Europejskiej w niebezpieczne awantury na kijowskim Majdanie i krwawą wojnę domową na Ukrainie. Odpowiada za to osobiście. Utrzymywanie go na synekurach państwowych i zrobienie z niego po prezydencie - drugiej osoby w państwie - jest dla mnie objawem totalnej niedojrzałości politycznej PO, która nie posiada żadnej zdolności realnej oceny zjawisk politycznych, ani zachodzących wewnątrz kraju, ani za graniczną miedzą.
Natomiast zaproponowanie na opróżnione stanowisko Małgorzaty Kiwawy-Błońskiej bardzo mnie cieszy. To spokojna, zrównoważona kobieta, socjolog z zawodu, z korzeniami sięgającymi szczytów przedwojennej sceny politycznej. Niewątpliwie jest w stanie zrozumieć, co to jest polska racja stanu w szerszym aspekcie, nie tylko z perspektywy rodzimego grajdołka i irracjonalnej adoracji USA polskiego establishmentu. Prezydent Stanisław Wojciechowski, to jej pradziadek, tak samo jak premier Władysław Grabski, którego dorobek szalenie cenię. Ojciec, prof. Maciej Wł. Grabski jest znanym polskim metaloznawcą.
To są istotne szczegóły, bowiem czeka ją starcie polityczne na jesiennym ringu wyborczym przy boku Ewy Kopacz przeciwko Beacie Szydło, kreowanej przez PiS kandydatce na premiera, którą wspierać będzie Andrzej Duda, nowo wybrany prezydent RP, także wywodzący się z rodziny profesorskiej.
I jeszcze jedno jest ważne – Beata Szydło, z zawodu etnograf i manager kultury, w Małgorzacie Kidawie-Błońskiej będzie miała godnego kontrpartnera, której ani administrowanie kulturą, ani też sama kultura nie jest obca, zwłaszcza filmowa.
Obie panie cechuje wysoka kultura osobista, przyzwoity język politycznej wypowiedzi i swego rodzaju odpowiedzialność, za to, co robią. Obie panie są też doskonale wykształcone, mają tzw. kinersztubę i są obyte ze sceną polityczną.
Trzecią osobą na ringu będzie niewątpliwie liderka PO, obecna premier - Ewa Kopacz. Z Beatą Szydło łączy ją pochodzenie z podobnych małomiasteczkowych środowisk, dzieli poziom inteligencji emocjonalnej. Bardziej opanowana jest posłanka PiS, bardziej ulegająca emocjom - liderka PO.
Obie panie przeszły już chrzest bojowy w swoich formacjach politycznych w czasie kampanii prezydenckiej i obie są na szczycie swoich ugrupowań politycznych. Beata Szydło występuje jako oficjalna kandydatka PiS na premiera RP.
Trudno mi ocenić jak będzie wyglądała walka tych pań o głosy wyborców. Inną sytuację ma PO, inna jest w PiS.
PO, po koszmarnym i długofalowym festiwalu błędów politycznych i porażce w wyborach prezydenckich, będzie walczyć o utracone wpływy we własnych szeregach. PiS, na kanwie zwycięstwa Andrzeja Dudy - o pozyskanie wyborców spoza PiS, by uzyskać wynik wyborczy, pozwalający PiS na samoistne rządzenie. Obie partie walczą o swoje - być albo nie być.
Ani Platforma Obywatelska, ani tym bardziej Prawo i Sprawiedliwość – nie są ugrupowaniami politycznymi, z którymi się ideowo utożsamiam. I nie ja jedna. Ich akceptacja w potencjalnym elektoracie nie przekracza obecnie dla obu partii w sumie: 4O% — 45%. Ponad połowa polskiego społeczeństwa będzie miała wielki dylemat, na kogo w październiku oddać swój głos.
Czy panie wezmą się tradycyjnie, po babsku, za koafiury, czy też, jak to lubią panowie – będą się tarzać w błocie lub kisielu, uprawiając wolną amerykankę – czas pokaże.
Jest też trzecia alternatywa – wszystkie trzy panie dowiodą w kampanii wyborczej, że walki polityczne o wpływ na elektorat można prowadzić w sposób merytoryczny, kulturalny, na cywilizowanym poziomie, bez ciosów poniżej pasa, bez naruszania ludzkiej godności, bez opluwań, pomówień, pyskówek. Że kampania wyborcza może być rzeczowa, kompetentna i bez obietnic gruszek na wierzbie.
Ale czy ich sztaby wyborcze na to przystaną? Czy skundlone propagandą media, zechcą zachować stosowny dystans i uczciwie relacjonować kampanię wyborczą?
Muszę przyznać, że targają mną wielkie wątpliwości. I wcale nie jestem pewna, czy walka trzech pań na politycznym ringu będzie przyzwoita. Oczywiście, nie z ich osobistych powodów, ale dzięki nieodpowiedzialnym mediom i sztabom wyborczym. A także dzięki wszystkim pozostałym ugrupowaniom politycznym, biorącym udział w wyścigu do Sejmu i Senatu RP. Bo te, już bez żadnych hamulców i bez żenady będą pomiatać PO i PiS, i wszystkimi trzema paniami. Byle by tylko zaistnieć, zdobyć trochę głosów i zasiąść w ławach poselskich czy senatorskich przy ul. Wiejskiej w Warszawie. Władza, pojmowana w naszym kraju głównie, jako zdobycie parlamentarnej synekury - to narkotyk. Uzależnia i kreuje nieobliczalność działań. Bezpardonowych, chamskich i bezczelnych.
Nie jestem optymistką w tej materii, niestety.
Pozostanie mi parlamentarną kampanię wyborczą biernie obserwować. I mieć cichą nadzieję, że wszystkie trzy gwiazdy partii „postsolidarnościowych” będą zachowywać się odpowiedzialnie.
Jak już wspomniałam – nie moje małpy, nie mój cyrk. W czasie kampanii wyborczej będę zabiegała, by lewica nie wyleciała na stałe z polskiego parlamentu.
Tylko tyle mogę w tych wyborach zrobić…
***
Co nas czeka, być może...
Zofia Bąbczyńska-Jelonek
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy