Jak na relikwię, której pożądają najwybitniejsi
piłkarze, jest stanowczo zbyt łatwo dostępny. Przed niepozornym namiotem w
sercu Berlina tłoczy się co najmniej stuosobowa kolejka kibiców chcących
sfotografować się z trofeum wręczanym triumfatorom Ligi Mistrzów. Puchar
Europy, ze względu na kształt zwany również Wielkimi Uszami, stoi wewnątrz
niczym nieosłonięty, więc można go nawet dotknąć, ewentualnie - jak czynią
kapitanowie zwycięskich drużyn - wycałować. Czyli poczuć to, czego nigdy nie
poczuły gwiazdy formatu Buffona lub Ibrahimovicia.
Na
wszelki wypadek wypytuję, czy UEFA nie robi kibiców w trąbę. Czy nie wystawiła
na ulicę kopii. - Zapewniali nas, że to oryginał, ale kto ich tam wie. Jak
miałbym to sprawdzić? - wzrusza ramionami hiszpański wolontariusz. I dodaje, że
gęsty tłum oblega namiot od chwili otwarcia berlińskiego miasteczka Ligi
Mistrzów. Ścisk ma trwać do sobotniego popołudnia, gdy tymczasowy park rozrywki
zostanie zamknięty, a trofeum przewiezione na Stadion Olimpijski, gdzie
Barcelona zmierzy się z Juventusem. Do pucharu dopchają się tysiące ludzi.
Wiadomo, bezcenny łup w epoce maniackiego przechwalania się selfies.
Na
razie jest czwartkowy wieczór, stoimy pod Bramą Brandenburską, symbolem
niemieckiej stolicy i zjednoczenia kraju. Kilkadziesiąt hektarów wokół zabytku
- szacuję okiem nieuzbrojonym, to na pewno obszar większy niż zajmowany przez
stadion - należy do UEFA. A precyzyjniej - do jej sponsorów, bo motywy
piłkarskie w miasteczku LM są przygniecione przez potężne loga głównych
„biznesowych partnerów” (to oficjalna nomenklatura) prezesa Michela Platniego i
jego świty. Teren od reszty Berlina odgradzają barierki, przy wąskich wejściach
ochroniarze czuwają, by nikt nie wtargnął do środka z rowerem lub ochotą do
wywoływania awantur.
Tylko
tutaj gospodarze mogą poczuć klimat wyjątkowego futbolowego spektaklu, bo
generalnie podsuwają scenę i na tym ich rola się kończy. Miasto, owszem,
zyskuje w twardej walucie - w ubiegłym roku Lizbona zarobiła na finale 45 mln
euro. Ale lokalni entuzjaści futbolu są od delicji odcięci. Finaliści
przylatują do Berlina dopiero w piątek, by natychmiast ukryć się przed ludem -
Juventus w Hotelu Regent, Barcelona wybrała niemal sąsiadujący z nim Grand
Hyatt. Odbędą jeden trening (czy raczej: zapoznają się z murawą), po
kilkudziesięciu godzinach piłkarze odlecą do domów. Finał berlińczycy obejrzą w
telewizji, bo UEFA na trybuny wpuszcza niechętnie. 20 tys. biletów przekazała
turyńczykom, tyle samo otrzymali Katalończycy, dla kibiców neutralnych zostało
zaledwie 6 tys. Wszystko przez to, że najhojniej - 24,5 tys. wejściówek! -
zgodnie z tradycją obdarowano gości działaczy UEFA oraz gości specjalnych UEFA,
czyli sponsorów, biznesmenów zaproszonych przez sponsorów, a może także
przyjaciół biznesmenów zaproszonych przez sponsorów. I to ci ostatni usiądą zasadniczo
tam, skąd najwygodniej oglądać mecz, czyli wzdłuż linii bocznych boiska.
Zwykli
zjadacze kiełbasek mają obowiązek przeżyć finał przede wszystkim w miasteczku
Ligi Mistrzów, w którym lansują się - wyłącznie jazgotliwie, subtelności tu nie
uświadczysz - globalne korporacje pozyskujące klientów przu użyciu piłki
nożnej.
Jeśli
młodsze, starsze lub całkiem dorosłe dzieciaki chcą poćwiczyć celność kopnięć,
to wyłącznie pod błękitem Gazpromu - gospodarcze ramię reżimu Putina zajmuje
chyba najwięcej przestrzeni, co nie dziwi, wszak energetyczny potentat jest
mecenasem wielkiego zawodowego sportu nie od dziś. Kto chce ustrzelić piłką
bramkarza - plastikowa sylwetka uchyla się, zabawa zdecydowanie wbrew duchowi
gry - tego serdecznie zaprasza UniCredit. A może potrzebujesz natychmiast
połączyć się z Wi-Fi, by rozesłać znajomym słitfocie bez wykosztowywania się na
roaming? Już podbiega hostessa, która uprzejmie donosi, że wystarczy ściągnąć
na smartfona odpowiednią aplikację Mastercard. Atrakcje i usługi oferują także
Nissan i Sony, rozgrywanemu na sztucznym miniboisku turniejowi amatorów
patronuje Adidas, piwem możesz poić się do nieprzytomności pod warunkiem, że
naleje ci Heineken. I najbardziej osobliwy konkurs, zorganizowany przez HTC -
nagrodę wygrywa fan, który zrobi smartfonem najlepsze zdjęcie modelce
wdzięczącej się pośród smartfonów. Tak zbaraniałem, że postanowiłem
zmodyfikować zabawę. Obfotografowałem smartfonem chłopców obfotografowujących
smartfonami dziewczynę otoczoną smartfonami.
Chyba
nigdzie nie dociera do kibica intensywniej, jak nowoczesna piłka nożna obrosła
globalnymi korporacjami i jak bardzo zmienia go w klienta. W całym rozległym
miasteczku nie wykryjesz skrawka przestrzeni, który nie służyłby natrętnemu,
przepraszam za wulgaryzm, budowaniu marki. A kibicowską powinność - nikt tu nie
obrazi cię słowem „konsument”! - ostatecznie wypełniasz w usytuowanym przy
wyjściu z miasteczka sklepie ze strojami i gadżetami w barwach Barcelony i
Juventusu. Wewnątrz uzmysłowiłem sobie, jak pędząca komercjalizacja futbolu
rozmija się z ekonomicznymi realiami - kiedy usłyszałem młodych Włochów
deliberujących, czy jednego z nich stać na koszulkę za 90 euro, przypomniałem
sobie o toczącym południe Europy kryzysie i pomieszkującym u rodziców do
trzydziestki prekariacie. Przemknęły mi przez głowę naiwne pytania. Czy
koszulka ukochanej drużyny, skoro już musi być towarem, nie powinna być towarem
możliwie najtańszym, na który stać każdego? Czy musi być tak, że w piłkę
wygrywają wyłącznie globalne korporacje sponsorowane przez globalne korporacje,
że finały oglądają z trybun przede wszystkim szychy z globalnych korporacji, a
kibicom zostaje rólka posłusznych klientów globalnych korporacji? Pytanie
brzmią naiwnie, bo miażdżącą odpowiedź dają tabelki Football Money League -
przychody Barcelony od początku stulecia wzrosły o niemal 500 proc.
Po
powrocie do hotelu zbadałem sprawę tamtego Pucharu Europy. To musiała być
replika, bo repliki UEFA wręcza nawet zwycięzcom Ligi Mistrzów. Oryginał trzyma
od 2009 roku u siebie.
Dariusz Drygas
24 Polonia Sport 7
* * *
W finale 23. sezonu Ligii Mistrzów, ktory odbył się 6 czerwca 2015 na Stadionie Olimpijskim w Berlinie , zwycięzcą została FC Barcelona po wygranej 3:1 nad Juventusem FC
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy