Msza św. na Błoniach w Krakowie w czasie żałoby po śmierci Jana Pawła II, 7 kwietnia 2005 r. Fot. M.Miłoś (CC) |
Okrzyknięcie ludzi, którzy 10 lat temu przeżywali śmierć
Jana Pawła II „pokoleniem JP2” było czymś na wskroś naturalnym. Wyrosło z
atmosfery dni i oczekiwań związanych z tymi wydarzeniami. Śmierć papieża
wykraczała bowiem poza proste wyobrażenie biegu życia, była czymś paradoksalnie
niewiarygodnym, choć przecież wpisanym w naturę ludzkiej egzystencji.
Na własnej skórze można było odczuć co przeżywali nasi
przodkowie, gdy obserwowali odchodzenie królów i władców, których życie wiązano
z kolejnymi epokami w dziejach. Wydawali się wieczni i niezniszczalni,
wymykający się prawom natury. Bo przecież nie byli tylko ludźmi, lecz żywymi
symbolami, fundamentami rzeczywistości, definicją codziennego trwania, istotami
porządkującymi hierarchię świata. Ich śmierć zawsze wiązała się z niepokojem,
wizją rychłego końca świata, poczuciem pustki, zagubienia, zachwiania
rzeczywistości. Andrzej
Lubieniecki tak opisywał atmosferę przed śmiercią Zygmunta Augusta:
…kilka
lat przed śmiercią królewską, gdzie jeno zjechało kilka ludzi duchownych,
świeckich bądź to senatorów, bądź to szlachty, nawet kupców, nigdy nie chybiło,
aby byli nie mieli o przyszłym interregnum mówić, a to z wielką bojaźnią i struchleniem.
Reakcja na śmierć Jana Pawła II była więc efektem zbiorowego niepokoju nad przyszłością, wyrwaniem z tego co było oczywiste, codzienne i powszednie. Jak przed czasem ostatecznym kraj zalała fala mniej lub bardziej fałszywych pojednań, prawdziwych, a może kompletnie udawanych gestów i przemian. Oczywiście starano się to jakoś zagospodarować, akt żalu, tęsknoty czy może strachu zamieniając w socjologiczne pojęcie „pokolenia”. Oto w świat wyruszyć miało „pokolenie JP2” , nieokreślone i nieostre, ale odwołujące się do postaci papieża nie tylko w warstwie symbolicznej, ale także realnego działania. Przecież w momencie jego zgonu akty strzeliste wiernopoddańczego hołdu wobec wszystkiego co Ojciec Święty mówił, były czymś naturalnym i na miejscu. Na zbiorowym uniesieniu wyrosło „pokolenie”, którym po prostu wypadało być.
Pomnik Jana Pawła II w Sydney. Fot.K.Bajkowski |
Bo choć nie wierzę w „pokolenie JP2”, które wykreowało jakiś własny model zachowań czy wzorców, to uważam, że można o nim mówić o kontekście przeżycia jakie mogli doświadczyć żyjący w latach 80. i 90. XX wieku. Papież był nie tylko przywódcą religijnym, kapłanem czy filozofem – był postacią popkultury, w którą potrafił się doskonale wpisać, albo sam był wpisywany w mniej lub bardziej udolny sposób. Obok Jana Pawła II nie można było więc przejść obojętnie, z trudem można było opisać rzeczywistość bez jakiegokolwiek odwołania do jego postaci, bez uwzględnienia go w swoich rozważaniach. W szczególności dotyczyło do Polaków, dla których nie był to zwyczajny pontyfikat kolejnego z biskupów Rzymu, ale nobilitacja wśród narodów świata. Papież miał brać na swoje barki nie tylko los Kościoła, ale także nasze kompleksy i fobie i leczyć je swoją popularnością i sławą. Stawał się tym samym ikoną czegoś więcej niż tylko religii. Budował wręcz rodzimą tożsamość wpisując się w symbolikę narodową. W tym sensie to co mówił czy pisał miało naprawdę drugorzędne znaczenie. Imię Jana Pawła II paraliżowało i wartościowało. Politycy koniecznie chcieli na ulotkach umieścić zdjęcie z papieżem – co miało być wyrazem ich szczególnej uczciwości – a nadanie imienia Ojca Świętego kolejnej szkole czy ulicy poczytywano wręcz za wymóg chwili. Ten płytki kult też był czymś zupełnie naturalnym, choć czasem irytującym. Nie zawsze stały za nim przecież czysto cyniczne pobudki, ale chęć oddania pozytywnych uczuć wobec nietuzinkowej postaci.
Papież Jan Paweł II stał się takim samym symbolem narodowym jak Kościuszko, Piłsudski, Chopin i wielu innych zdobiących okładki książek i podręczników. Wszedł do panteonu twórców naszej tożsamości, przy czym – podobnie jak w ich przypadku – wiązało się to raczej z emocją, niż z jakimkolwiek powiązaniem ideologicznym. Tak jak Kościuszko jest dzisiaj po prostu postacią z pomników, a nie wzorem demokraty i republikanina, tak samo papież prawdopodobnie w zbiorowej świadomości nie przeskoczy nigdy „wadowickich kremówek”. Pozostanie kimś na kim zbudowano element tożsamości, nie bardzo jednak wiadomo dlaczego. I chyba to największy dowód na to, że „pokolenie JP2” istniało. Istniała grupa, która wyniosła papieża do rangi symbolu, namalowała go na sztandarach i wpisała w swoje życie. Dlatego tez to pokolenie nigdy nie będzie zdolne do oceny czy rozważenia nauczania papieża-Polaka i jego aktywności w życiu religijnym, społecznym czy politycznym. Każda próba krytycznego podejścia zawsze będzie uderzeniem nie w istotę dyskusji moralnej czy teologicznej, ale w nietykalny symbol, nad którym się nie deliberuje, lecz się go czci.
Ci którzy żyli w czasie pontyfikatu Jana Pawła II siłą rzeczy będą tą postacią sparaliżowani. Sęk w tym, czy tym dla których papież-Polak to postać czysto historyczna pozostawią pole do dyskusji nad sensem i wagą pontyfikatu, który zakończył się dziesięć lat temu. Nie po to, żeby Jana Pawła II znielubić, ale wydobyć go z przestrzeni zwyczajnej chorągwi powiewającej nad naszą narodową dumą. Myślę, że tej postaci bardzo się to należy.
Sebastian Adamkiewicz
Histmag.org
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy