Tadeusz Konwicki (1926 - 2015) Fot. L.Szymański/PAP |
Minister kultury Małgorzata Omilanowska:
Andrzej Wajda:
"Odszedł, ale
zostawił nam swoje powieści, rozważania o naszym świecie, swoje filmy. I będzie
do nas wracał. Konwicki w tych najtrudniejszych latach był tym, który pokazywał
nam, że trzeba być sobą, stać przy swoich, a równocześnie zmieniać ten świat i
tworzyć nowy. On to robił, otwierał przed nami nowe rzeczywistości.
Spotkałem go w
życiu dość wcześnie. To on zadecydował, że zrealizowałem "Kanał". To
jego upór, jego zdecydowana postawa podczas komisji scenariuszowej spowodowała,
że ten film został zatwierdzony, a potem zrealizowany. Był kierownikiem
literackim w zespole filmowym TOR, gdzie robiłem swoje kolejne filmy, więc
miałem możność obserwować go z bliska, pamiętam jego bardzo złośliwe oceny
tego, co mu się nie podobało, ale też fantastyczne reakcje, milczące pochwały,
tego co akceptował".
Andrzej Titkow,
autor dwóch filmów dokumentalnych poświęconych Konwickiemu: "Nie był postacią ze spiżu, marmuru czy z żelaza, tylko raczej z ziemskiego prochu. Był to człowiek niezwykle mądry i szlachetny".
Sam Tadeusz Konwicki mawiał o sobie, że jest "ostatnim, co pamięta początek XX wieku". Był zarówno partyzantem antysowieckiego podziemia, jak i zaangażowanym marksistą, wreszcie - sceptycznym obserwatorem dziejów.
- Mam w sobie
pewne mechanizmy, które decydują o moim życiu. Moim osobistym zjawiskiem
wewnętrznym jest poczucie obcości. Miałem je przez całe życie, ale nigdy sobie
tego nie uświadamiałem. Dopiero teraz, na starość, nagle zrozumiałem, że
decydowało to w jakiś sposób o moim postępowaniu. Krótko mówiąc, zawsze się
czułem wrzucony do jakiejś rzeki, która mnie niesie. Właściwie wszystko działo
się wbrew mojej woli. Nie wiem, czy to ułomność, czy może po prostu obiektywna
sytuacja, ale ja się zawsze czułem obco. Tak jak jeden z moich bohaterów, czasem
powtarzam w różnych sytuacjach życiowych: "Co ja tu robię?" - mówił
kilka lat temu.
Urodził się 22
czerwca 1926 r. w Nowej Wilejce. Liceum ukończył na tajnych kompletach. W 1944
r. przyłączył się do Ósmej Brygady AK, zwanej Oszmiańską. W partyzantce antysowieckiej
pozostał do kwietnia 1945 r. Potem, wraz z kolegami, przedostał się do Polski,
rozpoczął studia na polonistyce Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Debiutował w 1946
r. jako reportażysta tekstem pt. "Szkice z Wybrzeża" (w dodatku
literackim do "Dziennika Polskiego"). Od 1946 r. pracował w tygodniku
"Odrodzenie" jako korektor i redaktor techniczny, publikując tam
jednocześnie recenzje literackie. W tym czasie pisywał też w innych pismach
m.in. "Dzienniku Literackim", "Nurcie",
"Pokoleniu", "Wsi", "Walce młodych", "Życiu
Warszawy". Niektóre z artykułów pisanych w tym okresie uznał po latach za
teksty, których "nie da się usprawiedliwić", w "Kalendarzu i
klepsydrze" wyznał otwarcie, że wstydzi się właśnie swej ideologicznej
publicystyki.
Debiutancka powieść
Konwickiego "Rojsty", w której nawiązywał do doświadczeń
partyzanckich, przedstawiając zderzenie patriotycznego idealizmu z
rzeczywistością wojny, została w 1948 r. zatrzymana przez cenzurę, ukazała się
dopiero w 1956 r. Pierwszym opublikowanym dziełem Konwickiego stało się więc
socrealistyczne opowiadanie "Przy budowie" (1950) opisujące
doświadczenia autora w brygadzie kopaczy w Nowej Hucie, gdzie spędził pięć
miesięcy 1949 r.
- Szukałem swego
miejsca na ziemi - wspominał po latach. - Przy przekonaniu, że głupi świat
doprowadził do wojennej hekatomby wydawało mi się, że receptą na wydobycie się
z tej całej katastrofy, również moralnej, jest utopia socjalistyczna -
tłumaczył się Konwicki po latach z okresu, gdy był jednym z
"pryszczatych", zaangażowanych, bezkompromisowych głosicieli
socjalistycznej ideologii, publikującym reportaże i felietony m.in. w
"Nowej Kulturze" i "Sztandarze Młodych".
W 1953 r. Konwicki
został przyjęty do PZPR, w tym czasie pracował nad "Władzą",
polityczną powieścią o trudnościach z wdrażaniem nowego ustroju na prowincji.
Potem ukazały się "Godzina smutku" i "Z oblężonego miasta".
O flircie z komunizmem Konwicki powie po latach w wywiadzie przeprowadzanym
przez Stanisława Beresia: - Nie tylko nic nie zyskałem, ale i straciłem. Mogę
na to przytoczyć dowód: pięć moich nieudałych, wadliwych, ułomnych i chorych
książek to właśnie straty spowodowane moim lekkomyślnym przyłączeniem się do
marksizmu.
Październik'56
roku był dla Konwickiego wstrząsem. - Ja miałbym powiedzieć: pomyliłem się,
przepraszam i już jestem świeżutki, inny? Runęła moja nadpiłowana gałąź, a ja
razem z nią - wspominał w "Kalendarzu i klepsydrze". - Ci, którzy
mnie w jakiś sposób urabiali ideologicznie, którzy mnie pouczali, którzy
stosowali wobec mnie jakąś pedagogikę (...), ci wszyscy ludzie nagle pewnego
dnia powiedzieli mi: to ty, frajerze, w to wierzyłeś? To ty byłeś naiwny do
tego stopnia? ("Cień obcych wojsk", w tomie "Wiatr i pył").
Na pewien czas
Konwicki odszedł od literatury w stronę twórczości filmowej. Debiut reżyserski
Konwickiego, "Ostatni dzień lata" (1958), nakręcony z nieliczną
ekipą, wyprzedzał francuską Nową Falę tonacją osobistej wypowiedzi twórcy i
nowoczesną formą. Kolejne filmy: "Zaduszki", "Salto",
"Jak daleko stąd, jak blisko", "Dolina Issy", Opowieść o
"Dziadach" Adama Mickiewicza "Lawa" potwierdziły
niepowtarzalny charakter kina Konwickiego, który uważany jest za współtwórcę
Polskiej Szkoły Filmowej i kina autorskiego. Był scenarzystą "Zimowego
zmierzchu", "Matki Joanny od Aniołów", "Faraona",
"Jowity", "Austerii", "Kroniki wypadków
miłosnych".
W 1963 r. ukazał
się "Sennik współczesny", jedna z najważniejszych książek polskiej
literatury powojennej, szkatułkowa opowieść o przeżyciach pokolenia
dojrzewającego w czasie wojny i próbującego się znaleźć w czasach powojennych.
Trzy lata później, w 1966 r., Konwicki rzucił legitymację partyjną po usunięciu
z PZPR Leszka Kołakowskiego. Rok później ukazało się
"Wniebowstąpienie" - rozchwytywana przez czytelników powieść, uznana
przez władze za "wypadek przy pracy" cenzorów. To także panorama
losów pokolenia, które wchodziło w życie po wojnie, podobnie kolejna książka
"Nic albo nic".
"Kalendarz i
klepsydra" (1976) napisany w formie para-dziennika, jest zbiorem
obserwacji, anegdot, wspomnień, relacji z podróży, portretów przyjaciół m.in.
Słonimskiego, Dygata, Holoubka, Łapickiego oraz sławnego kota Iwana.
"Kalendarz..." wyszedł nakładem Czytelnika, ale "Kompleks
polski" (1977) już trafił do drugiego obiegu, podobnie jak "Mała
Apokalipsa" (1979), najsłynniejsza powieść Konwickiego, obraz
gospodarczego, politycznego i obyczajowego rozkładu PRL-u końca dekady
Gierkowskiej, ale także rozrachunek z PRL-owską opozycją.
Po 1976 r.
Konwicki publikował w wydawnictwach II obiegu. W 1982 r. był współautorem apelu
intelektualistów, będącego protestem przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego w
Polsce. Karnawałowi Solidarności Konwicki przyglądał się sceptycznym okiem. W
książce "Lawina i kamienie" wspomina, że po doświadczeniach młodości
nie kusiły go już żadne ideologie, także ta solidarnościowa. Bohater
"Rzeki podziemnej, podziemnych ptaków" - powieści o grudniu 1981
roku, zauważał: - Kłopoty to się dopiero zaczną, jak odzyskamy niepodległość.
Dyskusje
wywoływała każda kolejna książka Konwickiego. "Pamflet na siebie"
(1995) był pożegnaniem artysty z pisaniem. W telewizyjnej wypowiedzi dla
Stanisława Beresia Konwicki, opowiadając o tej książce, przedstawiał ją jako
zamknięcie swojej kariery pisarskiej: - Nieoczekiwanie dopadła mnie starość.
Jestem znudzony i zniechęcony. (...) Czuję, że w ogóle niepotrzebnie pisałem i
że z ulgą odłożyłem pióro (chyba na zawsze) - przyznał.
Tadeusz Konwicki
zmarł w środę wieczorem w swoim warszawskim mieszkaniu. Miał 88 lat.
- Był jednym z
najgenialniejszych diagnostów niepokojów, lęków, sprzeniewierzeń epoki PRL.
Czułym i ciepłym człowiekiem - tak wspominał go aktor Olgierd Łukaszewicz.
Pisarz Janusz
Głowacki podkreślił w czwartek, mówiąc o Konwickim: - Był dla mnie kimś
szalenie bliskim i ważnym, wychowywałem się na jego książkach.
Głowacki
przypomniał, że Konwicki mieszkał w Warszawie w malutkim mieszkaniu tuż obok
Nowego Światu. - Kiedy się wychodziło na balkon, widać było Pałac Kultury,
któremu wystawił przerażający pomnik w powieści "Wniebowstąpienie".
Konwicki jako twórca "łączył absurd z realizmem, szyderstwo z
sentymentalizmem" - mówił Głowacki.
- Ostatnio był
bardzo samotny. Na szczęście przyjechała jego córka, która się nim zajmowała,
ale zawsze koło niego było pełno duchów. Duchy z przeszłości, z jego
Wileńszczyzny, z jego akowskiej partyzantki, gdy był młodym chłopcem -
opowiadał Głowacki. - Tadeusz Konwicki prowadził kiedyś stolik w
"Czytelniku", przy którym także przesiadywałem. Zaczynał mieć
wszystkiego dosyć, był coraz bardziej zniechęcony, źle się czuł. Przemykał się
ulicami. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że napisze jakąś wspaniałą książkę. Ale już
jej nie zdążył, czy nie chciał, napisać. Syn Gustawa Holoubka, Jan Holoubek, nakręcił
film, w którym Gustaw i Konwicki spacerują po lesie i rozmawiają. W pewnym
momencie Konwicki mówi: "nie było nas, był las. Nie będzie nas, będzie
las". I ten las został, a on odszedł.
Andrzej Wajda
wspominał: - Miałem szczęście pracować z Konwickim podczas ekranizacji jego
powieści "Kronika wypadków miłosnych". On pojawił się w tym filmie,
"zagrał" byłoby tutaj złym słowem. Pojawił się, jako postać, która
przychodzi znikąd i znika w nicości. To była jedna z najbardziej dojmujących
przygód w moim długim filmowym życiu.
Joanna Poros,
PAP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy