Jozef Oleky 1946 -2015.Uroczystości pogrzebowe b.premiera RP odbyły się w Katedrze Polowej Wojska Polskiego w Warszawie. Fot.KPRM |
Dystans i urok osobisty sprawiał, że Józef Oleksy, niezależnie od swych zawiłych i niewolnych od dramatyzmu politycznych losów, nieodmiennie pozostawał jednym z najpopularniejszych polityków lewicy. Strasznie trudno było go nie lubić.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwałby Józefa Oleksego człowiekiem radykalnej lewicy. Z trzymania się środka drogi Oleksy zrobił szczególną sztukę.
Zapytany o jakąś kontrowersyjną kwestię, potrafił w jednym zdaniu być za, przeciw i zdystansować się do obu tych opinii. Na ten jego szczególny talent towarzysze z SLD (osobiście obstawiam Leszka Millera) ukuli nawet specjalny termin: „józiolenie”.
Ale od Oleksego nikt nie oczekiwał radykalizmu. Był głosem rozwagi – i porozumienia. Było tak w Polsce ludowej, kiedy w 1989 roku został ściągnięty ze stanowiska I sekretarza KW w Białej Podlaskiej, bo Generał rzucił go na odcinek rozmów z Solidarnością – i w III RP, kiedy w połowie lat 90. został premierem, ponieważ w kryzysie po upadku rządu Pawlaka był jedynym kandydatem, na którego byli gotowi zgodzić się wszyscy zainteresowani.
Mimo swojej peerelowskiej przeszłości był politykiem akceptowalnym dla działaczy dawnej Solidarności. Nawet tych, cierpiących na szczególnie silną komunofobię. Kiedy w 1993 roku SLD niespodziewanie wygrał wybory, a Unia Pracy, jeszcze bardziej niespodziewanie, dostała 7 procent głosów i ponad 40 mandatów – Oleksy był jedynym politykiem, z którym Ryszard Bugaj był gotów rozmawiać o koalicji. Nic z tego nie wyszło, niestety, co skądinąd stało się grzechem pierworodnym lewicy w RP.
Miał też Oleksy swoistego pecha: liczba katastrof w jego życiu politycznym znacznie przekracza normę. W Polsce ludowej, jako wyróżniający się młody działacz, na „uzdrowicielskim” IX zjeździe PZPR został szefem centralnej komisji kontroli partyjnej – za co oczywiście zapłacił wywaleniem z KC na zjeździe X, który z uzdrawianiem zerwał. W 1995 roku, w dość prostacko zmontowanej prowokacji, Andrzej Milczanowski – szef MSW, będącego wówczas tzw. „resortem prezydenckim” – na polecenie prezydenta Lecha Wałęsy oskarżył go o szpiegostwo na rzecz Rosji.
Tak naprawdę, jedyną jego winą była przyjacielskość wobec całego świata, także Władimira Ałganowa, który miał stać się najsłynniejszym obcym szpiegiem w historii Niepodległej Rzeczpospolitej – oraz to, że to w nim, a nie w Aleksandrze Kwaśniewskim, obóz Wałęsy dostrzegał prawdziwe niebezpieczeństwo „powrotu komuny”. „Sprawa Oleksego” wybuchła chwilę po zwycięstwie Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich w 1995 roku. Ale kiedy wysocy oficerowie MSW przygotowywali tę prowokację z fragmentów raportów z innych spraw, nikt nie spodziewał się, że Kwaśniewski – młody komuch bez większych wyczynów w życiorysie – może wygrać z Lechem Wałęsą. Stąd też ostrze prowokacji, obliczonej na zniszczenie „raz na zawsze” partii postkomunistycznej w Polsce, wymierzone było w premiera i najpopularniejszego z liderów SLD, Józefa Oleksego.
Podobnie absurdalny los spotkał go dekadę później, kiedy w 2005 roku sąd lustracyjny uznał go za „kłamcę lustracyjnego”, który zataił służbę w Agenturalnym Wywiadzie Operacyjnym. Po studiach, w ramach zasadniczej służby wojskowej, Oleksy został przydzielony do AWO, którego zadaniem było rozpoznanie na terenie zajętym przez wroga podczas wojny. Inaczej mówiąc, gdyby NATO zaatakowało państwa demokracji ludowej, znający niemiecki Oleksy, przebrany za chłopa, przerzucałby widłami siano na polu zdobytym przez Abwehrę, starając się podsłuchać, o czym mówią niemieccy żołnierze. Dwie instancje uznały Oleksego za kłamcę lustracyjnego, dopiero Sąd Najwyższy umorzył sprawę, uznając, że Oleksy działał w warunkach błędu, albowiem konsultował się z szefem WSI, który powiedział mu, że zasadnicza służba w AWO nie podlega lustracji.
Dwa lata później, Oleksego trafiły tzw. „taśmy Gudzowatego” – podczas prywatnej popijawy z przedsiębiorcą, nagranej, a potem upowszechnionej przez ochronę szefa Bartimpexu, Oleksy wyrażał złośliwości pod adresem kolegów z partii. Pamiętam, że wtedy pomyślałam sobie: co usłyszelibyśmy, gdyby ktoś nagrał komentarze, które pod wódce wygłaszali inni eseldowcy pod adresem Józefa?
I po tych wszystkich katastrofach Oleksy podnosił się z żarem godnym feniksa. Miał w sobie wewnętrzną siłę i taki rodzaj godności, który sprawiał, że zdawał się niezniszczalny.
W 2010 roku po czasowej banicji, która dotknęła wszystkich starych liderów SLD za czasów Olejniczaka, Oleksy powrócił do Sojuszu – a w 2012 Rada Krajowa wybrała go na wiceprzewodniczącego partii. Złośliwi mówili wówczas, że był to wybór na złość Millerowi – ale z drugiej strony, nikt nie miał wątpliwości, że polityków tego formatu w Sojuszu zostało niewielu.
Dziś jest ich jeszcze mniej.
Głos Rosji
Uroczystości pogrzebowe:
Abp Głódź: Oleksy spisał wspomnienia i rozliczy ludzi (Fakt.pl)
Józef Oleksy nie żyje (TVN24)
Pogrzeb Józefa Oleksego (SuperExpress)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy