Scena ze spektaklu "Golgota Picnic". Fot. materialy prasowe MaltaFestival |
Spektakl "Golgota Picnic" argentyńskiego reżysera Rodrigo Garcii miał się odbyć w ramach poznańskiego Malta Festival pod koniec czerwca. Koalicja składająca się z arcybiskupa poznańskiego Stanisława Gądeckiego, prezydenta Poznania, samorządowcy oraz posłów Prawa i Sprawiedliwości i Platformy Obywatelskiej, prowadziła akcję pod hasłem "Stop bluźnierstwom i szyderstwom z męki Chrystusowej".
"Pseudosztuka, pełna obscenicznych scen, epatowania pornografią, pełna drwin z osoby Chrystusa i jego śmierci na krzyżu" – pisali o spektaklu "Golgota Picnic" politycy PiS do samego premiera Donalda Tuska.
– Obejrzałem spektakl. Nie jestem nim zgorszony (...) może warto, abyśmy jako chrześcijanie żywej wiary zadali sobie trud przynajmniej zrozumienia podstawowego przesłania takich spektakli, w których przenika się ważna krytyka społeczeństwa konsumpcyjnego z rozpaczą wypływającą ze spojrzenia na kondycję dzisiejszego człowieka – komentował w "Gazecie Wyborczej" o. Tomasz Dostatni, dominikanin, który w przeciwieństwie do protestujących spektakl widział.
Atmosfera wokół niemile widzianego już w Poznaniu teatru robiła się coraz bardziej gorąca i zaczęła przyciągać już także uwagę środowisk, które w walce ze sztuką nie poprzestają tylko na słowach. Dlatego organizatorzy postanowili nie ryzykować i dla bezpieczeństwa uczestników festiwalu oraz samych aktorów, zdecydowali o odwołaniu przedstawienia. – Niebezpieczny spektakl nienawiści do odmiennej wizji świata, jaki zaplanowali na te dni w Poznaniu protestujący, nie będzie naszym udziałem –- czytamy w oświadczeniu dyrektor Malty, Michała Merczyńskiego
Rezultatem całego zamieszania było to, że Na Placu Wolności w Poznaniu zorganizowano happening czytania scenariusza sztuki. Teraz trwa akcja: Cała Polska czyta „Golgotę Picnic” parafrazując słynną kampanię społeczną: Cala Polska czyta dzieciom. Takie polskie lato literacko - teatralne. Nie tylko dla elit.
kb/BumerangMedia/Na:Temat/culture.pl
Atmosfera wokół niemile widzianego już w Poznaniu teatru robiła się coraz bardziej gorąca i zaczęła przyciągać już także uwagę środowisk, które w walce ze sztuką nie poprzestają tylko na słowach. Dlatego organizatorzy postanowili nie ryzykować i dla bezpieczeństwa uczestników festiwalu oraz samych aktorów, zdecydowali o odwołaniu przedstawienia. – Niebezpieczny spektakl nienawiści do odmiennej wizji świata, jaki zaplanowali na te dni w Poznaniu protestujący, nie będzie naszym udziałem –- czytamy w oświadczeniu dyrektor Malty, Michała Merczyńskiego
Rezultatem całego zamieszania było to, że Na Placu Wolności w Poznaniu zorganizowano happening czytania scenariusza sztuki. Teraz trwa akcja: Cała Polska czyta „Golgotę Picnic” parafrazując słynną kampanię społeczną: Cala Polska czyta dzieciom. Takie polskie lato literacko - teatralne. Nie tylko dla elit.
kb/BumerangMedia/Na:Temat/culture.pl
Przynajmniej nie oszukujmy się. Awantura wokół “Golgota Picnic” nie dotyczy granic wolności słowa w konfrontacji z poszanowaniem uczuć religijnych innych ludzi.
Nie ma obrazy, jeśli tak łatwo jej z góry uniknąć, nie idąc do teatru, gdy z góry wiadomo że sztuka może mnie zranić¸ albo do muzeum, gdzie wiem, że dzieło mnie zgorszy, albo na koncert, gdzie wiem, że artysta mnie oburzy. Obraza, zgorszenie, pogwałcenie uczuć występują, gdy jestem zaatakowany przez obrazy, słowa lub zachowania, których nie mogę łatwo uniknąć.
Chodzi o coś innego. Po pierwsze - o mobilizację społeczną. Środowiska fundamentalistyczne mobilizują się w obliczu wydarzeń, takich jak „Golgota Picnic” albo występy jakiegoś "satanisty". Są one ważną racją ich istnienia jako zwartych grup tożsamościowych: poszukują powodów dla oburzenia i poczucia wiktymizacji; uwielbiają się czuć ofiarą, gdyż nadaje to im poczucia godności i daje sztandar kolektywnej tożsamości. Nic nie spaja tak dobrze, jak poczucie prześladowania. Fundamentalistyczni politycy, działacze społeczni i publicyści poszukują więc z wielką gorliwością wszystkiego, czym można by się oburzyć.
Drugi aspekt awantury wobec „Golgoty” to kolejna próba narzucenia ideologicznej ortodoksji, wykluczającej istnienie w przestrzeni publicznej poglądów nieakceptowanych przez fundamentalistów. Nie chodzi tu o obronę przed poglądami sobie niemiłymi, ale wprost o to, by tych innych poglądów nie było w publicznej strefie. By ich nie można było wypowiedzieć, by nie można było ich publicznie artykułować i bronić. Tkwi za tym w istocie głębokie przekonanie o słabości własnego światopoglądu, jeśli tak łatwo może być on podważony przez grupkę artystów, występujących przed grupką widzów, którzy przewidując co zobaczą, dobrowolnie kupili bilety.
Po trzecie wreszcie – chodzi o zastraszenie. O naprężenie muskułów. O pokazanie swym oponentom: patrzcie, możemy was zakrzyczeć, zastraszyć, przepędzić – a państwo jest słabiutkie, nic nam nie zrobi, schowa się za węgłem. Na tym tle widać szczególną bezczelność i butę takich ludzi jak Tomasz Terlikowski, którzy rozkręciwszy najpierw kampanię zastraszania, potem upokarzają artystów, że są cieniasami i tchórzami. To rechot mięśniaka, który wie, że wygrał ze słabeuszem.
Ale myli się. John Stuart Mill pisał, że mamy tendencję do uważania za niestosowne lub obraźliwe wypowiedzi, które wyrażają niemiłe dla nas treści, z którymi łatwo nie potrafimy sobie dać rady. Człowiek przekonany o swej racji nie domaga się cenzury dla racji przeciwnych. Może to jest dla nas, liberałów, jakiś pozytywny wydźwięk całej tej awantury.
Nie ma obrazy, jeśli tak łatwo jej z góry uniknąć, nie idąc do teatru, gdy z góry wiadomo że sztuka może mnie zranić¸ albo do muzeum, gdzie wiem, że dzieło mnie zgorszy, albo na koncert, gdzie wiem, że artysta mnie oburzy. Obraza, zgorszenie, pogwałcenie uczuć występują, gdy jestem zaatakowany przez obrazy, słowa lub zachowania, których nie mogę łatwo uniknąć.
Chodzi o coś innego. Po pierwsze - o mobilizację społeczną. Środowiska fundamentalistyczne mobilizują się w obliczu wydarzeń, takich jak „Golgota Picnic” albo występy jakiegoś "satanisty". Są one ważną racją ich istnienia jako zwartych grup tożsamościowych: poszukują powodów dla oburzenia i poczucia wiktymizacji; uwielbiają się czuć ofiarą, gdyż nadaje to im poczucia godności i daje sztandar kolektywnej tożsamości. Nic nie spaja tak dobrze, jak poczucie prześladowania. Fundamentalistyczni politycy, działacze społeczni i publicyści poszukują więc z wielką gorliwością wszystkiego, czym można by się oburzyć.
Drugi aspekt awantury wobec „Golgoty” to kolejna próba narzucenia ideologicznej ortodoksji, wykluczającej istnienie w przestrzeni publicznej poglądów nieakceptowanych przez fundamentalistów. Nie chodzi tu o obronę przed poglądami sobie niemiłymi, ale wprost o to, by tych innych poglądów nie było w publicznej strefie. By ich nie można było wypowiedzieć, by nie można było ich publicznie artykułować i bronić. Tkwi za tym w istocie głębokie przekonanie o słabości własnego światopoglądu, jeśli tak łatwo może być on podważony przez grupkę artystów, występujących przed grupką widzów, którzy przewidując co zobaczą, dobrowolnie kupili bilety.
Po trzecie wreszcie – chodzi o zastraszenie. O naprężenie muskułów. O pokazanie swym oponentom: patrzcie, możemy was zakrzyczeć, zastraszyć, przepędzić – a państwo jest słabiutkie, nic nam nie zrobi, schowa się za węgłem. Na tym tle widać szczególną bezczelność i butę takich ludzi jak Tomasz Terlikowski, którzy rozkręciwszy najpierw kampanię zastraszania, potem upokarzają artystów, że są cieniasami i tchórzami. To rechot mięśniaka, który wie, że wygrał ze słabeuszem.
Ale myli się. John Stuart Mill pisał, że mamy tendencję do uważania za niestosowne lub obraźliwe wypowiedzi, które wyrażają niemiłe dla nas treści, z którymi łatwo nie potrafimy sobie dać rady. Człowiek przekonany o swej racji nie domaga się cenzury dla racji przeciwnych. Może to jest dla nas, liberałów, jakiś pozytywny wydźwięk całej tej awantury.
Wojciech Sadurski
* * *
Fasadowa bogobojność Polaków zastanawiała już Słowackiego. W niewielkim wierszyku ironizował:
„Przy kościołku,Mój aniołku,
Koronka,
Żonka,
Pieczonka. (…)
Koronka,
Żonka,
Pieczonka. (…)
Przy klasztorku,Mój kaczorku,
Świętość,
Wziętość,
Nadętość”.
Świętość,
Wziętość,
Nadętość”.
Romantycy zauważyli, że ludowa religijność niekoniecznie przekładała się na postawy moralne, za to bywa chętnie manifestowana.
Przez te manifesty wybrałam się do Teatru Polskiego we Wrocławiu, aby oglądnąć zapis przedstawienia Rodrigo Garcίa Golgota Picnic. Postanowiłam zobaczyć, o co tyle hałasu.
Już samo znalezienie się pod teatrem było mimowolnym uczestnictwem w sztuce performence. Tym razem, przed wejściem nie trzeba było pokazywać biletu tylko dowód tożsamości i przejść przez kontrolę policyjną. Ponieważ spisywano numery dokumentów i zaglądano do torebek, więc tworzyła się kolejka, wokół której stało i modliło się kilkadziesiąt osób. Niektóre z nich trzymały okazałe różańce. Obok policjanci w pstrokatych kamizelkach. Kiedy tłum odzywa się jednym głosem zawsze robi to wrażenie. „Godzinki” pod gołym niebem w ciepły wieczór, w środku wielkiego miasta. Intencja budziła jednak konsternację. Przed teatrem rozmodlony tłum i strzępy nerwowych rozmów o sprawach ostatecznych. Zaczepne frazy padały z obu stron, choć generalnie panował spokój. Podział pokoleniowy na czekających i modlących się był widoczny, a nie bezwarunkowy.
Teatr wypełniony „po jaskółkę”, jak mówiła Maria Kłębowska. Każdy dyrektor musi być zadowolony z takiego kompletu publiczności. Krzysztof Mieszkowski zapowiedział, że filmowa rejestracja przedstawienia ma słabą jakość i zaproponował użycie w czasie oglądania „ekumenicznej wyobraźni”. Wyróżnił jednego widza – dominikanina.
Nagranie było rzeczywiście bardzo słabe, zarejestrowane raczej amatorsko. I chyba z tego powodu wrażenia artystyczne docierają jak przez mgłę. Okrzyczana obrazoburczość spektaklu także gdzieś umyka. Najbardziej prowokacyjny jest sam tytuł Golgota piknik. Prawie jak grilowanie w krematorium.
A spektakl? To po części opowieść z perspektywy Boga, który zadziwia się tym, co ludzie zrobili z jego Ewangelią. Bóg jest kobietą. To wymyśliły już dziewiętnastowieczne amerykańskie sufrażystki-teolożki. Nic nowego. Aktorka w kasku z namalowaną koroną cierniową – jeśli to jest oburzające, to dlaczego nikt nie protestuje z powodu trupich czaszek na dziecięcych t-shirtach – były przecież dominującymi wzorami poprzedniego sezonu w popularnych markach odzieży.
Golgota piknik jest impresyjną opowieścią o ikonografii chrześcijańskiej i o konsumpcjonizmie równocześnie. Garcίa pokazuje i przekształca znane obrazy wielkopiątkowe i robi to momentami twórczo i ciekawie, momentami prowokacyjnie. Jednak wszystkim, których oburza obnażenie aktorów, proponuję, aby przyjrzeli się rzeźbom na frontonie słynnej barcelońskiej świątyni Sagrada Familia w Barcelonie i zobaczyli, jakie rzeźby Męki Pańskiej zdobią ścianę – przepaska wiszącego na krzyżu Chrystusa jakby nic nie zasłaniała.
Nadzy aktorzy pojawiają się w spektaklu (co zostało mocno wyeksponowane w fotografiach, na które powołują się przeciwnicy), ale daleko tym scenom do pornograficzności jaką zaprezentowała choćby polska ekipa na tegorocznej Eurowizji w aranżacji piosenki „My Słowianie”. Nie zawsze nagość jest pornograficzna. W spektaklu Garcii nie jest. Jest kostiumem. Służy raczej pokazaniu cielesności, towarzyszącej wszystkiemu co człowiecze. Nawet Bogu-Człowiekowi.
Druga odsłona cielesności w tej sztuce pokazuje nas jako konsumentów. W scenografii kamienie Golgoty zamienione zostały na bułki z McDonaldsa. Inny sugestywny obraz to maszynka do mięsa. Przywodzi na myśl tę z filmu The Wall Pink Floyd, choć zapewne nie o takiego rodzaju nawiązanie chodziło reżyserowi. Sam zresztą pracował jako rzeźnik, pomagając ojcu w rodzinnej firmie. Zupełnie jak Philip Roth. Inicjacyjne profesje artystów bywają zaskakujące. Zresztą Garcίa naraził się już w swojej karierze reżyserskiej obrońcom zwierząt, którzy uznali, że w czasie jego przedstawienia dręczone są kraby i świnki morskie. Nie widziałam spornego spektaklu, ale widziałam kraby oferowane do zjedzenia turystom w starym porcie w San Francisco. Setki krabów, próbujących wydostać się ze stosu czekającego na wrzucenie do gorącej wody. Muszą tylko poczekać na znak klientów. Są dręczone. Bez wątpienia.
Garcίa w pewnym sensie dręczy swoich aktorów, którzy biorą udział w trudnym pokazie. Otóż są spryskiwani farbą – jak rośliny w środkami owadobójczymi – a kiedy ociekają śliską substancją tworzą figurę, przypominającą słynną rzeźbę Śmierć Lakoona, która stała się inspiracją dla obrazu El Greco – również widocznego w tej scenie. W przedstawieniu mitologicznego Laokoona i jego dwóch synów zastępują ukrzyżowani na Golgocie. Pokryte farbą ciało jednego z aktorów odbija później na płótnie swój kształt. Powstaje całun.
Inna kwestia, że scena taplania się aktorów w mazi jest efektowna wizualnie, ale dla nich samych musi być chyba dość nieprzyjemna. Chcącemu nie dzieje się krzywda.
Chwyty ogrywane w Golgota Piknik układają się w pewien sens, dialogują ze sztuką sakralną i z naszym marnym stylem życia. Jednak w kontekście współczesnych poszukiwań artystycznych nie są wcale oryginalne. W polskich teatrach widzowie mogli dotąd zobaczyć bardziej obrazoburcze i mocniejsze sceny. Proza polskich pisarzy również do woli żongluje relacją między sacrum i profanum. Znacznie bardziej dosadnie.
Po prezentacji publiczność wychodziła raczej znudzona, szczególnie że spektakl kończy się 8-częściowym koncertem fortepianowym Haydna, a jakość dźwięku – łagodnie mówiąc – nie jest filharmoniczna. Choć i ta scena daje do myślenia, bo przy fortepianie siedzi nagi pianista. Oryginale zderzenie sztuki i natury.
Milan Lesiak, teatrolog, podsumował: „Doktor Faustus Manna był dla mnie bardziej obrazoburczy”.
Dlaczego zatem kruchta postanowiła wyjść na ulicę?
Chyba została trochę zainspirowana protestami francuskich lefebrystów, którzy od czasu pogodzenia z Watykanem wrócili do Kościoła katolickiego, ale wciąż kultywują swój skrajny konserwatyzm i niechęć do soboru Vaticanum II. Zdaje się, że pogłoski o proteście we Francji uruchomiły zainteresowanie konserwatyzmu katolickiego w Polsce i rozpętały burzę. Jeśli był to krok zrobiony w ślad za francuskimi lefebrystami, którzy zauważyli i potępili spektakl, to warto przywołać słowa księdza Józefa Tischnera, sformułowane w kontekście doktryneryzmu biskupa Marcela Lefebvre’a. Tischner pisał: „Ze sprawą stosunku Kościoła do świata wiąże się ściśle sprawa dialogu. Sobór wydobył na światło dzienne szczególną wartość dialogu. Dialog – to sposób bycia Kościoła w pluralistycznym świecie. Wiara sama przez się jest dialogiem”.
Media zmobilizowały setki ludzi do demonstracji modlitewnej przed teatrami w wielu miastach w Polsce. Z drugiej strony media skłoniły widzów, którzy nigdy nie oglądnęliby spektaklu Rodrigo Garcii do przyjścia do teatru. O taki scenariusz powinien się modlić Garcίa i organizatorzy poznańskiego festiwalu Malta, którzy chcieli niewielkiej publiczności pokazać to przedstawienie, ale administracja Poznania ugięła się przez protestami.
W zamian tysiące widzów zobaczyło zapis przedstawienia lub wysłuchało tekstu dramatu. Wysiłek zbiorowy skądinąd miłych pań z różańcami poszedł na marne (przynajmniej w wymiarze doczesnym). Wymiana zdań między stronami konfliktu nie była dialogiem.
„Wiele hałasu o nic”, powiedziałby Szekspir.
Urszula Glensk
______________________
Urszula Glensk - krytyk literacki i literaturoznawczyni, autorka kilku książek, m.in. Po Kapuścińskim. Szkice o reportażu. Adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Wrocławskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy