Superpancerny cadillac zwany "bestią" towarzyszy w każdej podróży prezydenta USA |
3 i 4 czerwca Polska świętowała 25 wolności. W 1989 r. odbyły się w ówczesnej PRL wybory parlamentarne. Ich wynik – korzystny dla opozycji – zapoczątkował głębokie zmiany polityczne i gospodarcze w Europie Środkowo – Wschodniej. Doprowadziły one do rozpadu tzw. bloku wschodniego, a w końcu i ZSRR. Zmieniła się Polska, zmieniła Europa, zmienił się świat.
25 lat to jedno pokolenie. Z historycznego punktu widzenia to niewiele. Z perspektywy nas – żyjących i tworzących historię, to oczywiście szmat czasu. Zmiany jakie zaszły w tym czasie w Polsce są przeogromne. Ich ocena przez współczesnych Polaków nie jest jednoznaczna. Cieszymy się z otwartości granic i mediów bez cenzury. Boimy bezrobocia i braku opieki socjalnej. Blisko 90 proc. z nas cieszy się ze wstąpienia do Unii Europejskiej. Ale frekwencja w dopiero co zakończonych wyborach do parlamentu Unii była tragicznie niska – 21 proc. (średnia w UE – 43 proc.). Powiększa się grono ludzi zniechęconych do polityki. Niewątpliwa demokracja z jaką mamy do czynienia, stała się „demokracją elit”.
Pewnie: nikt nikomu nie zabrania uczestnictwa w wyborach. Nikt nikomu nie zabrania cieszyć się z członkostwa Polski w UE i przynależności do NATO. Nikt nikomu nie zabrania cieszyć się z przyjazdu Obamy do Polski! Radując się z tego można być szczęśliwym jak polskie elity. Ich wyskakujące co chwila z telewizora twarze, kojarzyły mi się z twarzami małolactwa na koncertach rockowych – po zażyciu pigułek ecstasy.
Dzięki demokracji uniknąłem fizycznego zmuszenia do radości z przyjazdu prezydenta USA do mojego kraju. Przez trzy dni wbijano mi w mózg, że dzięki Obamie, Unii i naszym elitom muszę być szczęśliwy! Przy czym słowo „muszę” ma tu znaczenie szczególne.
Od kilkunastu godzin nie ma Obamy w Polsce. I – słowo honoru – czuję się bezpieczniej i trochę szczęśliwiej.
Znów dam radę dojechać samochodem do pracy. Nie będę musiał słuchać opowieści o jego cadillacu, chevrolecie czy innym samochodzie nazywanym „bestią”. Nie będę musiał słuchać zapewnień o amerykańskiej przyjaźni z Polską; ani polskich o miłości do USA. Ufam, że rzadziej usłyszę bzdury na temat niespotykanego wręcz „bezpieczeństwa Polski”.
Nie widziałem w ciągu tych minionych dni niczego co skłaniałoby do głębokiej refleksji nad wyborami sprzed 25 lat. Był to rodzaj pikniku politycznego zorganizowanego dla jednej osoby – prezydenta USA, Baraka Obamy.
Po wyjeździe Obamy niewiele zostało mi w głowie z konkretów. I nie może być inaczej jeśli wizytę tę traktować w charakterze hipokryzji i blichtru.
Usłyszałem, jako Polak, że mój kraj nigdy nie był tak bezpieczny jak jest teraz. I słyszę to w chwili, kiedy dwa graniczące z Polską państwa są w faktycznym stanie wojny ze sobą (Rosja i Ukraina). Słyszę, że jesteśmy otoczeni przez sąsiadów, z którymi łączy nas miłość porównywalna z tą do Amerykanów. Kto nas tak kocha? Rosjanie, hmmm …- wątpię. Litwini? – też chyba nie: 27 proc. z nich uważa Polaków za wrogów. Białorusini? – cóż… Ukraińcy? – zapewne część; ta nacjonalistyczna, która trafiła na salony władzy dzięki nam. Obawiam się tylko, że jest to miłość fałszywa i koniunkturalna, jak sympatia miłujących pokój patriotów z UPA do braci Polaków z lat 40. minionego wieku…
W ramach miłości do Polski, Barack Obama obiecał 1 miliard dolarów na wydatki wojskowe mające podnieść bezpieczeństwo w naszym regionie. Nie w Polsce – w całym regionie! Odetchnąłem, bo jest to „kropelka” z oceanu polskich oczekiwań (amerykańska pomoc wojskowa dla Egiptu wynosi rocznie 1,2 mld dolarów) i odpowiedź na nasze żądanie zwiększenia obecności NATO w Polsce.
W ramach miłości, Obama zapewniał, że jesteśmy Stanom najbliżsi w Europie; my zaś, że nikogo tak nie kochamy jak USA. Głupio brzmiały te wyznania, bo padały przed delegacjami ponad 40 państw. Głupio, bo padały z ust elit Polski – największego beneficjenta środków pomocowych Unii Europejskiej. Potwierdziły więc panujące w Unii przekonanie, że jesteśmy w niej amerykańskim „koniem trojańskim”.
Kiedy w Warszawie przemawiał laureat pokojowej Nagrody Nobla – Barack Obama, Rosja ogłosiła stan wyjątkowy w południowej części kraju. Ma to ułatwić koordynację akcji pomocy dla tysięcy uchodźców przed wojną domową w Ukrainie.
Wizyta Obamy w Polsce i towarzyszące jej obchody 25 lat wolności, obfitowały w wydarzenia wzniosłe i dziwne. Nagrodę Solidarności im. Lecha Wałęsy otrzymał Tatar – Mustafa Dżamilew. Wręczył mu ją Prezydent RP Bronisław Komorowski w towarzystwie… Lecha Wałęsy (kult jak za stalinizmu!). Nikt nie wie, co Dżamilew zrobił dla Solidarności. Zważywszy jednak, że jest pierwszym laureatem tej nagrody ustanowionej przez polski MSZ, traktować ją należy jako wyróżnienie za serię antyrosyjskich wystąpień w ostatnim czasie.
Prezydenci Polski i Francji: Bronisław Komorowski i Francois Hollande, odsłonili w środę w Warszawie pomnik Marii Skłodowskiej-Curie. Rzeźba przedstawiająca dwukrotną noblistkę stanęła niedaleko miejsca jej urodzenia na warszawskim Nowym Mieście. Miło. Nie będę dywagował o zasługach zmarłej 80 lat temu polskiej uczonej dla powstania Solidarności. Fajnie, że doczekała się kolejnego pomnika.
Prezydenci Polski i Niemiec wspólnie zasadzili „dąb wolności” i nadali autostradzie A2 nazwę Autostrady Wolności. Uroczystość odbyła się w podwarszawskiej gminie Brwinów. Dygnitarzom nie przeszkadzało, że mieszkańcy Brwinowa nie mają ze swojej miejscowości wjazdu na autostradę. Ani fakt, że od kilku lat toczą się śledztwa w sprawie nieprawidłowości przy jej budowie. Miał być ogólnopolski blichtr – był.
W głównych obchodach „święta wolności” zabrakło mocnej reprezentacji „Solidarności” – związku zawodowego, który tę wolność wywalczył. Ale nie dziwota – związek jest obecnie w ostrej opozycji w stosunku do rządu. Nie zabrakło jednak jego legendarnego lidera – Lecha Wałęsy. On jednak jest w ostrym konflikcie ze związkiem, który tworzył…
Zabrakło gen. Czesława Kiszczaka, ministra spraw wewnętrznych PRL, który faktycznie odpowiadał za organizację prac rządowo – opozycyjnych grup negocjacyjnych („okrągły stół”). Nikt też – zgodnie z przewidywaniami, nie pofatygował się na grób generała Wojciecha Jaruzelskiego – człowieka, bez którego woli nie świętowalibyśmy rocznicy „wyzwolenia”. Cóż, wymagałoby to i odwagi i kłóciło się z zamówionym blichtrem…
Po co więc ten amerykański piknik? Uważam, że to element kampanii promocyjnej polskiego ministra spraw zagranicznych – Radosława Sikorskiego w walce o stanowisko szefa dyplomacji UE. Perspektywa wyboru go na szefa przeraża mnie nawet nie jako Polaka, lecz Europejczyka. Antyrosyjska polityka jaką uprawia doprowadziła do największych w od 25 lat napięć w tej części Europy. Domaganie się większej militaryzacji rejonu i sprowadzenia tu dodatkowych kontyngentów wojsk amerykańskich spycha Europę do czasów zimnej wojny. A wojny, panie Sikorski, nie lubimy.
Trudno w polityce zagranicznej RP dostrzec elementy polityki gospodarczej. Ba! Twierdzę nawet, że polityki zagranicznej jako takiej nie ma. Jest jedynie kontrowersyjna aktywność na arenie międzynarodowej.
Czyją więc rację stanu faktycznie reprezentujemy? Na forach dyskusyjnych w Internecie mnożą się opinie, że jako Polska staliśmy się kolejnym amerykańskim stanem. Nie podzielam tej diagnozy: Obama nie przywiózł nam – największemu przyjacielowi USA – obietnicy rychłego zniesienia wiz. Bardziej więc niż określenie „stan” pasuje tu określenie „zamorska kolonia”.
Chwilę przed głównym wystąpieniem Baraka Obamy w Warszawie, konstytucyjny minister rządu RP – minister spraw zagranicznych, zarzucił liderowi opozycji, że jego nieobecność na uroczystości uważa za bojkot Ameryki.
„Krzesło Prezesa Kaczyńskiego na Pl. Zamkowym puste. Do bojkotu wolnej Polski przyzwyczailiśmy się. Bojkot Stanów Zjednoczonych to nowa jakość.” – napisał polski minister na komunikatorze Twitter. I jest to chyba najlepszym podsumowaniem faktycznej polskiej niepodległości.
Cyprian Darczewski, Warszawa
polish.ruvr.ruCyprian Darczewski, Warszawa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy