Kogo Bóg chce ukarać, temu rozum odbiera. Przychodzi mi na myśl to stare przysłowie, kiedy patrzę na podniecony tłumek z kamerami, kiedy słyszę pełne jadu, za to ubogie w refleksję komentarze, kiedy widzę brak myśli i ogromną chęć dołożenia wszystkim jak leci.
Jest na szczęście trochę głosów rozsądku, ale – pytanie za dwa punkty – kogo posłuchają ludzie? Komu uwierzą ci wszyscy (a imię ich legion) przekonani, że kraj jest w upadku, nic się nie dzieje, a naród wymiera albo emigruje?
Nie przepadam za spiskową teorią dziejów, ale kiedy premier Tusk mówi o zamachu stanu, widzę, jak bardzo jest bliski prawdy. No bo jak to wszystko wygląda, jeśli uporządkujemy wydarzenia?
Nieznany nam Ktoś przez kilka lat nagrywa jak leci polityków Platformy (może nie tylko, ale tego nie wiemy), za pewne w przekonaniu, ze kiedyś mu się coś trafi. No i trafia się Nowak z Parafianowiczem, Sienkiewicz z Belką, prawdopodobnie jeszcze jacyś inni. Czy Ktoś nam ujawnia nagrania? Nie. On czeka na sposobny moment.
Sposobny moment nadarza się teraz, po wyborach europejskich, kiedy Platforma jest wyraźnie osłabiona, a Tusk traci na popularności. Nagrania trafiają do opiniotwórczego tygodnika i robią szum w narodzie, przy czym granica hipokryzji dziennikarskiej zostaje wielokrotnie przekroczona. Dziennikarz potępiający kogokolwiek za nieparlamentarne słownictwo to naprawdę diabeł w ornacie, ogonem dzwoniący na mszę. Szkodliwość społeczna i polityczna podsłuchanych rozmów jest jednak niewielka i premierowi (który wciąż jest opoką Platformy i to on trzyma ją, za przeproszeniem w jakiej takiej kupie) udaje się wyciszyć głosy oburzenia. Jeszcze trochę i zapomnimy o nagraniach.
Ważne jest jednak odnalezienie Ktosia bawiącego się nowoczesnym sprzętem elektronicznym. Z ust premiera Tuska pada określenie „zamach stanu”. Oczywiście, nagrania, którymi dysponuje „Wprost” mogłyby się okazać pomocne przy odnalezieniu śladów ich autora. Wszyscy wiedzą, że dziennikarze chronią swoich informatorów i robią to zgodnie z prawem. Prokurator, chcąc dostać nagrania, mógłby spotkać się z redaktorem „Wprost” i objaśnić go, jak wyglądają podstawy prawne, nakazujące mu wydanie nagrań (nawiasem: prokurator generalny wciąż posługuje się pojeciem taśm, jakby nie wiedział, że nośniki nagrań są dziś zupełnie inne). Wolał jednak wkroczyć w obstawie ABW i policji. Profesor Ćwiąkalski mówi, że prokuratura działała prawidłowo. A jednak, działając równie prawidłowo, mogłaby załatwić sprawę bez tego całego cyrku, dającego pożywkę nieprzytomnym ze szczęścia dziennikarzom, wrzeszczącym głupoty o braku wolności słowa.
Czy prokuraturze zależało na rozgłosie i rozróbie?
Prokurator rozmawiający z dziennikarzami okupującymi redakcję „Wprost” sprawiał wrażenie mało przytomnego. Trudno mi uwierzyć w mało przytomnych prokuratorów. I wciąż pamiętam, że Andrzej Seremet jest prokuratorem generalnym z nadania prezydenta Kaczyńskiego.
No i oczywiście, że prokuratura jest niezależna, więc premier Tusk nic do powiedzenia w sprawie jej działania nie miał.
Oburzeni dziennikarze powinni o tym wiedzieć, że Tusk nie mógł nasłać prokuratury na tygodnik. Ale to jest takie podniecające: zatańczyć na zwłokach premiera! Nieważne, jaki miałoby to odnieść skutek.
Jaki skutek miałaby wyborcza porażka Platformy? Kto mógłby utworzyć rząd z nad wyraz elastycznym (czy może piwotalnym) PSL-em?
Wracamy do punktu wyjścia, czyli do autora nagrań: komu się przysłużył?
Ewentualnie: w czyich rękach jest narzędziem? Kto zaplanował ciąg wydarzeń, mając równocześnie wpływ na prokuraturę – niepodlegającą rządowi? Kto wykorzystał prokuraturę i dziennikarzy do działań zmierzających w kierunku upadku rządu?
Widzę dwa warianty: Prezes i/lub Wielki Brat, który wprawdzie przestał być Wielkim Bratem, ale trudno mu się z tym pogodzić.
Jeśli Tusk upadnie, nie będzie to wcale dobre dla Polski.
A jeśli premierem zostanie Prezes, Palikot albo Korwin Mikke, to w niebiesiech Gombrowicz z Mrożkiem wezmą się za ręce i zatańczą krakowiaczka.
Monika Szwaja
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy