Petro Poroszenko nowym prezydentem Ukrainy? Dziś wybory. Fot. Kathrin Mobius (Wikimedia Commons) |
Potem założył własną lewicową partię o nazwie
„Solidarność”. W 2001 roku brał udział w tworzeniu Partii Regionów, do której
nigdy nie przystąpił, przystąpił za to do Juszczenki i Pomarańczowej Rewolucji.
Były prezydent jest ojcem chrzestnym jego dzieci, a także
rozkwitu jego politycznej kariery: za czasów Juszczenki, Poroszenko był szefem
MSZ, banku centralnego, Narodowej Rady Bezpieczeństwa i Obrony. Za Janukowycza
z kolei został ministrem rozwoju ekonomicznego i handlu. W sumie, trudno oprzeć
się wrażeniu, że wybranie na prezydenta oligarchy, od kilkunastu lat obecnego w
polityce, nie jest gwarantem radykalnej zmiany. I też nikt tak naprawdę takiej
zmiany nie oczekuje. Jeśli ludzie na coś liczą, to na to, że okres przejściowy
się wreszcie skończy, że kraj będzie miał prezydenta zdolnego do podejmowania
decyzji. Czy z prawdziwą legitymacją demokratyczną? O tym można dyskutować.
Zgoda, od Kijowa na zachód życie kwitnie, ludzie pracują,
siedzą w ogródkach kawiarnianych, chodzą do dyskotek, nie czuje się atmosfery
wojny, czy choćby mobilizacji – ale kwestia ochrony punktów wyborczych, w
zachodniej Europie nieistniejąca, pojawia się tu w każdej konwersacji,
dotyczącej głosowania. Nie ma problemu z zapewnieniem bezpieczeństwa tak samej kampanii
wyborczej, samemu głosowaniu, jak też potem liczeniu głosów i przewożeniu
policzonych już kart do głosowania – słyszeliśmy. Wszyscy jak jeden mąż
oficjalnie mówili nam, że ochronę zapewni lokalom wyborczym milicja. Tak mówił
tarnopolski wicewojewoda, tak mówił mer Lwowa, tak mówiła przewodnicząca
obwodowej komisji wyborczej w Tarnopolu.
Potem dowiadywaliśmy się poza oficjalnymi rozmowami, że
oczywiście ochraniać będą też „organizacje społeczne”. To Samoobrona Majdanu i
Prawy Sektor.
Ale przecież to nic złego, że organizacje społeczne o
wysokim stopniu dyscypliny i samoorganizacji chcą zapewnić bezpieczeństwo swoim
współobywatelom podczas tak ważnego obywatelskiego aktu jakim jest wybór
prezydenta. Rozmawialiśmy z Prawym Sektorem we Lwowie.
Dobrze zbudowani, z pewnością z doświadczeniem w siłowych
starciach z przeciwnikami mężczyźni w wieku produkcyjnym. Kulturalni, uprzejmi,
może niektórzy trochę milczący. Nie pragną niczego innego jak tylko służyć
społeczeństwu obywatelskiemu i walczyć z korupcją. Naprawdę, nie mamy powodu,
by nie wierzyć ich ani jednemu słowu. Ale w Tarnopolu rozmawialiśmy też z nieco
starszym reprezentantem Prawego Sektora, wieloletnim działaczem organizacji
„Tryzub im. Stefana Bandery”, który idee nacjonalizmu pojmuje w sposób nader
zbliżony do swojego patrona. Pytanie: który z tych Prawych Sektorów będzie
ochraniał ukraińskie wybory? Czy da to poczucie bezpieczeństwa także ukraińskim
Rosjanom, komunistom i innym grupom, które niezbyt dobrze czują się w nowym
porządku?
To w gruncie rzeczy niezbyt ważne drobiazgi. Nie mamy
wątpliwości, że żadna z organizacji międzynarodowych nie miałaby żadnych
zasadniczych uwag, szczególnie wtedy, gdyby byłaby to organizacja
zachodnioeuropejska lub amerykańska.
Wybory odbędą się normalnie i przewidywalnie.
Tam gdzie się odbędą.
Bo na wschodzie się nie odbędą – no i co z tego? Nic. To,
jak mówił nam były minister spraw zagranicznych Ukrainy Borys Tarasiuk, i tak
nie będzie miało wpływu na ostateczny wynik. To prawda. Ilu ich tam będzie,
tych niegłosujących – 6 proc? Nie ma o czym gadać. No, może trochę więcej.
Prawo przewiduje sytuację, kiedy z przyczyn obiektywnych na danym terytorium
wybory nie mogą się odbyć. Czepiać się nie ma o co. Pytanie czy absencja części
dość istotnych dla ukraińskiego dialogu ludzi nie spowoduje, że wybory będą
niedostatecznie odzwierciedlać społeczną wolę nie powoduje zakłopotania. Tak
wyszło i już.
Przyjmijmy więc roboczą hipotezę, że wybory nie dość, że
się udały, to jeszcze wyłoniły prezydenta, który będzie uznany przez obywateli
Ukrainy i społeczność międzynarodową. Prezydenta, który – zgodnie z nadziejami
Ukraińców – będzie miał mandat i wolę, żeby rzeczywiście rządzić pogrążonym w
kryzysie i inercji krajem.
Co dalej? Konflikt kiedyś się skończy. Ukraina będzie
graniczyła z Rosja i będzie z nią jakoś kooperowała.
Co zrobi nowa władza, kiedy przez ostatni okres powstał w
obu państwach cały system propagandowych słownych klisz, które nie potrafią
niczego innego jak tylko uczyć wzajemnej nienawiści? Szef sztabu Petra
Poroszenko w Tarnopolu zapewnia nas, że jego pryncypał od dawna współpracuje z
Rosją i na pewno znajdzie jakiś sposób na porozumienie.
Można tylko mieć nadzieję, że się nie myli.
Piotr Hamerski, Kijów - Warszawa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy