Rezerwat Tidbinbilla znajduje
się jakieś 45 minut od centrum Canberry w przepięknej dolinie
otoczonej wnoszącymi się łagodnie górami. Tego poranka szarość i wilgoć w
powietrzu wydobyły soczyste kolory trawy pokrywającej wszystko dookoła.
Intensywna zieleń łagodnie dotykała porannej mgły. Tak bardzo
przypominało mi to krajobraz europejski. Na szczytach wyższych wzniesień
majaczyły kontury ogromnych, granitowych głazów, budując romantyczny
dramatyzm sceny. Jeszcze trochę i mogłabym przekształcić je w swojej
głowie w ruiny średniowiecznych zamków, które rozbudzały dawniej moją
dziewczęcą wyobraźnię.
Jakie zamki! Jacy rycerze!
Zrozumiałam, że patrzę na ten krajobraz jak pierwsi europejscy malarze, przez
oczy tęskniące za tym, co znane. Eukaliptus dla nich rozrastał się w
wielki dąb a busz zamieszkiwali greccy bogowie, jak w moim ukochanym obrazie
McCubbina. Prawda jest taka, że mówienie o rycerzach i zamkach wjeżdżając
do Tidbinbilla miało się do rzeczywistości jak kangury do pierogów.
W języku Aborygenów to miejsce
nazywane jest Jedbinbilla, co oznacza miejsce, gdzie chłopcy stawali się
mężczyznami. Niewiele wiadomo o tych rytuałach, są częścią ustnej
tradycji i jedynym sposobem na ich poznanie jest przejście przez inicjację.
To część sekretnych męskich obrzędów, więc i nie moje miejsce, żeby
wchodzić w ich szczegóły. Wspomnę tylko, że edukacja młodego chłopca była
trzystopniowa. Najpierw towarzyszył kobietom, żeby nauczyć się wszystkiego co
potrzebne o roślinach, potem uczył się od mężczyzn umiejętności
łowieckich, żeby w końcu stać się wojownikiem. Obrzędy inicjacyjne
odbywały się właśnie w tych górach. Najstarszym miejscem, gdzie odnaleziono
ślady pierwszych mieszkańców jest Skalne Schronienie. 21 000 lat temu Aborygeni
mieli tam swoje obozowisko i do dzisiaj to miejsce traktowane jest z
szacunkiem. Kultura Aborygenów jest najstarszą istniejącą kulturą na ziemi i
jestem przekonana, że każdy krok ich śladami to krok bliżej do poznania natury
Australii.
Jedna z metalowych bram,
których jest wiele w rezerwacie, otworzyła nam dostęp do Lasu Eukaliptusowego.
Tuż po wejściu moje oczy napotkały pierwszą futrzaną kulkę. Takie piękne
futerko! Jaki on musi być mięciutki w dotyku! Obudził się we mnie instynkt
Emilki z Disnejowskich kreskówek, czyli profesjonalnie mówiąc - cute
agression. Z paniką w oczach szukałam kolejnej kulki, może tym razem
będzie nieco bliżej płotu? Pierwsze trzy koala były w zamkniętym wybiegu.
Jeden
z nich poruszył się, sięgając leniwie po liść eukaliptusa. Mieliśmy dużo
szczęścia obserwując jego pełne dramatycznych pauz żucie. Koala śpią 20 godzin
dziennie, a resztę czasu poświęcają na przemieszczanie się pomiędzy drzewami i
jedzenie. Siedzenie przez tyle czasu na gałęzi nie stanowi dla nich większego
problemu, dzięki mięciutkiemu futerku, działającemu jak poduszka.
Czasami jednak będąc w głębokim śnie koala spadnie z drzewa (dla empatycznych – w większości upadków nie robi sobie wtedy większej krzywdy), co może zakończyć się tragicznie dla przechodzącego turysty.
Czasami jednak będąc w głębokim śnie koala spadnie z drzewa (dla empatycznych – w większości upadków nie robi sobie wtedy większej krzywdy), co może zakończyć się tragicznie dla przechodzącego turysty.
Teraz nadszedł czas
prawdziwego wyzwania, a mianowicie znalezienie koala w lesie. Na terenie Lasu
Eukaliptusowego jest ich 20, ale tak trudno je znaleźć, że miejsca gdzie
były, oznaczone są karteczkami: „Koala widziany 24.04. o godzinie
10.30 na trzecim drzewie po prawej od drzewa z czerwona korą”, Niestety
wszystkie karteczki w tym dniu wydawały się być nieaktualne. B. nie
mógł się jednak doczekać, żeby znaleźć dla mnie koala i wszedł głęboko w busz.
A potem to ja czekałam i czekałam... Po godzinie wyłonił się
zadowolony na ścieżkę dumnie mówiąc - Znalazłem. I tak
staliśmy razem wpatrując się w koala, a potem robiąc mu sesję zdjęciową, która
miała zastąpić w jakiś magiczny sposób możliwość dotyku. Po chwili znów
staliśmy zauroczeni, wpatrując się w niego z napięciem w oczach i
uśmiechem od ucha do ucha. Koala wcale to nie ruszyło.
Tekst i zdjęcia: Edyta Bieniek
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy