Rozmowa z dr Zofią Wodniecką – adiunktem w Instytucie
Psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, współautorką tłumaczenia na polski
książki Barbary Zurer – Pearson “Jak wychować dziecko dwujęzyczne”.
Ciag dalszy rozmowy. Zob.: Pierwsza część wywiadu.
Czy osoby dwujęzyczne wolniej przetwarzają informację niż jednojęzyczni? Trzeba przecież przeszukiwać bazę danych w dwóch językach?
To jest prawda do pewnego stopnia, ale tylko w odniesieniu do kwestii językowych. Jest cały szereg czynności, które nie wymagają użycia języka i tu nie ma powodu, aby dzieci dwujęzyczne były wolniejsze od jednojęzycznych. W tym miejscu chciałbym jeszcze raz przestrzec przed odnoszeniem tego typu opinii do konkretnych dzieci. Skoro Jaś jest dwujęzyczny, niekoniecznie musi być wolniejszy w zadaniach językowych od jednojęzycznego Stasia. Stu Jasiów będzie statystycznie wolniejszych od stu Stasiów. Możemy także przypuszczać, że gdyby Jaś był jednojęzyczny, rozwiązywałby zadania językowe szybciej niż w sytuacji, gdy jest dwujęzyczny. Ale jak już wcześniej wspominałam, nigdy się nie dowiemy, czy tak jest w istocie.
Wiele razy słyszałam opinię, że rodzice nie powinni mówić do dziecka w drugim języku, by nie nauczyć go złego akcentu i, by nie zubożyć więzi między nimi, bo najlepszy związek jest w ojczystym języku rodzica.
Co pani na to?
To są dwie odrębne kwestie. Odpowiadając na pierwszą część pytania, chcę powiedzieć, że przekazywanie złego akcentu i ewentualnych błędów gramatycznych dzieciom nie ma większego znaczenia (choć są też takie badania, które wskazują, że jakieś ślady tego typu ‘otoczenia językowego’ daje się również poznać wiele lat później, w tym kontekście mówimy jednak o badaniach laboratoryjnych, gdzie przyglądamy się procesom używania języka naprawdę ‘pod lupą’). W życiu codziennym, jeśli dziecko będzie miało intensywny kontakt
z rodzimymi użytkownikami danego języka, którzy mówią poprawnie, szybko te błędy skoryguje.
Powiem więcej, są znane nauce przypadki, że dzieci nie powielały błędów popełnianych przez rodziców. Barbara Zurer Pearson w swojej książce podaje przykład chłopca, który porozumiewał się ze swoimi rodzicami w amerykańskim języku migowym (American Sign Language, ASL). Jego rodzice poznali ten język w wieku dorosłym i posługiwali się nim w sposób niedoskonały. Chłopiec, nie mając kontaktu z nikim innym, kto by posługiwał się ASL, wyabstrahował ze zdań generowanych przez rodziców reguły tego języka, które pozwoliły mu posługiwać się nim w sposób relatywnie poprawny – nie powielał niektórych błędów popełnianych przez jego rodziców.
Odpowiadając na drugą część pytania, muszę przyznać, że nie jestem entuzjastką rodziców mówiących do swoich dzieci w nierodzimym dla nich języku. Oczywiście przyjmuję do wiadomości, że bywają okoliczności, które sytuację taką usprawiedliwiają. Generalnie będąc przekonana, że dwujęzyczność niesie ze sobą wiele korzyści, jestem w stanie zaakceptować sytuację, gdy rodzic mówi do dziecka w obcym dla siebie języku, i dzięki temu dziecko pozna o jeden język więcej.
Jednak i w tej sytuacji trzeba być ostrożnym, bowiem poprzez język przekazujemy dziecku emocje, które najlepiej wyrażamy w języku, w którym sami zaznaliśmy tych samych w dzieciństwie. Sama się na to nie zdecydowałam. Mówię do mojego syna po polsku, choć zdarza się, że bawię się z nim po angielsku (śpiewając angielskie piosenki, czy czytając śmieszne wierszyki).
Natomiast sytuację, gdy rodzic mówi w nierodzimym dla siebie języku i w konsekwencji dziecko, będzie znało jeden język mniej, nie pozna bowiem języka ojczystego rodziców, uważam za zubażającą dla obu stron. Chociaż oczywiście nie mam prawa oceniać osób, które się na to decydują – często mają ważne ku temu powody.
W przeszłości, takie sytuacje miały miejsce dość często, a rodzicami-migrantami kierowała zazwyczaj troska o to, aby dziecko nauczyło się jak najszybciej języka używanego w nowej ojczyźnie. Dziś wiemy, że obawy te są nieuzasadnione, dzieci bowiem niezwykle szybko nadganiają wszelkie „zaległości” językowe, gdy tylko pójdą do szkoły, a szkody wynikające z tej „sztucznej” jednojęzyczności mogą być znacznie większe niż ewentualne, przejściowe, niedogodności wynikające z tego, że dziecko wychowuje się w otoczeniu dwu- lub wielojęzycznym. Należy jednak podkreślić, że w budowaniu najlepszego „otoczenia językowego” ogromnie ważne jest stworzenie właściwych warunków do tego by dziecko chciało i miało szanse poznać język rodzica/ców – czyli chodzi tu o stworzenie „motywu i okazji” jak ujęła to Barbara Pearson w swojej książce, podając mnóstwo konkretnych przykładów jak można to zrobić.
Niedawno przeprowadzono w Belgii badania nad relacją między znajomością języka dziedzictwa (heritage language) wśród immigrantów (i uczęszczaniem do „szkółek sobotnich”) a osiągnięciami szkolnymi w szkołach belgijskich. Stwierdzono, że dzieci imigrantów uczące się języka dziedzictwa lepiej radziły sobie w szkole od swoich rodaków nie uczęszczających do takich szkół. Choć wyjaśnienie tej zależności nie jest oczywiste, to niewykluczone, że jednym z czynników wpływających na tę relację może być poczucie zakorzenienia, dające poczucie wartości, które z kolei pomaga radzić sobie w szkole i późniejszym życiu. To jest dodatkowy argument za tym, aby uczyć dzieci języka dziedzictwa, nawet jeśli wydaje się on rodzicom bezużyteczny w nowej ojczyźnie.
Czy jest jakiś doskonały model dwujęzyczności? Kiedy osobę można uznać za dwujęzyczną?
Nie istnieje jeden model dwujęzyczności, dwujęzyczność jest zjawiskiem bardzo zróżnicowanym. Mówiąc
o doskonałym modelu dwujęzyczności, ma Pani zapewne na myśli osobę, której słownictwo (a szerzej – cała wiedza językowa) w jednym języku pokrywałoby w 100 proc. ze słownictwem w drugim. Jest to praktycznie niemożliwe. Mieszkając w Nowym Jorku na pewno zdarza się Pani używać polskiego i angielskiego w nieco innych sytuacjach. Zapewne też są takie polskie słowa, których odpowiedników nie zna Pani po angielsku.
I odwrotnie – mieszkając w USA zetknęła się Pani np. z urządzeniami, których nie ma w Polsce i stąd nie zna Pani ich nazw po polsku. Naukowcy przyjmują się, że osoba dwujęzyczna, to ta, która systematycznie używa dwóch języków. Poziom znajomości każdego z nich, a także ich ‘zrównoważenia’ jest rzeczą drugorzędną.
Czy prowadzi pani badania nad dwujęzycznością nienatywną w Polsce?
Moje badania dotyczą poznawczych aspektów dwujęzyczności i z mojej perspektywy fakt, czy ktoś poznał drugi język w wyniku dwujęzycznego nabywania języka, czyli uczył się dwóch języków równocześnie, czy też najpierw poznał jeden, a potem drugi, nie stanowi kluczowego kryterium (choć oczywiście jest zawsze przez nas brany pod uwagę w samych badaniach). Realizujemy aktualnie w Krakowie duży projekt w którym interesuje nas proces zmian jakie zachodzą w umyśle i mózgu człowieka, gdy dopiero rozwija on swoją kompetencję w języku obcym. Tak więc – odpowiadając krótko na Pani pytanie – tak – również i takie badania prowadzimy.
Jak ta metoda rozwija dziecko? Jak można porównać rozwój tegoż dziecka do dziecka dwujęzycznego w warunkach naturalnych?
To bardzo złożony temat i nie sposób odpowiedzieć na to pytanie w kilku zdaniach. To temat na odrębną rozmowę.
Prowadziła pani badania w USA, Kanadzie i Australii. Domyślam się, że na polonijnych dzieciach.
Jak różnimy się w poszczególnych krajach?
W USA i Kanadzie nie prowadziłam badań na polonijnych dzieciach. Badania z udziałem dorosłych dwujęzycznych Polaków prowadziłam natomiast w Australii. Realizujemy obecnie duży projekt wśród dzieci polskich mieszkających w Wielkiej Brytanii i Irlandii (http://psychologia.pl/bi-sli-pl/). Obawiam się jednak, że za wcześnie jednak na podsumowania – badania są ciągle w toku.
Czy dziecko z powodu dwujęzyczności może na początku radzić sobie gorzej w szkole?
Jak Pani już wcześniej wspomniała, dwujęzyczne dziecko musi poznać – mówię w dużym uproszczeniu – dwa razy więcej słów i struktur gramatycznych w porównaniu do jednojęzycznych. Jest rzeczą zrozumiałą, że w wielu przypadkach będzie to trwało nieco dłużej, niż u rówieśników. Nie wszędzie nauczyciele traktują takie sytuacje w sposób wyrozumiały. Jednak jestem przekonana, że korzyści jakie w przyszłości dziecko odniesie z bycia dwujęzycznym przeważą te przejściowe niedogodności. Jest coraz więcej badań które wskazują, że dwujęzyczność wiąże się wręcz z lepszymi osiągnięciami szkolnymi, choć żeby tak się stało nauczyciele muszą rozumieć przejściowe trudności i umieć dziecko właściwie wspomóc.
Nad jakim projektem teraz pani pracuje? Co w planach?
Trudno wyróżnić jeden projekt z kilkunastu, które aktualnie realizuje nasz zespół. Bardziej zainteresowane osoby odsyłam na jego stronę internetową (langusta.edu.pl). W skrócie, realizujemy duży program badawczy
w ramach którego próbujemy odpowiedzieć na pytanie jak dwujęzyczność wpływa na elastyczność umysłu? Poszukując odpowiedzi na ten temat realizujemy szereg bardziej szczegółowych projektów. Jeden z nich – który uważam za niezwykle ważny społecznie, a którym współkieruję z dr Ewą Haman z Uniwersytetu Warszawskiego – dotyczy rozwoju językowego i poznawczego polskich dzieci żyjących poza granicami kraju. Próbujemy m.in. określić prawidłowości w zachowaniach językowych polskich dzieci mieszkających w Wielkiej Brytanii. Wszystkich zainteresowanych odsyłam do strony internetowej zespołu, a tych czytelników, którzy mieszkają
w Wielkiej Brytanii, zachęcam do udziału w naszych badaniach!
Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiała: Danuta Świątek
DobraSzkola.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy