Koniec australijskiej trasy. Podróżnicy Busem przez Świat z powrotem w Sydney. Fot. K.Bajkowski |
Ekipa BPS z bumerangami od Bumeranga Polskiego |
Ostatnie dni w Australii u Joanny i Piotra |
Ostatnie dni w Australii podróżnicy spędzą u Joanny i Piotra w Picnic Point. Dziś oddają busa na statek. Za kilka dni wracają do Polski.
Tymczasem co pisze szef projektu Karol Lewandowski o ostatnim odcinku trasy między Melbourne a Sydney gdzie m.in. w Ballarat ekipa była teleportowana w czasy gorączki złota, zauroczyla się pięknością Wilsons Promontory National Park i zdobyła najwyższy szczyt Australii - góre Kościuszki.
11.03.2014
Na zachód od Melbourne znajduje się miasto Ballarat a w nim Sovereign Hill – rekonstrukcja miasta z czasów gorączki złota. I to jaka rekonstrukcja! Całe miasto łącznie z budynkami, sklepami, a nawet mieszkańcami wygląda dokładnie jak w czasach gorączki złota. Do każdego sklepu można wejść i coś kupić, w teatrze trwają przedstawienia, w rzece poszukiwacze szukają złota, a kowal, kopalnia złota i wiele innych miejsc normalnie funkcjonuje.
W bramie do miasta wita nas Sam, pracownik Sovereign Hill (oczywiście w XIX wiecznym stroju), który będzie naszym przewodnikiem. Normalnie wejście do miasteczka kosztuje 50$ od osoby ale jako ekipa podróżników-dziennikarzy z Polski zostaliśmy zaproszeni za darmo i dodatkowo dostaliśmy przewodnika
Po krótkim zaplanowaniu co i jak chcemy nagrywać do naszej wideorelacji ustalamy z Samem że 2 osoby z naszej ekipy będą mogły na czas kręcenia przebrać się w stroje z XIX wieku. Pozostałe osoby będą nagrywać i robić zdjęcia bo żeby zapewnić autentyczność osoby w strojach nie mogą używać niczego nowoczesnego, czyli np. telefonów albo aparatów. Sam przeprowadza nas przez miasteczko które wygląda jak z filmu i prowadza nas do jednego z budynków. Tu Karol i Daniel dostaną swoje stroje. Krawcowe dobierają ciuchy (oczywiście krawcowe też są przebrane w odpowiednie stroje). Karol zostaje dżentelmenem a Daniel poszukiwaczem złota.
Potem idziemy nad rzekę gdzie uczymy się jak szuka się złota w wodzie. Nabieramy kamienie do specjalnej miski i powoli wypłukujemy. Kiedy odrzucamy wszystkie kamienie na dnie zostaje.. złoto! Prawdziwe! Codziennie do strumyka jest wrzucane złoto warte kilkaset dolarów żeby odwiedzający mogli poczuć się jak prawdziwi poszukiwacze. Na nasze złoto dostajemy specjalną buteleczkę i zadowoleni ruszamy dalej.
Odwiedzamy jeszcze kowala, starą kręgielnie, kościół, piekarnie, miejsce w którym robi się trumny, świece, koła a nawet cukierki. Bar i restauracja oczywiście też są utrzymane w odpowiednim klimacie
Spędzamy tu cały dzień i naprawdę czujemy się jakbyśmy przenieśli się w czasie. To chyba jedyne miejsce na świecie w którym można choć przez jeden dzień poczuć się jak poszukiwacz złota :). Miasto jest tak zrobione, że będąc w nim nie widać ani nie słychać współczesnego świata który jest dookoła.
Na koniec idziemy jeszcze do fotografa i wszyscy przebieramy się w stroje żeby zrobić sobie wspólne ekipowe zdjęcie.
12.03.2014
Philip Island to wyspa położona ponad 100km na południe od Melbourne. Na australijskie warunki to bardzo blisko, a jest tu bardzo dużo ciekawych parków więc mieszkańcy Melbourne bardzo chętnie odwiedzają tę wyspę. Żeby było wygodniej tam dojeżdżać wyspa jest połączona ze stałym lądem mostem.
Philip Island słynie też z parady pingwinów, które setkami od wielu lat codziennie zaraz po zachodzie słońca wracają z oceanu do swoich gniazd. Poza paradą pingwinów jest tu też park z koalami, mniejsza wyspa Churchill zamieniona w skansen oraz tor wyścigowy.
Dostaliśmy darmowe bilety do 3 parków – Churchill Island, oraz parków z koalami i na paradę pingwinów.
Najpierw jedziemy do parku z koalami gdzie ze specjalnych kładek zawieszonych nad ziemią można podziwiać dziesiątki koali w ich naturalnym środowisku. Przynajmniej tak mówi ulotka reklamująca to miejsce. W rzeczywistości spotykamy 2 koale i to wiszące nieruchomo z dala od kładek. Jeśli będziecie sie zastanawiać czy warto tam jechać to lepiej sobie odpuścić i zaoszczędzić 12$. Na obserwacje koali lepiej pojechać na Cape Otway gdzie można je zobaczyć za darmo i na dziko i to w większych ilościach.
Warto za to pojechać do Churchill Island, szczególnie około godziny 13:00. Jest to skansen – rancho z krowami, owcami i resztą wiejskiego zwierzyńca na którym można zobaczyć jak wygląda życie na australijskiej “wsi”.
Na Phillip Island znajduje się też słynny tor wyścigowy na którym odbywają się samochodowe i motocyklowe wyścigi. Jeśli chcecie zobaczyć tor to nie płaćcie za drogi punkt widokowy tylko zatrzymajcie się przy głównej drodze albo podjedźcie na mniejszy tor z gokartami z którego też widać główny tor (przejście przez punkt informacji i plac zabaw – zapytajcie o darmowy punkt widokowy przy gokartach).
Na koniec udajemy się na Paradę Pingwinów. Siadamy na specjalnych trybunach na plaży i wyczekujemy razem z innymi turystami wpatrując się w ocean Antarktyczny. Co ciekawe, można tu nawet ściągnąć specjalną aplikację która odlicza czas do pojawienia się pingwinów.
5 minut przed czasem z wody wypada jeden malutki pingwin i szybko znika w trawie. Potem długo długo nic i widać że turyści czują się trochę rozczarowani. Jakieś 15 minut później razem z falą na plażę wypada grupka kilkudziesięciu malutkich pingwinów ściśniętych bardzo blisko siebie. Są to najmniejsze pingwiny świata i każda fala przewraca je na twarz. Trepczą kołysząc się na boki i ciągle trzymają się razem. Dlaczego? Bo na plaży już czekają na nie wygłodniałe ptaki drapieżne. Pingwiny grupują się przy samej wodzie i kiedy widzą że droga do traw rosnących zaraz za plażą jest bezpieczna, całą grupą pędzą przez plaże.
Kiedy pierwsza grupka znika w trawie zaraz pojawiają się kolejne. Setki pingwinów wpadają na plażę i drepczą do swoich gniazd. Niektóre muszą przejść nawet ponad kilometr co w ich tempie jest nie lada wyczynem.
Wstajemy z trybun i idziemy w stronę parkingu specjalnym “boardwalkiem” czyli drewnianym chodnikiem zawieszonym metr na ziemią. Chodnik jest poprowadzony nad wydmami w taki sposób żeby przecinał drogę pingwinom. Co chwile spotykamy więc pingwiny idące wzdłuż chodnika, pod chodnikiem, siedzące już w gniazdach albo po prostu stojące i patrzące na turystów. Większość z nich nie zwraca na ludzi uwagi i nie boi się iść dosłownie pół metra od chodnika.
Niektóre gniazda są zbudowane pod budynkiem z informacją turystyczną i muzeum i poprzez specjalne szybki można zajrzeć do pingwinów siedzących w podziemnych gniazdach.
Ważna uwaga – jeśli będziecie kiedyś na tej paradzie to koniecznie dobrze usiądźcie. Co to znaczy? Trybuny składają się z dwóch części, pierwszej bliżej wejścia i drugiej jakieś 50 metrów dalej. Jeśli chcecie dobrze zobaczyć pingwiny to usiądźcie całkiem po bokach pierwszych trybun albo całkiem po prawej na drugich trybunach. I koniecznie jak najniższej, czyli jak najbliżej plaży. Inaczej Chińczycy, których jest tu 50%, mogą Was trochę irytować wstawaniem i zasłanianiem Wam widoku za każdym razem kiedy na plaży pojawi się pingwin
Bardzo dobrym miejscem do obserwacji jest też niższa platforma koło punktu z kawą położona na wydmach na boardwalku zaraz przed miejscem gdzie chodnik rozdziela się na część dla VIPów i dla zwykłych śmiertelników ;).
Ale gdzie byście nie usiedli Parada Pingwinów to na pewno wydarzenie, które trzeba w życiu zobaczyć :).
Karol Lewandowski
cdn.
więcej: Busem przez Świat
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy