Piotr Dubicki -polski przedsiębiorca z Szanghaju |
W okresie świątecznym odwiedziła Australię przemiła rodzina Piotra i Magdaleny Dubickich z Bydgoszczy. Od prawie 10 lat prowadząca polsko-chińskie przedsiębiorstwo w Szanghaju gdzie stale mieszka od ponad od 9 lat. Już wróciła tam. Podczas trzydniowego pobytu w "biegu" w Canberze (26-29 grudnia ub. r.) dyr. Dubicki udzielił nam ciekawego wywiadu:
Eugeniusz A. Bajkowski:
Witamy Pana Dyrektora z Rodziną w Australii. Szkoda, że pobyt jest tak bardzo
krótki. Mamy wiele pytań - bardzo rzadko przylatują do nas Polacy mieszkający w
Szanghaju. Tym razem, najpierw poprosimy o krótkie streszczenie życiorysów
Państwa. Skąd pochodzą z Polski. Gdzie studiowali? Gdzie urodziły się śliczne córeczki?
Piotr Dubicki: Witam
Panie Eugeniuszu, jest mi bardzo miło w końcu Pana spotkać osobiście. Wielu
mieszkających w Szanghaju Polaków sporo o Panu słyszało w kontekście życia i
pracy w przedkomunistycznym Szanghaju, i w niemałej mierze właśnie po wieści od
Pana tu przyjechaliśmy. Dla nas jest to jak przywracanie celowo, przez wiele
lat zamazywanej pamięci. Pochodzimy z żoną z Bydgoszczy, jednak od czasu
studiów osiedliśmy w Poznaniu, gdzie urodziy się nasze córki: obecnie 13-letnia
Nina i 8-letnia Marta.
EAB. Jak znalezliśćie się Pańtwo w Chinach? Jak długo mieszkacie w Szanghaju; dlaczego właśnie w Szanghaju?
PD. Po
raz pierwszy przyjechałem do Chin 1.10.1998 roku, w dniu który był jednocześnie
pierwszym dniem moich łącznie 6-letnich studiów sinologicznych. W Szanghaju
mieszkał wówczas mój kolega z liceum w Bydogoszczy szukający okazji do
rozpoczęcia działalności handlowej. Nasze spotkanie wkrótce stało się dla mnie
początkiem nowej drogi rozwoju mojej firmy, dla niego początkiem własnej firmy.
EAB. Wiemy, że Pan Dyrektor prowadzi przedsiębiorstwo w Szanghaju. Jak nazywa się? W jakiej branży działa. Ile osób zatrudnia? Czy ma biznesowe powiązania z Polską i Europą? I Australią?
PD. Firma
nazywa się UNO (Shanghai) Corp. Ltd i zajmuje się handlem artykułami
spożywczymi. W Polsce jestem współwłaścicielem UNO Foods Sp.J., firmy będącej
licencjobiorcą Disney i innych znanych marek filmowych, zajmującej się tworzeniem od podstaw całych
linii produktowych słodyczy i zabawek ze słodyczami dla dzieci, które
dystrybuowane są w Polsce, niemal wszystkich krajach Unii Europejskiej, na
Ukrainie, krajach byłej Jugosławii oraz w kilku krajach Afryki południowej.
Obie firmy oczywiście ściśle współpracują ze sobą. Przyjad do Australii jest
rzecz jasna dogodną okazją do rozpoznania potencjalnych możliwości eksportu na
ten nowy dla nas rynek.
EAB. Wiemy, że czynnie działa Pan Dyrektor w Polsko-Chińskiej Izbie Handlowej w Szanghaju. Czy jest to "odtworzenie", "ponowne wcielenie" dawnej Izby założonej chyba w 1932? Prosimy o wstępną garstkę wiadomości na ten temat.
PD. Dwa
lata temu zająłem się organizacją Polskiej Izby Handlowej w Chinach. Początkowo
oczywiście planowaliśmy odtworzyć Polską Izbę Handlową w Szanghaju z 1932 roku,
jednak dziś jest tu zupełnie inne chińskie państwo. Szanghaj nie jest jak
kiedyś trójmiastem z należącą do Francji eksterytorialną Koncesją Francuską,
gdzie wcześniejsza Izba była założona. Nowa Izba jako reprezentująca wszystkie
polskie firmy w Chinach została zatem zgłoszona w Pekinie. Osobną bardzo ważną
okolicznością jest fakt, że nie udało mi się odnaleźć nikogo z wcześniejszych
członków Izby, choć dotarłem do wielu dokumentów i nazwisk. Obecnie Izbą
zajmuje się kilka osób z wcześniejszego grona założycielskiego. Ja zająłem się
bliskimi mi tematami historycznymi i biznesem w regionie.
EAB Włada Pan Dyrektor doskonale językiem chińskim. Gdzie Pan nauczył się? Czy w Szanghaju nadał mówi się wersją "szanghajską" zamiast mandaryńskim ("mandarin" - tak jak kantońskim w Kantonie i Hong Kongu? Na Tajwanie chyba używają mandariński.
PD.
Prowadząc już od 5 lat własną spółkę z moim Tatą – import i dystrybucję
słodyczy z Europy Zachodniej, reprezentując w Polsce kilku znanych producentów
oraz osobiście nadzorując oddział w Poznaniu, od wspomnianego roku 1998
studiowałem dziennie sinologię na UAM (moje trzecie studia i jedyne skończone)
oraz rok na East China Normal University w Szanghaju (2002/2003). Zaczynając
studia nawet nie przypuszczałem, że poświęcenie tylu bieżacych biznesowych
celów dla realizacji mojej osobistej pasji – klasycznej kultury chińskiej –
będzie momentem przełomowym całej firmy i odpłaci mi tak szczodrze. Przez te lata
Chiny wyrosły na potęgę handlową, nasz rozwój i konkurencyjność w Europie w
dużej mierze została wykuta w połączeniu zachodnich projektów, własnej bazy
dystrybucyjnej z efektywnym działem konfekcji w mającej niskie koszta pracy
Polsce i bezpośredniej kontroli jakości, doboru materiałów i pod-dostawców
każdego elementu finalnych produktów w Chinach, gdzie właściciele fabryk
najczęściej nie znają angielskiego. Rzeczywiście, stawiając pozornie wbrew
interesom na pasję i wpasowując ją w potrzeby pracy zawodowej zostałem
szczodrze nagrodzony – osobiście, rodzinnie oraz jako cała firma. Trawestując
znane w Polsce z pewnego filmu powiedzenie – tam skarb twój, gdzie serce twoje.
Rodzimi
szanghajczycy w domu między sobą mówią oczywiście swoim własnym językiem, choć dziś
w 20-milionowym Szanghaju większość stanowi ludność napływowa, nie znająca
szanghajskiego. Wbrew politycznie motywowanej propagandzie, szanghajski nie
jest odmianą ani dialektem tzw. „chińskiego” – w Chinach mówi się wieloma
językami, pozostałościami wcześniejszych podbitych czyli „zjednoczonych”
państw. Co więcej, te języki należą często do różnych rodzin językowych.
Kantoński i szanghajski są tak odległe jak polski i hiszpański. Sam znam tylko
mandaryński – oficjalny język powstały na kanwie języka pekińskiego i będący lingua
franca nie tylko w Chinach Ludowych, ale również w Republice Chińskiej na
Tajwanie. W Hong Kongu język mandaryński, mimo że po przejęciu przez ChRL
spotykany powszechnie w środkach komunikacji i urzędach, przez mieszkańców Hong
Kongu jest traktowany z rezerwą, jako język narzucany z zewnątrz i niszczący
lokalną tożsamość. Z drugiej strony jego znajomość oferuje spore szanse osobom
chcących zrobić karierę w Chinach Ludowych, zorientowanym na handel z Chinami
lub obsługę masowo napływających stamtąd turystów.
PD. Córki
uczą się w Shanghai Jincai High School International Division – szkole IB która
przygotowuje do międzynarodowej matury w języku angielskim, nie zaniedbując
jednak języka chińskiego (mandaryńskiego), co jest dla nas bardzo ważne. To
oczywiste, że niezależnie jak się potoczą losy Chin, znajomość języka będącego
na tych terenach lingua franca, a w świecie Zachodu będącego językiem
tak deficytowym, oferuje wielkie możliwości, bez względu na osobisty wybór
własnej drogi życiowej.
Moja żona
nigdy nie pracowała ze mną w firmie i osobiście uważam że jest to wspaniałe
rozwiązanie – po powrocie do domu pracę mogę zostawić za drzwiami, a żona nie
kojarzy mi się ze stresem zawodowym. Żona jest wicedyrekotorem i sercem
polskiej szkoły w Szanghaju, powstałej jak integralna część inicjatywy
przywrócenia Polskiej Izby Handlowej.
EAB. Jak liczna obecnie jest Polonia Szanghajska? Czym zajmuje się?
PD. W
Szanghaju mieszka obecnie około 500 Polaków. W większości są to pracownicy
szczebla menadżerskiego międzynarodowych firm, choć pomału jest coraz więcej
polskiego kapitału. M. in.: Magellan (grupa znanego inwestora Michała
Sołowowa), Selena, LPP, KGHM czy słynna polsko-chińska firma Chipolbrok, która
jest pierwszą joint venture powstałą w Chińskiej Republice Ludowej. Poza
powyżej wspomnianymi sporo jest freelancerów i, jak niemal sto lat temu,
osób na własną rękę szukających szczęścia w mieście, które po latach zapaści
ponownie staje się Perłą Wschodu.
EAB. Wiemy, że poświęca Pan Dyrektor wiele czasu i wysiłków utrwaleniu śladów polskiej obecności w Chinach; zwłaszcza w Szanghaju i chyba nieco w Harbinie też. Prosimy o wstępne kilka słów na ten fascynujący temat.
PD.
Rzeczywiście jest to zupełnie nieznany w Polsce epizod polskiej emigracji, przy
tym niesamowicie ciekawy. Począwszy od pierwszych lat XX wieku, jeszcze przed
powstaniem II Rzeczpospolitej, przez cały burzliwy okres aż do przejęcia
Szanghaju przez komunistyczne wojska w 1949 i niedługo później konfiskaty
prywatnych majątków i wyrzucenia wszystkich obcokrajowców z kraju w tej
zbudowanej przez Europejczyków i należącej do nich "Perle Orientu"
(tuż obok małego, zamkniętego murami chińskiego miasta Szanghaj o powierzchni
ok. 1 kilometr na 2, zwanego wówczas Nantao lub po prostu Chińskim Miastem
rzadko zabudowanych, biednych przedmieść), przez Szanghaj przewinęło się wielu
naszych rodaków, a co więcej rozkwitło tam wspaniale urządzone polskie życie.
Mimo początkowo niewielkiej liczby Polaków (od około 300 w latach 30. do niemal
5.000 pod koniec lat 40.) istniało tam wiele instytucji – Poselstwo Polskie,
Klub Polski, później Związek Polaków w Szanghaju, dwutygodnik "Echo
Szanghajskie", Polska Izba Handlowa w Szanghaju. Działały polska
szkoła, parafia, Związek Młodzieży
Polskiej. Organizowane były odczyty, imprezy okolicznościowe, składki na obronę
Ojczyzny czy wsparcie polskich Żydów którzy trafili do Szanghaju. O ostatnim
okresie - Domu Polskim, którego Pana Mama była kuratorem czy
współorganizowanych przez Pana w ledwo powstałych Chinach Ludowych,
nieprawdopodobnych obchodach Roku Chopinowskiego sam Pan może najwięcej
powiedzieć. Dzięki zebranym, rozproszonym po świecie materiałom udało mi się
nakręcić krótki film dokumentalny o tych niezwykle barwnych czasach. Jest duża
szansa, że wejdzie w skład materiałów nowo organizowanego Muzeum Emigracji
Polskiej w jakże wymownym budynku Dworca Morskiego w Gdyni. Kiedy Dariusz Kuś,
osoba która ten film zmontowała, skotantował się z dyrekcją Muzeum okazało się,
że wiedzą o tylu niezwykłych miejscach polskiej emigracji, a o Szanghaju
pierwsze słyszą. Pokazuje to nie tylko jak cenna i wspaniała część polskiej
historii uległa zatraceniu, ale i jaki obowiązek spoczywa na tych, którzy o tym
wiedzą lub, jak Pan Panie Eugeniuszu, są nadal jej żywą pamięcią i świadectwem.
Moim wielkim marzeniem jest, by zostawił Pan po sobie książkę o tych czasach i
ludziach – nam, którzy w ostatniej chwili mają szansę odzyskać te resztki
pamięci o prawdziwej historii Polski, i tym którzy przyjdą po nas.
EAB. Jakie są wrażenia z tego pierwszego, prawie błyskawicznego pobytu w Australii? Wiemy, że z Melbourne podróżowaliście Państwo samochodem przez Górę Kościuszki, Jindabyne i Coomę do Canberry, potem do Sydney. (A potem samochodem do Melbourne - ale o tym może następnym razem).
PD. Panie
Eugeniuszu, jesteśmy zachwyceni Australią i Australijczykami, wręcz trudno
powiedzieć czym bardziej. Spektakularnie piękna przyroda, wspaniałe jedzenie,
pięknie zachowana kolonialna architektura naturalnie wpleciona w nowoczesną,
zrobioną dla ludzi i ich wygody tkankę miast, piękne cmentarze, czyste
powietrze, woda, wielkie przestrzenie, naturalnie kulturalni i ujmująco
uprzejmi Australijczycy, cóż, wszystko to czego poza świetnym jedzeniem nie ma
w Chinach Ludowych (choć jest na Tajwanie) i do czego tak tęsknimy. Jeśli
dołozyć do tego polskie tropy – Góra Kościuszki, pomniki w Jindabyna i Cooma, przemiłą i ciekawą wycieczkę po Canberze
niespodziewanie urządzoną przez Pana Aleksandra Gancarza, a nade wszystko trzy spędzone z Panem dni pełne
niezpomnianych do końca życia opowiadań o dawnym „polskim” Szanghaju, słowem –
podróż życia.
Jako
anegdotę mogę powiedzieć, że w dzieciństwie czytałem przygody „Tomka w krainie
kangurów” i zawsze chciałem wejść na Górę Kościuszki, marzyłem przy tym o Bożym
Narodzeniu na plaży, a później o Nowym Roku w Sydney. Wszystko się spełniło, a
w podróżach wynajętym samochodem słuchaliśmy całą rodziną audio booka z
przygodami Tomka w Australii. Akurat jadąc z Sydney do Melbourne słuchaliśmy
jak Tomek wraca pociągiem do Melbourne, wsiada na statek, zaczyna się uczyć
żeby nadrobić szkołę i odkrywa podarowany mu nugget złota. Wsiedliśmy do
samolotu w Melbourne, dzieci robiły lekcje nadrabiając opuszczony czas w szkole
(w Chinach Ludowych nie ma wolnych dni ani na Boże Narodzenie ani na Nowy Rok)
i odkryliśmy, że serce zostało w Australii.
EAB.
Jak wygląda podróż samolotem z Szanghaju do Australii? Którą linią lotniczą.
PD.
Zdecydowaliśmy się na wyjazd bardzo późno, a że wypadał w okolicach Bożego
Narodzenia i Nowego Roku, nie było już biletów na bezpośrednie połączenia.
Polecielismy zatem Syczuańskimi Liniami Lotniczymi przez Czengdu. Szczęśliwie
przyzwyczajeni jesteśmy do długich podróży – co najmniej dwa razy do roku
lecimy razem do Polski i z powrotem przez Niemcy (nie ma bezpośrednich połączeń
z Szanghaju do Polski), zatem nie zrobiło to aż tak wielkiego wrażenia. Na
drugi raz jednak, mając taką możliwość, kupimy bilety na bezpośrednie loty.
Odchodząc z odprawy paszportowej w Melbourne jakoś samo mi się powiedziało do
pani za kontuarem – Australia is fantastic, we will definitely come back!
Z Piotrem Dubickim rozmawiał Eugeniusz Bajkowski.
Zdjęcia z prywatnejgo archiwum Piotra Dubickiego.
Zwiedzamy, bawimy się a kontrahentom nie płacimy.Smutny obraz nowobogackiego Polaka.
OdpowiedzUsuń