Wydarzenie na Ukrainie budzą w Polsce silne emocje oraz powodują najazd na różne telewizje stada komentatorów, nie zawsze kompetentnych. Pozwólcie Państwo, że przedstawię swój pogląd wyniesiony z doświadczeń ponad 20 lat (moich) zmagań z komuną oraz z bezpośredniej obserwacji paru burzliwych ludowych zrywów w różnych krajach.
Zacznijmy od pewnej niepokojącej analogii do przebiegu wydarzenia, które miałem okazję oglądać w 1989 roku w Pekinie, czyli tzw. „wydarzeń na Tiananmen”, a naprawdę w całym mieście. Oczywiście jest wiele różnic, ale analogia to nie identyczność, lecz podobieństwo pewnych elementów.
Strajki studenckie, później ludowe, na placu Bramy Niebiańskiego Spokoju, czyli Tiananmen, rozpoczęły się w połowie kwietnia 1989 roku, a zakończyły w początku czerwca tego samego roku. I tu analogia pierwsza: bunt polegał na okupacji przez słabo zorganizowany tłum największego placu w centrum miasta i znacznie skromniejszych demonstracjach w wielu innych miastach. Podobnie jak obecnie w Kijowie polegał on głównie na wiecowaniu i miał bardzo słabe, niewiele mogące kierownictwo (troje studentów: Wuer Kaixi, Wang Dan i Chai Ling).
Dlaczego ten strajk trwał tak długo? Bo prezydent ChRL, Deng Xiaoping, musiał przeczekać bardzo ważną dla niego wizytę Gorbaczowa i nie mógł uderzyć wcześniej. Wizyta Gorbaczowa była naprawdę ważna, bo było to zakończenie wieloletniej wrogości ChRL i ZSRR, odziedziczonej po ostatnich latach rządów Mao Zedonga. Gdy Gorbaczow wyjechał, czas był potrzebny już tylko do tego, by ściągnąć 38. i 27. armię do Pekinu. Ta ostanie zajęta była masakrowaniem tybetańskiej stolicy Lhasy i musiała tego dzieła najpierw dokończyć. Chińskie armie to odpowiednik naszych brygad, te dwie armie to nawet nie jeden nasz korpus, tylko mniej. 38. armia otoczyła miasto, a 27. armia zaatakowała w nocy z 3 na 4 czerwca, zabijając w ciągu kilku godzin ok. 7 tysięcy ludzi i raniąc ok. 30 tysięcy. Dogasające, chaotyczne walki trwały jeszcze 5 dni, ale już niczego nie mogły zmienić.
A wcześniej trwało chaotyczne działanie ni tak, ni siak. Wang Dan spotykał się nawet z Dengiem i nawet coś tam rozmawiali, a wojskowi opracowywali strategię operacji, która, co trzeba przyznać, była starannie przemyślana we wszystkich szczegółach, łącznie z późniejszą strategią zakłamywania jej przebiegu, na co większość zachodnich mediów znakomicie się nabrała.
Jak jest obecnie na Ukrainie? Putin i jego coraz bardziej usłużny wasal, Janukowycz, muszą przeczekać olimpiadę w Soczi. Krwawe stłumienie buntu przed, lub w trakcie, olimpiady byłoby obu bardzo nie na rękę, Putinowi z oczywistych powodów, a Janukowyczowi ze względu na powody Putina, od którego jest coraz bardziej zależny. To z tego, moim zdaniem, wynika kunktatorzenie Janukowycza, to pozorne miotanie się i sprzeczność decyzji. Janukowycz najchętniej wysłał by wojsko i zrobił porządek w parę godzin, ale nie może… na razie.
Oczywiście są różnice, bo Ukraina to nie Chiny, ale ukraińska demokracja bardzo mocno odbiega od demokratycznych i praworządnych standardów, co z każdym dniem coraz bardziej widać. Pewna nadzieja jest w tym, że armia, jak na razie, się dystansuje i zachowuje, bądź udaje, neutralność.
Moja obawa jest taka: Janukowycz zrobi wszystko, by doczekać do końca olimpiady, a później uderzy. Oczywiście, trzeba zastrzec, że sytuacja w międzyczasie może się zmienić i oby tak było. Stąd moja obawa, ale nie pewność, że tak będzie.
A teraz o braku analogii. Paru komentatorów snuło analogie do polskiej rewolucji „Solidarności” i przełomu 1989 roku. Moim zdaniem, tu jest właśnie analogii brak. Ukraińska rewolucja jest na etapie polskiego Czerwca 56., no najwyżej Grudnia 1970. To wtedy Polacy wychodzili na ulice, atakowali „komitety” i dawali się wystrzelać po paru dniach euforii. Ale od tamtego czasu, my, polska opozycja antykomunistyczna, sporo się nauczyliśmy, a Ukraina jeszcze nie. Nasz sukces miał dwie podstawy: KOR i Wolne Związki Zawodowe. KOR był w rzeczywistością organizacją broniącą praw człowieka, a nie obalającą system. KOR nie domagał się dymisji rządu, zmiany konstytucji i ustroju. Słabość? Wręcz przeciwnie. Taka koncepcja pozwoliła po raz pierwszy zjednoczyć wszystkie środowiska polityczne i społeczne opozycji. W KOR był zarówno Adam Michnik, jak i Antoni Macierewicz, był ksiądz i był socjalista Jan Józef Lipski.
Drugim filarem były WZZ. W wolnych związkach zawodowych postawiono na postulaty ekonomiczne i pracownicze. To znów pozwoliło na udział wszystkich środowisk politycznych, Był Wałęsa, był Wyszkowski, doradzali i Mazowiecki i Olszewski.
Pragnę przypomnieć (między innymi Kaczyńskiemu i Dudzie, którzy „domagają się realizacji Porozumień Gdańskich z 1980 r.), że strajki „Solidarności” w 1980 r. nie zaowocowały ani zmianą ustroju, ani zniesieniem cenzury, ani wolnymi wyborami. Gdyby dziś chcieć „realizować Porozumienia Gdańskie”, trzeba by zlikwidować demokrację, przywrócić cenzurę i wprowadzić kartki na mięso.
Ale właśnie, w tym tkwiła wbrew pozorom siła „Solidarności” i wcześniej WZZ. Po pierwsze, nie stawiano żądań nierealnych. Po drugie, nie wyprowadzano ludzi na ulice, gdzie, jak wcześniej, łatwo było ich wystrzelać lub rozgonić. Strajkowano na ternie zakładów pracy i wyłoniono silne, rzeczywiste przywództwo wokół akceptowalnego dla wszystkich programu. Czas na zmiany ustrojowe przyszedł dopiero po przełomie 1989 roku.
Polska opozycja, w przeciwieństwie do obecnej ukraińskiej, nauczyła się, na jakie postulaty jest (i kiedy) pora, nie walczyła z wiatrakami, nie żądała gruszek na wierzbie.
Opozycja ukraińska jest słaba, choć szumna, bo tego wszystkiego nie zrozumiała. Władza zawsze ma więcej karabinów i zawsze ma czas. Samo tkwienie na Majdanie do niczego nie prowadzi. Kierownictwo, zlepek skrajnych narodowców, demokratów i socjalistów, któremu nie wierzy nie tylko połowa narodu ale i znaczna część Majdanu, jest bardzo słabe i nie ma jasnego planu, co dalej. Dlatego, jak napisałem na wstępie, czarno to widzę.
A czy są nadzieje? Teoretycznie są, jeśli bunt osiągnie znacznie większe niż obecnie, rozmiary, jeśli przekształci się w strajk powszechny, jeśli zbuntuje się armia. Obawiam się jednak, że mało to realne. A wojna domowa? Mamy przykład Libii i Syrii, aby daleko nie szukać (choćby w Rosji 1917 roku). Jeśli ma być podobnie, to już lepszy od tego Janukowycz.
Krzysztof Łoziński
Studio Opinii
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy