Antoni Maciarewicz lansujacy hipotezy o zamachu jako przyczyny katastrofy smoleńskiej. Fot YouTube |
Prokuratura pytała o dowody na to, że: * to nie była
katastrofa lotnicza, ale zamach, * samolot rozpadł się z powodu wybuchów, *
skrzydło nie mogło się rozpaść w zderzeniu z brzozą.
Jeden z ekspertów na pytanie o doświadczenie w badaniu
katastrof wyznał, że od dziecka interesuje się lotnictwem, w młodości sklejał
modele samolotów i siedział kiedyś w kokpicie Su-33 (samolot
myśliwsko-bombowy). No i że latając samolotami, obserwuje, jak zachowują się
skrzydła. Zapytany o doświadczenie w dziedzinie materiałów wybuchowych wyznał
śledczym, że był świadkiem eksplozji w szopie. Zob art. w GW: "Sklejałem modele"..
Antoni Macierewicz określił publikację mianem
"brutalnej nagonki" na polskich naukowców. Zdaniem polityków PiS,
wypowiedzi ekspertów zawarte w artykule "GW" były niepełne i wyrwane
z kontekstu.
Tymczasem rektor Akademii Górniczo-Hutniczej prof.
Tadeusz Słomka oraz rektor Politechniki Warszawskiej prof. Jan Szmidt
opublikowali oświadczenie, w którym
dystansują się od opinii swych
pracownikow naukowych, będacych ekspertami Maciarewicza. „Zgodnie z naszą wiedzą zarówno prof. Jacek
Rońda, jak i prof. Jan Obrębski nie są specjalistami w zakresie badania
przyczyn katastrof lotniczych” –piszą rektorzy.- Antoni Macierewicz przez trzy lata zawracał ludziom głowę ekspertami, którzy są kompletnymi amatorami. Wybuchami, zamachami smoleńskimi i tymi wszystkimi bzdurami. Jego ekspertom uwierzyła jedna trzecia Polaków - mówi szef MSZ Radosław Sikorski w radiowej Trójce po publikacji wtorkowego artykułu Gazety Wyborczej.
kb/BumerangMedia/Gazeta.pl/PolskieRadio/Onet.pl
* * *
Komentarz Jerzego Łukaszewskiego ze Studia Opinii:
Tańczmy dalej
Od trzech lat, czyli od kiedy trwa chocholi taniec smoleński, zwany przez lud „latanym” (to w nawiązaniu do dotychczasowego narodowego tańca, zwanego chodzonym) czytam, patrzę i nie wierzę własnym zmysłom. Do tej pory byłem przekonany, że jedynie w kontaktach damsko męskich można robić z siebie idiotę dobrowolnie, choć pod pewnym wewnętrznym przymusem. No, ale przynajmniej cel jest tego wart.
To, czego nie potrafię ogarnąć do dziś, to całkowita odporność na fakty. Człowiekowi wychowanemu w kulcie wiedzy, logiki i tym podobnych, niemodnych przesądów wydaje się, że jeśli wykaże niezbicie, iż 2×2=4, wszyscy padną na kolana przed dowodem i nie usłyszy głosu sprzeciwu.
Okazuje się, iż to wielowiekowe przekonanie czas już odłożyć do lamusa.
Wypowiedziane przez prezesa w 2005 roku prorocze słowa „… nikt nam nie wmówi, że białe jest białe…” nie były żadnym przejęzyczeniem, a wyznaczeniem nowego kierunku, zgodnie z którym jego zwolennicy powinni formować swój, za przeproszeniem, intelekt.
Ostatnie wydarzenia dotyczące ekspertów powinny na zdrowy rozum zakończyć pewien etap dostępu głupoty do umysłów ludzkich. Jakże naiwna myśl!
Mechanizm znany każdemu z piaskownicy powodował, że Jasio oskarżony o to, że jest „gupi” odpowiadał „a właśnie, że ty” i mieściło się to w porządku piaskownicowego świata. Po wyrośnięciu z dziecięcych zabaw mechanizm przestawał działać.
Okazuje się, że nie u wszystkich. I to jest właśnie to tajemnicze zjawisko, którego nie rozumiem, ponieważ w dorosłym świecie brzmi to mniej więcej tak: - Jesteś Chińczykiem! – A właśnie, że ty!
Przyznacie państwo sami, że to idiotyzm.
Swego czasu ujęła mnie p. Merta wyznając szczerze swe pragnienia pytaniem: „… a co by to komu szkodziło przyznać, że to był zamach?”. Nie wiem, co by to komu szkodziło, ale p. Merta ma u mnie dużego plusa za szczerość i nieoklejanie swych pragnień pseudouczonymi teoriami. Inni niestety nie są tak bezpośredni.
Już dość dawno temu, także na łamach SO, red. Krzysztof Łoziński bardzo precyzyjnie wypunktował Biniendę, zwanego w niektórych kręgach profesorem, obnażając jego niekompetencję Krzysztof Łoziński: Ekspert… od bredni. Zabrakło w analizie p. Łozińskiego dwóch rzeczy: pytania skąd wziął się Binienda w zespole Antoniego oraz drobnego faktu, iż żona rzeczonego zbija niezłą kasę jako pełnomocnik części „rodzin smoleńskich”. Gdybym chciał bawić się w insynuacje, powiedziałbym, że te dwa fakty są z pewnością ze sobą powiązane. Ale nie chcę. A szczerze – nie chce mi się. Ciekawi mnie co innego.
Po awanturze z artykułem w” Wyborczej” prokuratura ujawniła całość zeznań „ekspertów” chcąc najprawdopodobniej uniknąć zarzutu o opieraniu twierdzeń na częściowej znajomości wyznań (bo tak to trzeba określić) wezwanych do prokuratury świadków.
Dziś zaś słyszę prezesa, który bez zmrużenia okiem mówi o „wyrywaniu z kontekstu”. Z jakiego kontekstu? Przecież każdy może sobie przeczytać całość.
Może prezes liczy na to, że nie każdy umie?
Na dodatek wspomniana Binienda twierdzi co innego. Mówi, że w prokuraturze nie powiedział wszystkiego o swych kwalifikacjach.
Ale to by oznaczało, iż jako świadek świadomie kłamał odpowiadając na pytania nieprecyzyjnie. W każdym razie taki fakt, gdyby miał miejsce, nadal nie daje podstaw do twierdzenia, iż coś jest „wyrwane z kontekstu”.
Czekając cierpliwie doczekałem się reakcji uczelni, z którymi związanych jest dwóch spośród trzech osławionych pseudoekspertów. Uczelni polskich.
Uniwersytet w Akron jak dotąd milczy, czego wolałbym nie komentować, bo powody mogą być rzeczywiście różne. Ostatecznie nie każda uczelnia musi dbać o swój wizerunek, a znamy i u nas takie, które jakby przestały się nim interesować.
Do kompletu brakuje mi jeszcze głosu prezesa PAN, który proponował spotkanie ekspertów rządowych z „zespołowymi”. Jak dotąd nie słychać, a szkoda bo byłbym ciekaw co ma do powiedzenia w obecnej sytuacji, było nie było, ikona polskiej nauki. Jako zainteresowany jak najwyższymi, przepraszam za słowo, lotami polskiej nauki oczekuję, że pan profesor nie schowa głowy w strusia.
Nie mam pełnej informacji o działalności zespołu Macierewicza, toteż oczekiwałbym ze strony Kancelarii Sejmu wyjaśnień co do finansowania z moich podatków osób związanych z tą grupą, zwłaszcza, że wbrew prawu nie jest ona dostępna dla wszystkich. Swego czasu już mówiłem o odmowie prawa uczestnictwa w zespole posłowi Markowi Poznańskiemu z Ruchu Palikota, archeologowi, który w odróżnieniu od Antoniego, nie uciekał jak tchórz ze Smoleńska, a wręcz przeciwnie pojechał doń i przekopywał miejsce katastrofy. Jego wiedza mogłaby wiele wnieść w prace zespołu. Jeśli więc zespół jest prywatno-towarzyskim klubem, to ja sobie nie życzę wypłacania mu diet, które pobiera. Mam prawo? Mam.
Pomijając już głupie pytanie, co zrobiła Marszałek Sejmu, by w tej sprawie prawo było przestrzegane? Oczywiście, że nic. Po co? Przecież to drobiazg, prawda?
Nie wierzę w nagłe ozdrowienie smoleńskich tancerzy. Dalej będą wymyślać coraz to nowe figury i z niesłabnącą ekspresją szaleć na parkiecie.
Chciałbym jednak wierzyć, że przynajmniej część państwowych instytucji zacznie się zachowywać jak powinna. Że kłamliwy świadek opowiadający, że ambasada USA zabroniła mu o czymś mówić, zostanie z nią skonfrontowany.
Że ktoś, kto mówi, że nie pozwolono mu podać nazwisk osób robiących (za niego?) obliczenia, a w następnym zdaniu twierdzący, że są one dostępne w „specjalistycznym żurnalu”, zostanie formalnie oskarżony o okłamywanie organów ścigania i nie tylko, z poważnym podejrzeniem, iż czyni to w celu uzyskania określonych korzyści.
Mam dość udawania, że „państwo smoleńskie” jest rzeczywistością równoległą i na tę, w której egzystuję, nie ma żadnego wpływu.
Mam prawo mieć dość?
Jerzy Łukaszewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy