Strarcia z policją na Taksim Square w Stambule, 5.06.2013 Fot. Wikimedia/newsonline |
Protest, który zaczął się od lokalnego sporu w sprawie przebudowy jednego z placów w centrum Istambułu, w ciągu kilku dni przerodził się w potężny ogólnokrajowy ruch bunt przeciw premierowi i sprawującej od 11 lat władze partii Sprawiedliwości i Rozwoju znanej pod tureckim skrótem jako AKP.
Dotychczasowy bilans to dwie ofiary śmiertelne, ponad trzy tysiące rannych i poszkodowanych, w tym 26 ciężko, tysiące osób zatrzymanych i aresztowanych. We wtorek 4 czerwca, gdy wydawało się że protesty zaczynają słabnąć protestujących wsparły dwie największe centrale związkowe ogłaszając strajk. Dodatkowym bodźcem podtrzymującym bunt może stać się aresztowanie w środę 25 maja pięciu osób za używanie w „antyrządowych celach” społecznościach portali internetowych, co zostało odczytane – i słusznie – za wyjątkowo brutalny atak na podstawowe prawa obywatelskie.
Ponieważ Turcja to kraj islamski i choć ubiegający się o członkostwa w Unii Europejskiej – także bliskowschodni, komentatorzy natychmiast zaczęli doszukiwać się analogii z rozpoczęta dwa lata temu i wciąż niezakończoną „arabską wiosną”.
W istocie analogii jest sporo. I w krajach arabskich, i w Turcji protesty rozpoczęły się od drobnego, lokalnego incydentu. I tam i tu protestujący to przede wszystkim wykształceni, młodzi mieszkańcy miast. Wreszcie podobna była „technika” protestów. Masowe użycie mediów społecznościowych. Podobna była też dynamika rozwoju sytuacji. Zaskoczone władze próbują tłumić protesty siłą nieraz nader brutalną co jedynie wzmaga społeczny opór.
Na tym jednak analogie się kończą. Bunty w Tunezji, Libii, Egipcie obaliły rządzących tymi krajami od lat kilkudziesięciu brutalnych , krwawych dyktatorów. W Turcji rząd sprawuje partia, która doszła do władzy wygrywając w uczciwych wyborach i to wygrywając bezapelacyjnie. W ostatnich wyborach AKP zdobyła 49,95 % głosów i nadal w badaniach opinii publicznej utrzymuje znaczącą przewagę nad opozycją.
Zasadnicza różnica polega jednak na czymś innym i to właśnie ta różnica może mieć kapitalne znaczenie dla przyszłości całego Bliskiego Wschodu.
W krajach arabskiej wiosny rewolucje zostały przechwycone przez partie i ruchy islamistyczne. Wywodzące się z Bractwa Muzułmańskiego partie religijne sprawują władze w Tunezji i w Egipcie. Islamiści stanowią największą siłę rebelii w Syrii – a w Libii, Maroku czy Algierii stanowią ważny składnik tamtejszej sceny politycznej.
Turecka AKP to także partia islamska. Partia, która, przynajmniej w deklaracjach przedstawiana jest często jako wzór dla całego Bliskiego Wschodu. W istocie rządzący Turcją islamiści mają na swym koncie niemało sukcesów. Bezprecedensowy, porównywany bodaj tylko z Chinami wzrost gospodarczy ( średnio ponad 7 % w ciągu ostatnich – przypomnijmy – kryzysowych lat), szybkie unowocześnienie kraju, przestrzeganie w sposób przykładny przynajmniej jak na standardy bliskowschodnie praw człowieka i obywatelskich swobód a przy tym powrót do tradycji islamskich.
Nic więc dziwnego, że tureccy przywódcy odwiedzający kraje arabskie witani są jak królowie, a Turcja przywoływana jest jak wzór do naśladowania.
I to właśnie przeciw tym przywódcom, a zwłaszcza przeciw premierowi Erdoganowi wybuchł przybierający wciąż na sile bunt.
Jest to bunt przeciw arogancji władzy , ale także przeciw pełzającej , jak twierdzą uczestnicy protestów, islamizacji kraju.
Protesty wybuchły po decyzji władzy zakazującej sprzedaży alkoholu w godzinach nocnych. Wydawałoby się że sprawa ma charakter drobny, bardziej porządkowy niż polityczny, jednak protestujący uznali to za symbol. Spór o zagospodarowanie placu Taksim miał także podtekst religijny. W miejscu wycinanych drzew powstać miało nie tylko centrum handlowe, ale także meczet..
Tam gdzie spór zahacza o religię, symbole odgrywają role zasadniczą.
Premier Erdogan zwyciężając w jednych po drugich wyborach poczuł się tak pewnie że zaczął – początkowo ostrożnie, a potem coraz śmielej – rozmontowywać wprowadzony przed kilkudziesięciu laty przez Kemala Ataturka system rozdzielający religię od państwa.
Każda władza, jak powiedział Lord Acton korumpuje. Władza sprawowana długo, a na dodatek z demokratycznego mandatu, potrafi uderzać do głowy, a gdy na dodatek władza powołuje się nie tylko na mandat wyborczy, ale i na „prawa boskie” niebezpieczeństwo jest „wyraźnie obecne i szczególnie groźne” jak mawiają Amerykanie.
I właśnie przeciw temu niebezpieczeństwu trwa w Turcji bunt. Jak się on zakończy trudno przewidzieć. Może zostać brutalnie stłumiony, jak to miało miejsce w Iranie, czy w Rosji, może pociągnąć za sobą daleko idące zmiany polityczne.
Niezależnie jednak od tego jak obecny bunt się zakończy, wydarzenia rozgrywające się obecnie na ulicach i placach tureckich miast stanowić mogą początek zupełnie nowej dynamiki społecznej na całym Bliskim Wschodzie. Arabska Wiosna była buntem przeciw dyktatorom. Obecnie możemy być świadkami buntu przeciw władzom, które powołując się na demokratyczny mandat próbują nakazami i zakazami zmusić obywateli by żyli w sposób, który owe władze uważają za słuszny i godziwy. A tego jak się okazuje wielu obywateli, także na tradycyjnie religijnym Bliskim Wschodzie, nie lubi i nie zamierza tolerować.
Maciej Kozłowski
Studio Opinii
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy