Władysław Gomułka, który za czasów Kisielewskiego sprawował władzę, i partia, której przewodził, mieli przed sobą wielki cel: komunizm. Do tego wiodła dyktatura proletariatu, którego awangardą była PZPR.
Jaki cel mają dzisiaj media? Powszechne szczęście i panowanie Polski nad światem osiągnięte poprzez dyktaturę PiS-u?
Prezes Jarosław Kaczyński jest do niej gotowy. Według danych, które do niego docierają, może liczyć na 58% w następnych wyborach do Sejmu. Media mu w tym pomagają. I to nie tylko jawnie pisowskie. Ale także te dla niepoznaki przez jego zwolenników piętnowane. Choć dające np. pełne transmisje z poruszających publikę obrad zespołu poselskiego pod przywództwem posła Macierewicza, który okazał się wysoko ocenianym showmanem. Ostatnio dołączyła do nich także TVP. Może przejęta możliwym zwycięstwem PiS-u, a może z gospodarności, licząc przychody reklamowe (podobno blok reklam między smoleńskimi filmami był sążnisty; nie wiem, bo nie oglądałam).
Programy o dziwnej zawartości, bigbrothery itp. są chętnie oglądane z różnych powodów. Psychologia i socjologia tłumaczą ludzkie zamiłowanie do dziwności, życiowości, podglądactwa, wpatrywania się w ułomności i makabry. Dopóki jest to w jakimś jednak stopniu fikcja, to w porządku. Kto lubi, niech ogląda. Ale skoro w tę stronę idzie informacja o świecie nas otaczającym, coś chyba jest nie tak. Bo informacja staje się kreacją. Kłamstwo smoleńskie, powtarzane przez posła Macierewicza sto razy, staje się smoleńską prawdą. A ta prawda ma obrodzić kartkami wyborczymi w urnach.
Wzorce żałoby
Media, ze szczególnym uwzględnieniem pań dziennikarek, zamartwiały się, że premier Donald Tusk nie stanowi dla społeczeństwa dostatecznego (czytaj: przez nie oczekiwanego) wzorca eleganckiej żałoby po wypadku komunikacyjnym, w którym zginęło 96 osób. I wcale nie były to jawne admiratorki prezesa Kaczyńskiego, który obchodził żałobę elegancko, nie na grobie brata i bratowej, ale zjawiając się trzykrotnie w salonie Warszawy, jak niekiedy bywa nazywane Krakowskie Przedmieście. Przepraszam, że panie wymieniam tylko niektóre, zasłużonych dla sprawy jest więcej; są i panowie.Katarzyna Kolenda-Zaleska nie wahała się porównać lotniczej katastrofy z terrorystycznym zamachem, a jednego premiera z jednym prezydentem. Renata Kim dawała wprawdzie premierowi szansę na obchodzenia żałoby po swojemu, byle tu, na miejscu, na polskiej ziemi, z rodakami. Janina Jankowska życzyła sobie, aby premier zorganizował jakiś publiczny event z tej okazji, najlepiej koncert. Tu się rozmarzę. Może rząd pójdzie po rozum do głowy i nada za rok żałobie odpowiednią oprawę. Ja zamówiłabym muzykę u Jean-Michela Jarre’a, aby wykonać ją wieczorem, na placu Piłsudskiego. Obchody żałobne powinna w południe uświetnić defilada wojskowa. Rano oczywiście msza, najlepiej także przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Nie śmiem marzyć o wykorzystaniu grup rekonstrukcyjnych…
Przepraszam za drwinę, bo zadrwiłam. Ale te panie i panowie, arbitrzy od żałobnej elegancji, piszą i mówią na serio. Uważają naprawdę, że tragedia wymaga specjalnego czczenia i obchodów, bo bez nich będzie nieważna. To nic, że pozostały rodziny ofiar katastrofy. Od nich są większe dobra: słupki oglądalności, klikalności i sprzedanego nakładu, a na końcu śmietanka – owe 58% głosów. No i ta elegancja. Ten wzór na żałobę.
Jak powstają fakty
Zgodnie z logiką powinno być tak: komisja do spraw wypadków lotniczych bada wypadek i ogłasza publicznie wynik swoich dociekań ze świadomością, że społeczeństwo oczekuje wyniku ustaleń przyczyn katastrofy, w której zginęli prezydent i osoby mu towarzyszące. Stąd prace komisji przebiegają w tempie zwykle nie osiąganym. Jednocześnie śledztwo podejmuje prokuratura. Obie instytucje mają inne zadania i, jakkolwiek prokuratura powinna brać pod uwagę ustalenia specjalistów z komisji, to patrzy na nie z punktu widzenia prawa: szukając winnych.Ponieważ w katastrofie zginęli urzędujący prezydent i wiele osób publicznych, powołano komisję rządową. Może to było złe? Może ustaleniami powinna się zająć komisja dotąd zajmująca się lotniczymi wypadkami i pracująca w normalnym trybie? Tyle że katastrofa zdarzyła się na obcym terytorium. Ranga komisji, jako rządowej, zagranicą się wzmocniła. Tyle że nie w kraju.
Niezależnie do działania prokuratury i z punktu w kontrze do ustaleń komisji rządowej – nie bacząc na to, że specjaliści z niej badali niejeden wypadek – partia polityczna, z której wyszedł były prezydent, powołała zespół mający na celu dojście do prawdy najprawdziwszej. Prace zespołu początkowo niemrawe rozkręciły się, gdy zyskał swoich ekspertów, nazywanych – zasadnie bądź nie – profesorami. Zaczęli się zjawiać po przedstawieniu wyników ustaleń komisji rządowej. Z publicznej prezentacji jej ustaleń uzyskali materiał, na którego tle zaczęli haftować swoje „badania”.
Te stawały się dla mediów coraz ciekawsze. Odpowiednio budowana sensacja zaczęła nakręcać koniunkturę. Początkowo alternatywnych uczonych było dwóch, teraz jest ich ponad setka, nieważne, że nie mających dotąd nic wspólnego z lotnictwem, a tym bardziej z wypadkami lotniczymi. Ważne, że są profesorami (ciemniaki lubią tytuły) i na ekranach potrafią wywieść ciekawe (?) teorie, przedstawiając je w postaci wykładu. Zaangażowani w temat dziennikarze mogą potem na korytarzach sejmowych lub w telewizyjnych studiach pytać posłów wszystkich partii po kolei, co sądzą o tej czy owej teorii lub „dowodzie”. I tak najdurniejsza teoria staje się faktem, początkowo medialnym.
Czy tłumaczyć, czy tłumaczyć się?
Powszechne jest przekonanie, wypunktowane nawet w leadzie komentarza Janiny Paradowskiej (podziwiam ją za rzetelność i niezależność sądów) na internetowej stronie „Polityki”, że komisja do tłumaczenia ustaleń komisji do spraw badania wypadków lotniczych powstała za późno. Ja tego przekonania nie podzielam. Choć tzw. politykę informacyjną rządu uważam za tragicznie marną, nie tylko w tym temacie. Według mnie, takie ciało nie powinno w ogóle powstać. Rząd słusznie go dotąd nie powoływał. Bo co rząd ma do tłumaczenia w sprawie katastrofy? Zgodnie z logiką, za sprawę i ustalenie ewentualnej winy powinna się wziąć prokuratura. Inna sprawa, czy robi to udolnie, czy nie. Ale jest od rządu niezależna i doszukiwanie się „winy Tuska” w ocenie jej pracy jest wyjątkowo nietrafne. Choć się pojawia.Gdyby premier Tusk powołał zespół do tłumaczenia pracy komisji rządowej od razu, byłby do temat do rozważań, że „pi-arem” chce coś przykryć. Wiadomo co, komentowaliby ochoczo posłowie jedynej partii, która coś chce i musi ugrać na zamachu.
Teraz rząd się ugiął i zespół, pod przewodnictwem Macieja Laska, powołał. Uważam, że nie powinien, ale zarazem że nie miał wyjścia. Takiego zespołu nie powołał bowiem nikt inny. Ani naukowcy (po co istnieje PAN?), ani żadna z organizacji pozarządowych, ani żadna strona społeczna. Jakby nikt nie wierzył, że jakiekolwiek racjonalne tłumaczenie „w tym kraju” coś da. Najpierw muszą bowiem uwierzyć dziennikarze. A prawda bywa mało medialna. Przełamał to przekonanie dopiero prof. Paweł Artymowicz z Toronto. Dobrze więc, że dołączą do niego inni, z komisji, która wcale nie powinna powstać, ale powstać musiała. Choćby dlatego, że w mediach panuje dyktatura reporterów znających się na wszystkim i na niczym. A tacy są pasem transmisyjnym dla każdej prawdy, prawdziwej mniej lub bardziej, byle malowniczo się prezentowała.
Alina Kwapisz-Kulińska
Studio Opinii
_____________________________
Alina Kwapisz-Kulińska - Dziennikarka i redaktorka, pisze nie tylko w dwóch obszarach tematycznych dotyczących: budownictwa (niegdyś redakcje „Fundamenty”, prowadzenie „Rynku Budowlanego” i „Forum Branżowego”) oraz kulinariów w blogu "Sto smaków" (niegdyś „Kuchnia”, „Moje Gotowanie”, prowadzenie kolumny kulinarnej i zdrowia w „Halo”). Publikowała reportaże, recenzje i publicystykę w „Po prostu” w latach 1990-91, pracowała w Komputerowym Archiwum „Gazety Wyborczej”, w tygodniku „Gazeta Rodzinna” wyd. Prószyński. Wydała w Wyd. Alfa-Wero „Encyklopedię kulinarną” (1996), brała udział w wydaniu serii „Podróże kulinarne” (2009). Współpracuje z internetowym Studio Opinii.
Moze, moze pani redaktor Anna Kwapisz-Kulińska zna sie, albo chociaz umie troche pisac na tematy kulinarne, ale o problematyce smoleńskiej, a tym bardziej o naukowym wyjaśnianiu katastrof lotniczych nie ma zielonego pojęcia. Ale to dobrze, że pisze tak jak pisze i że "Bumerang Polski" te jej strofy zamieścił. To "pismo" zasługuje na takie artykuły jak ten czy te pisane przez pana Azraela Kubackiego. Brawo redakcja "Bumeranga Polskiego" ! Tak trzymac ! Na pewno w ten sposób podniesie się czytelnictwo "Bumeranga".
OdpowiedzUsuń