Kurz już opadł, samoloty z uczestnikami odleciały, a przede mną ciągle jeszcze miesiące pracy. Niełatwo zdobyć się na refleksje, gdy telefon nie przestaje dzwonić, a skrzynka pęka od codziennej porcji poczty. Do tego potrzeba czasu i dystansu, ja wciąż czuję się jak na po-PolArt’owym miesiącu miodowym.
W chwili gdy piszę ten tekst, otoczona jestem stertami festiwalowych dokumentów, programów, rachunków do rozliczenia, kurczącą się listą rzeczy do zrobienia i emaili oczekujących na odpowiedź. Będąc zaangażowana w organizację PolArt’u od samego początku, poprzez wstępne trudności aż do owocnego finału, niełatwo jest mi zdobyć się na dystans niezbędny, by zdać relację z tego, co się wydarzyło. Mam jednak nadzieję, że ta garść wstępnych refleksji wystarczy, przynajmniej na początek.
W ciągu tych pierwszych kilku po-festiwalowych dni chyba ze
sto razy przeglądałam wszystkie zamieszczone na Facebooku zdjęcia. Każdy uśmiech, gest i uchwycony
moment przywoływał natychmiast burzę myśli: jak daleką drogę przebyli, by się
tu znaleźć, jak im się podobalo ich zakwaterowanie, czy zawarli nowe przyjaźnie
i razem spędzili czas, czy się równie dobrze bawili na Balu Sylwestrowym jak
ja, czy ich opiekun przekazał im wszystkie informacje, dostępne w druku i
online, czy pili wystarczająco dużo wody, by uniknąć udaru cieplnego, czy już
się zdążyli zakochać, czy udało im sie przespać choć kilka godzin w noc (czy
już raczej nad ranem) przed występem... i tak dalej. Każde zdjęcie przenosi
mnie w ten szczególny moment – z jego dźwiękami, obrazami, smakami, zapachami.
Logistycznie cała impreza przebiegała bardzo płynnie, co jest najlepszym dowodem na ilość pracy włożonej w przygotowanie nawet najmniejszego szczegółu całości. Fala upałów, która napłynęła wraz z PolArt’em do Perth, była doskonałym przypomnieniem, że bez względu na cały proces szczegółowego planowania, nad niektórymi rzeczami kontroli nie mamy.
Pomimo niesprzyjającej pogody wszystkie festiwalowe
wydarzenia cieszyły się dużą popularnością. Wciąż podliczamy słupki, ale już
można powiedzieć, że: spotkania literackie przyciągnęły za każdym razem ponad
60 gości, wystawę sztuk pięknych odwiedziło ponad 5 tys. zwiedzających, każdy z
występów tanecznych gromadził przeciętnie 600 widzów, a spektakle teatralne –
około 150 osób na przedstawienie, włączając w to jedno kompletnie wyprzedane, z
kolejką niepocieszonych, dla których nie starczyło już biletów. Otwarcie
festiwalu, jak i Festyn PolArt’u, przyciągnęły za każdym razem ponad 3 tys. zainteresowanych,
co, biorąc pod uwagę porę roku i upał, naprawde robi wrażenie.
Niezapomiane chwile? Na pewno Bal Sylwestrowy. Po wejściu
na halę stadionu goście przenosili się do magicznej krainy oświetlonej
migotliwym światłem świec i ozdobionej śnieżnobiałymi dekoracjami. Ta zimowa
świeżość bieli działała jak powiew rześkiego, mroźnego powietrza, oprócz
oczywiście parkietu, gdzie najsroższy mróz nie miałby szans! Roztańczone tłumy
były rozgrzane do czerwoności dźwiękami muzyki DJ’a i zespołu grającego na
żywo. Dzieci, młodzież, dorośli i dziadkowie – wszyscy świetnie się bawili
razem pod jednym dachem i świętowali nadejście Nowego Roku!
Festyn PolArt’u to kolejny sukces. Ta rozrywkowo-edukacyjna
impreza dla całej rodziny odbyła się po raz pierwszy w historii PolArt’u.
Zaczęła się od przedstawienia „Legendy o Wawelskim Smoku”, a sam Festynu. Pojawił się ponownie na scenie, świętującSmok Wawelski
byl faktycznie niekwestionowaną gwiazdą swoje urodziny w dziecięcym musicalu, by później spacerować
wsród gości Festynu i pozować do zdjęć. Perth Cultural Centre nawiedził również sześcio-metrowej długości smok
z masy papierowej, którego dzieci z poświęceniem pokrywały farbami mydlanymi.
To wszystko, razem z czytaniem bajek, tradycyjnymi polskimi zabawami dla dzieci,
warsztatami tańca ludowego i zajęciami plastycznymi z robieniem tradycyjnych
wianków, składało sie na wypełniony atrakcjami program dla najmłodszych.
Stoiska z tradycyjna polską kuchnią i rzemiosłem oferowały wszystko od
drewnianych zabawek, poprzez biżuterię, po polskie rękodzieło i pamiątki.
Tańczy Kukuleczka z Perth |
I na koniec, widowiskowe pokazy tańca folklorystycznego! W
nowej choreografii, w nowych kostiumach, w bezbłędnym wykonaniu – każdy z
trzech koncertów był inny, a wszystkie trzy równie rewelacyjne.
Publiczności udzielił się entuzjazm wykonawców, czemu dawała wyraz przytupami,
śpiewem i klaskaniem do rytmu muzyki. Znajoma, która właśnie przeniosła się do
Australii po latach spędzonych w Anglii, po pokazie zwierzyła mi się, że występ
obudził w niej tęsknotę za krajem.
Ta uwaga wydała mi się bardzo znacząca, jako że dokładnie
oddaje siłę oddziaływania sztuki i jej emocjonalnego wpływu, bez względu na bariery
językowe czy narodowe. Każdy z tancerzy, aktorów czy artystów, którzy wzięli udział w festiwalu,
miał ten niezwykły przywilej muśnięcia czyjegoś życia, wzruszenia do łez czy
przywołania wspomnień z dzieciństwa. I czyż nie po to właśnie żyjemy, by
poruszać i inspirować innych? Taka była jedna z naszych wiodących misji – by
inspirować i jednoczyć poprzez uniwersalny język sztuki.
Odłożywszy więc na bok cała logistykę i wszystkie fakty,
można z cała mocą stwierdzić, że tak, PolArt w Perth był wielkim sukcesem. Ten
uniwersalny język zbliżył pokolenia i na te kilka świątecznych dni zawiesił
prozę życia, a polityczne czy językowe bariery przestały mieć znaczenie. Cała
społeczność wspólnie świętowała i łączyła w poczuciu tożsamości polskiej w Australii.
Wielka energia, którą ponad 15 tys. uczestników przyniosło do Perth, pozostanie
z nami na lata. Za co z głebi serca – dziękujemy.
Ania Niedzwiadek
Wiceprezes Zarządu PolArt 2012 Perth
Wiceprezes Zarządu PolArt 2012 Perth
Tlumaczenie: Anna
Mysliwska i Ola Iwanowska
Zdjęcia: PolArt 2012 Perth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy