Rozmawia Agnieszka Kublik „Gazeta Wyborcza“ ze Stefanem Bratkowskim, honorowym prezesem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
- Bo taka jest prawda.
- „Dziennikarstwo stricte polityczne”. To już raczej polityka, a nie dziennikarstwo.
- Tak, bo oni o niczym nie mówią, tylko o obaleniu legalnej władzy. U nich wszystko się do tego sprowadza. Mam na myśli tę całą grupę, którą Tomasz Wołek nazwał, nieco obraźliwie, hordą (bo to grupa niezwykle agresywna) – czyli publikujących w ”Uważam Rze”. Ale nie tylko ich. Oczywiście jest jeszcze „Gazeta Polska”, „Gazeta Polska Codziennie”, media o. Rydzyka.
- To są ci, którzy o sobie piszą „autorzy niepokorni”.
- Jacy oni niepokorni? Oni budują w Polsce atmosferę nieżyczliwości. Nie pamiętam ani jednej sytuacji, w której by - kiedyś prawie mój podopieczny – Rafał Ziemkiewicz, napisał o czymkolwiek dobrze, żeby cokolwiek akceptował. To prowadzi do pisania poza rzeczywistością, do bredni. Można polemizować z innym poglądem, natomiast z przedstawianiem świata jako świata do likwidacji, polemizować się nie da. I nie warto.
- Czy są wykluczeni? Bo i tak siebie nazywają.
- Zabierają głos publicznie, nie mają żadnych w tym ograniczeń, opowiadają, co im ślina na język przyniesie, publikują się całkowicie swobodnie. Co więcej, Tomasz Sakiewicz buduje swoje grupy bojowe, kluby „Gazety Polskiej”, po całej Polsce. Trudno powiedzieć dlaczego oni się czują wykluczeni. Ja ich nie akceptuję, mówię o tym publicznie, ale to trochę mało, by być wykluczonym.
- Myśli pan, że zależy im na pańskiej akceptacji? Na akceptacji „warszawskiego salonu”?
- Myślę, że mityczny „salon”, warszawska większość, to jeden z ich głównych problemów. To oczywiście kwestia kompleksów, niezaspokojonych ambicji, które się zbiegły z przyjęciem ideologii PiS. Oni, jak i PiS, nie akceptują wyniku wyborów, innymi słowy nie akceptują demokracji.
13 grudnia będziemy mieli do czynienia z marszem PiS, który organizuje Jarosław Kaczyński bez świadomości, że to próba powtórzenia zamachu stanu gen. Jaruzelskiego. Bo to ma być zamach stanu, tyle, że Jarosław Kaczyński nie ma czołgów, nie ma karabinów maszynowych, nie ma tysięcy żołnierzy.
- No i nie ma wolności słowa, jak twierdzi. Paradoks, bo o tym można mówić głośno, a nawet w tej sprawie manifestować.
- Bo nie o wolność słowa tu chodzi, a o rozbicie państwa. W czyim interesie? A no grupy, która pożąda władzy, jednocześnie nie proponując niczego. Bo proszę zwrócić uwagę, PiS nie mówi o tym, co jest do zrobienia w kraju.
- Mówi. Były debaty o gospodarce, służbie zdrowia, rolnictwie…
- To tylko demonstracje, kokietujące publiczność, to nie było obliczone na jakiekolwiek realne efekty.
- Pan był szefem SDP od 1980 r., potem w stanie wojennym. Wtedy były takie napięcia w środowisku dziennikarskim?
- Nie. Choć oczywiście paru wybitnych dziennikarzy, publicystów, zostało po tamtej stronie. Ale żadnych nienawiści między naszym nielegalnym SDP a nimi nie było. Nawet potem zbierali składki na nas.
- Prowadzący w stanie wojennym Dziennik TV nie byli dla was łajdakami, szujami, którym się nie podaje ręki?
- Traktowaliśmy ich jako tych, którzy nas zdradzili w jakimś sensie.
- Jako zdrajców?
- Nie, to już za dużo powiedziane, nie używaliśmy tak ostrych epitetów. Uważaliśmy, że postąpili wrednie. Etykę zawodową wygwizdali. Zrywaliśmy z nimi stosunki i tyle.
- Nie nazywaliście ich – cytuję za Krzysztofem Czabańskim – „kurwami”?
- Ja akurat nie mam obyczaju używania tego rodzaju języka.
- A Jerzego Urbana jak traktowaliście?
- Urban to co innego. Zachowywał się arogancko i agresywnie, nie był dla nas dziennikarzem, a wrogim politykiem. On zresztą nas nie trawił. Ale nigdy ze strony aparatu władzy nie usłyszeliśmy wyzwisk, insynuacji i obelg, jakie dziś czyta się pod naszym adresem każdego dnia w internecie i słyszy w telefonach do TVN24.
- Co dalej będzie z tymi dziennikarzami-politykami, którzy się identyfikują z prawicą?
- Nie wiem, czy oni są prawicą. A co do ich przyszłości, to znając przypadki uleczenia z podobnych chorób, jestem optymistą. Wielu ludzi, którzy po 1981 r. znaleźli się po tamtej stronie, wyszło na przyzwoitych, normalnych dziennikarzy państwa demokratycznego. Myślę, że tych też czeka godzina prywatnego wstydu. Nie chcę powiedzieć „denazyfikacja”, ale odkrycie, że coś z nimi było nie w porządku. Z czasem odzyskają samych siebie i staną się przyzwoitymi dziennikarzami.
Gorzej z politykami. Politycy mają świadomość, że jeżeli skończy się awantura, w której biorą bardzo żywy udział, to właściwie schodzą ze sceny.
- Jak pan ocenia długie milczenie SDP w sprawie słów Grzegorza Brauna, Czabańskiego?
- Krzysztof Skowroński, wybitnie zdolny, inteligentny dziennikarz, zrobił z władz Stowarzyszenia przybudówkę PiS. Jaki jest tego sens? No, żaden. Stracili nie tylko kontakt ze środowiskiem, ale stracili dobrą opinię. To nie jest tak, że Krzysztof stał się naraz politycznie głupi. Stał się politykiem. Przy tym – człowiekiem niesympatycznym.
- Mocne.
- Używam takich brutalnych sformułowań, bo niestety życie to potwierdza. Z tym tylko, że teraz Skowroński może tylko zmądrzeć. To środowisko to dla mnie odszczepieńcy, zatracili zmysł normalnego, przyzwoitego dziennikarstwa. Na szczęście są zdecydowanie w mniejszości, np. w oddziale warszawskim SDP, największym, nie mają nic do powiedzenia.
- Pan nadal jest honorowym prezesem SDP.
- Tytuł ten traktuję raczej jako pamiątkę historyczną, pierwszymi honorowymi prezesami SDP byli Jerzy Turowicz i Bolesław Wierzbiański. Nie mam skłonności do demonstracji, więc nie ustępuję oficjalnie, ale oczywiście nie mam, co przykre, nic wspólnego z dzisiejszym zarządem SDP. Z natury jestem optymistą, wierzę, że kiedyś to przeminie.
- Jakby pan wierzył, że ”Gazeta Polska” kiedykolwiek napisze, że nie ma dowodów na zamach smoleński.
- Kiedy okaże się, że to już nie niesie do władzy, powiedzą, że dla nich też zamachu nie było. Wiadomo, że oni, PiS i ich media, chętnie by odesłali Jarosława Kaczyńskiego na emeryturę polityczną. Wizerunek Kaczyńskiego ich coraz bardziej uwiera. Widzą, jak szkodzi krajowi.
- Podziały się skończą z odejściem z polityki Kaczyńskiego?
- Tak pewnie będzie. Kaczyńskiego odczytuję jako człowieka ogarniętego chorobliwą żądzą władzy, wygląda na to, że nic innego się dla niego nie liczy, ani dobro kraju, ani jego przyszłość. Każda jego nowa awantura o tym świadczy.
- Liczy się jeszcze wyjaśnienie śmierci brata.
- To bez żadnych wątpliwości była katastrofa. Tragiczna, zresztą nie tylko dla niego, dla wszystkich ludzi, którzy potracili tam bliskich. I których ta religia „zamachu” razi.
- Czyli czeka nas jeszcze kilka lat nienawiści?
- Mam wrażenie, że to się jednak wypali. To jest Polska. Ta nienawiść potrwa jeszcze ze dwa, trzy lata.
Agnieszka Kublik
Nigdy o Panu Bratkowskim wczesniej nie slyszalem, ale z charakteru wywiadu jaki jest przedstawiony w bumerangu przypuszczam ze Stefan Bratkowski zajmuje sie raczej psychiatria spoleczna niz dziennikarstwem.
OdpowiedzUsuńPsychiatra, ktory za pomoca projektowania strachu w pacjentach probuje sterowac ich zachowaniem. Ten wywiad nie przedstawia w przeciwnym razie zadnej rzeczowej dyskusji z argumentami wysuwanymi przez dzialaczy tzw prawicowych.