Święta, święta i po świętach.
Koniec sentymentalnej porcji wspomnień. Czas przejść do refleksji, choć nie wiadomo co gorsze.Po wigilijnym rozgardiaszu nadeszły te dwa cudownie puste dni, kiedy przed człowiekiem rozpościera się bezmiar nieróbstwa, a organizm odrzuca wszelkie informacje o zaległościach, rzekomo czekających aż się za nie wezmę. „Pomyślę o tym jutro” – jak mawiała Scarlett O’Hara, a nie była to głupia baba, choć może nieco nadpobudliwa.
Postanowiłem pooglądać telewizję, ale, broń Boże, nie to co podczas Świąt leci na wszystkich kanałach i co mógłbym opowiedzieć bez oglądania. Tylko filmy. Z całej telewizji najbardziej lubię wciągające, nieambitne filmy i amerykańskie seriale: kryminalne, najchętniej żeby część działa się na sali sądowej, albo medyczne.
Dlaczego amerykańskie, a nie polskie? Bo są lepsze. Wyjaśnię na prostym przykładzie profesjonalizmu, na który składają się: pomysł reżysera, kasa producenta i wysiłek aktorki. Moim ulubionym serialem medycznym był „Ostry dyżur”. W jednej z wczesnych serii zagrała kilkuodcinkowy epizod Gosia Dobrowolska, niegdyś polska aktorka, od stanu wojennego w Australii. Kulminacją roli był moment, kiedy grana przez nią postać musi zdecydować czy zaryzykuje deportację, ratując życie wymagającego natychmiastowej operacji pacjenta. Chwila dramatycznego namysłu – naciąga chirurgiczne rękawiczki – sięga po narzędzia…
W jednym z wywiadów podczas wizyty w Polsce aktorka opowiadała, jak przygotowywała się do roli: na żądanie reżysera produkcja opłaciła jej dwutygodniowy staż w chicagowskim szpitalu, gdzie obserwowała chirurgów i pod ich kontrolą setki razy wkładała i ściągała lateksowe rękawiczki. Chodziło o to, żeby w czasie kręcenia sceny zrobiła to wiarygodnie i machinalnie, zajmując się tym co ma do zagrania, a nie walką z rekwizytem. No i scena wypadła znakomicie…
Spośród polskich seriali zainteresował mnie „Komisarz Alex”. Niestety, już w pierwszym odcinku i jeszcze przed czołówką pojawił się kiks montażowy, za który student 1. roku Szkoły Filmowej wyleciałby z uczelni – w dodatku kiks łatwy do usunięcia nawet po całej postprodukcji. Tylko musiałby go ktoś a) zauważyć, b) chcieć wyciąć. Obejrzałem cały odcinek, ale nie byłem w stanie się wciągnąć. Widziałem „kuchnię”. Czy udało mi się wyjaśnić, dlaczego oglądam amerykańskie seriale, a polskie omijam?
Mój sposób na oglądanie filmów w telewizji jest prosty, genialny i chętnie się nim podzielę: nigdy nie oglądam ich w czasie, kiedy są emitowane. Włączam telewizor tylko raz dziennie, za to starannie studiuję program wszystkich kanałów, do których mam dostęp i nagrywam to, co wydaje mi się w sam raz dla mnie. W ten sposób: to ja decyduję kiedy chcę oglądać, zawsze mam zapas filmów bez wypożyczania i, co najważniejsze, mogę przelatywać reklamy. Oglądałem sobie więc w czasie dwóch rozleniwionych dni poodkładane na zapas filmy, ale zamiast pławić się w dolce far niente, powoli wracałem do rzeczywistości. Nie tylko polityka wkurza. Zdolni ludzie potrafią skopać każdą rzecz, do jakiej się wezmą.
Ot, taki amerykański film „Kaznodzieja z karabinem”, nakręcony na podstawie autentycznych wspomnień niezwykłego człowieka. Sam Childers potrafił nie tylko podnieść się z całkowitego upadku, ale stał się sponsorem, a potem opiekunem i obrońcą sudańskich dzieci, nieludzko doświadczanych przez wojnę domową. Można mieć pretensje do niektórych aspektów roboty filmowej, ale dwa podstawowe wątki: walka człowieka z samym sobą i okrutny los dzieci w Sudanie, przy świadomości że to wszystko zdarzyło się naprawdę, uwalniają duże emocje.. .
A kiedy wpływają napisy końcowe, obok nich widzimy zdjęcia prawdziwych bohaterów opowieści. To robi ogromne wrażenie. I wreszcie, kiedy napisy dobiegają końca, ożywa stop-klatka z autentycznym bohaterem filmu, autorem opowieści. Prawdopodobnie to co powiedział było jego dewizą i sentencją filmu. Nie wiem. Nie przetłumaczyli.
A to oznacza, że w nikomu w Polsce, ani przedstawicielom dystrybutora, ani stacji telewizyjnej która film wyemitowała – nie chciało się obejrzeć go do końca. Szewcowi odechciało się roboty, zanim zrobił podeszwy. Prawdopodobnie producent dołączył do kopii listę dialogową – czyli pierwszym winnym był tłumacz, co jednak nie uwalnia od winy następnych odpowiedzialnych osób. Sprzedali widzom niesprawdzony produkt, nie wiedząc czy zamiast Sama Childersa nie ukaże się na zakończenie goła dupa, którą zazwyczaj obejrzałbym chętniej niż obrośnięte oblicze niezbyt schludnego faceta, ale nie w tym przypadku.
Zamiast porozmyślać o meandrach wiary i o losie sudańskich dzieci, zacząłem zastanawiać się nad traktowaniem widzów przez telewizje. Wszystkie telewizje. Nie wiem, czy tak jest i poza Polską, czy też to kolejna nasza specjalność, że ci, którzy zarabiają na mnie duże pieniądze, traktują mnie jak ćwoka. Bo rozumiem, że najważniejsi są reklamodawcy, ale reklamodawcy pojawiają się dzięki mnie, jeśli jestem widzem danej stacji. Poza tym uważam, choć nie jest to pogląd popularny, że jeśli coś się robi, to powinno się to robić do końca i to najlepiej jak się potrafi.
Przy takim założeniu należałoby wyciągnąć np. wniosek, ze osoby odpowiedzialne za emisję seriali w TVN nie potrafią liczyć do dziewięciu. Po nadaniu ósmej serii kryminalnego serialu stacja rozpoczęła nadawanie… szóstej. Po trzech odcinkach emisję wstrzymano, po czym rozpoczęto emisję tej szóstej serii od początku i tak sobie ona leci. Prawdopodobnie bez widzów, którzy, klnąc z rutynowym spokojem, czekają na dziewiątą.
Dyskutując o telewizji, najczęściej bierzemy pod uwagę programy informacyjne i publicystyczne, czasem rozrywkę, a właściwie nigdy nie mówimy o tym, co moloch wyprawia z dziełami filmowymi. Aż dziw, że nie protestują najbardziej pokrzywdzeni, czyli autorzy zdjęć do filmów.
Każdy kto spędził kilka dni na planie filmowym wie, że najwięcej czasu zabiera ekipie praca operatora, który odpowiada również za światło. To godziny ustawiania lamp i blend, łapanie światła naturalnego, dobieranie filtrów, a potem próby z kamerą i żmudne ustalanie szczegółów każdego kadru. To czasem trwa w nieskończoność, ale jeśli operator jest dobry, jego praca może podnieść wartość dzieła o kilka poprzeczek. Dlatego autorzy zdjęć są na specjalnych prawach, nikt ich nie popędza, i być może dlatego nigdy nie słyszałem, żeby jakiś reżyser zabił operatora, który za długo się cackał.
A co robią telewizje? Wszystkie telewizje, nie tylko nasze? Ano, po pierwsze w górnym rogu kadru walą swoje logo. To zrozumiałe, że jest potrzebne ze względu na prawo nadawcy do wyłączności, ale moim zdaniem nie musi być wielkie i ozdobne. Wagę niektórych scen podkreśla się podjazdem do dużego zbliżenia aktora czy aktorki. A wtedy na mordę jemu czy jej wpływa wielkie koło zębate, albo chmurka, ewentualnie może być prosiaczek (prosiaczka na razie nie widziałem, ale w każdej chwili może się pojawić). W przeciwległym górnym rogu mamy oznaczony limit wieku, a dołem niektóre stacje dają reklamy. Często własnych programów, które pokażą w przyszłości. Czyli przeszkadzają w oglądaniu jednego programu żeby zachęcić do obejrzenia innego. Niektóre stacje przy samym zakończeniu filmu, kiedy właśnie mamy dowiedzieć się czy złapią mordercę, czy bohater przeżyje operację albo czy ona zgodzi się mu wybaczyć, wrzucają w kadr dużą informację o następnej pozycji programu. A pomiędzy tymi wszystkimi napisami lecą sobie jakieś obrazki (bywa, że nagrodzone Oscarem). Nie oczekuj, biedny telewidzu, że film cię wciągnie albo wzruszy. My tu załatwiamy sobie swoje sprawy, a ty ciesz się, jeśli nie zgubiłeś wątku.
Ile razy widzę taki zabździany obraz (człowiek kulturalny powiedziałby w tym momencie „przepraszam za kolokwializm”, ale nie zamierzam przepraszać: jest zabździany i już) – serce mi pęka na myśl o tym, jak operator dopieszczał każdy szczegół kadru.
Ale w tym psuciu filmów jest też aspekt najgroźniejszy, aż dziw, że dotąd nie wywołał dyskusji – takich jakie wywołują reklamy z rozebranymi kobietami i ubranymi gospochnami. Tym aspektem jest wrażliwość dzieciaków, które powinny z filmów poznawać te uczucia i wzruszenia których nie miały okazji zaznać, powinny uczyć się empatii. Ale jeśli w głęboko wzruszających momentach wskakuje proszek do prania, to, jak sądzę, po kilku takich walnięciach o ziemię organizm przyjmuje że uczuciami lepiej się nie przejmować, bo może zaboleć. Chłodnieje. Moim zdaniem strata nie jest mniejsza od tej, którą może spowodować pokazanie dzieciakowi gołej kobiety lub butelki piwa.
Na świecie autorzy filmów telewizyjnych wyznaczają specjalne miejsca na wklejanie reklam: łatwo zauważyć służące do tego wyciemnienia obrazu. Ale my, dumni Polacy, byle czym się nie przejmujemy. My wrzucamy bloki reklamowe według kodów czasowych, w określonych ustawą odstępach czasu, tzn. kiedy tylko upływa wymagana przerwa między reklamami. Może koleje w Polsce się spóźniają, może spóźniają się ludzie oraz instytucje. Ale przynajmniej w tej jednej dziedzinie jesteśmy w czołówce punktualnych narodów świata.
Czy sprawa jest beznadziejna? Ależ nie! Zmuszony do przemyślenia tych spraw w czasie świątecznego nieróbstwa, wpadłem na pomysł który może radykalnie zmienić sytuację: reklamodawcy będą płacili za to, żeby nie przerywano filmów. Wystarczy im wytłumaczyć, że kobieta, która z powodu bloku reklamowego nie popłakała sobie nad losem bohaterów – z opóźnieniem kupi nowy tusz do rzęs, dziecko zużyje mniej chustek do nosa, a pozbawiony adrenaliny mężczyzna wypije mniej piwa.
Produktywne nieróbstwo. Oto na czym upłynęły mi święta.
Cezary Bryka
Studio Opinii
To sam jest w Australii. Komercjalne telewizje przescigają się w durnowatym wrzucaniu reklam calkowicie niszcząc odbior filmu. Dlatego takich telewizji już nie ogladam.
OdpowiedzUsuń