polish internet magazine in australia

Sponsors

NEWS: POLSKA: Polska może stanąć przed poważnym wyzwaniem, jeśli chodzi o dostawy energii elektrycznej już w 2026 roku. Jak podała "Rzeczpospolita", Polska może zmagać się z deficytem na poziomie prawie 9,5 GW w stabilnych źródłach energii. "Rzeczpospolita" zwróciła uwagę, że rząd musi przestać rozważać różne scenariusze i przejść do konkretnych działań, które zapewnią Polsce stabilne dostawy energii. Jeśli tego nie zrobi, może być zmuszony do wprowadzenia reglamentacji prądu z powodu tzw. luki mocowej. * * * AUSTRALIA: Wybuch upałów w Australii może doprowadzić do niebezpiecznych warunków w ciągu najbliższych 48 godzin, z potencjalnie najwcześniejszymi 40-stopniowymi letnimi dniami w Adelajdzie i Melbourne od prawie dwóch dekad. W niedzielę w Adelajdzie może osiągnąć 40 stopni Celsjusza, co byłoby o 13 stopni powyżej średniej. Podczas gdy w niektórych częściach Wiktorii w poniedziałek może przekroczyć 45 stopni Celsjusza. * * * SWIAT: Rosja wybierze cele na Ukrainie, które mogą obejmować ośrodki decyzyjne w Kijowie. Jest to odpowiedź na ukraińskie ataki dalekiego zasięgu na terytorium Rosji przy użyciu zachodniej broni - powiedział w czwartek prezydent Władimir Putin. Jak dodał, w Rosji rozpoczęła się seryjna produkcja nowego pocisku średniego zasięgu - Oresznik. - W przypadku masowego użycia tych rakiet, ich siła będzie porównywalna z użyciem broni nuklearnej - dodał.
POLONIA INFO: Spotkanie poetycko-muzyczne z Ludwiką Amber: Kołysanka dla Jezusa - Sala JP2 w Marayong, 1.12, godz. 12:30

czwartek, 29 listopada 2012

Saga Rodziny Brzezińskich

"Dzieje Naszej Rodziny - The Saga of our Family" to niezwykła opowieść małzeństwa Janiny i Mariana Brzezińskich - polskich emigrantów w Australii, teraz wydana w formie książkowej jednocześnie w dwóch językach  -  po polsku i po angielsku przez oficynę wydawniczą Favoryta w ramach konkursu "Moja Emigracja". Książka  dostępna jest pod adresem: www.favoryta.com .

Autorzy tej książki urodzili się w Polsce. Janina w Grodnie, a Marian w Wąbrzeźnie. Los zawieruchy wojennej rzucił ich różnymi drogami w 1950 roku do Australii Zachodniej. Tu założyli rodzinę obierając ten kraj jako drugą ojczyznę. Całe życie pielęgnowali język ojczysty – ich myśli i serca nigdy nie opuściły Polski.


Marian Brzeziński jest zwycięzscą tegorocznego konkursu Favoryty - Moja Emigracja, ktorego Bumerang Polski był patronem medialnym. Wydanie własnej książki było właśnie jedną z nagród tego konkursu.
 
We wstępie Marian Brzeziński pisze:
 
Napisanie chronologicznego zarysu historii Rodziny Brzezińskich jest odpowiedzią na prośby moich dzieci, które pragnęły uzyskać znajomość swych rodzinnych “korzeni”. Przez lata nie miałem okazji by im to przekazać ustnie i nie wiem czy bym temu umiejętnie podołał. Opracowałem i wydałem 12 egzemplarzy własnym sumptem, które były przeznaczone dla rodziny i najbliższych przyjaciół. Moi kuzyni Henryk i Bogdan K. przekonywali mnie jednak, że “nasze życie obfitowało w różne doświadczenia, które warto upamiętnić drukiem na większą skale”.

Nadarzająca się okazja wygranej w Konkursie Literackim p.t. “Moja Emigracja” zorganizowanym przez portal “Favoryta”, pozwala mi właśnie na wydanie tej książki.
 
Oto fragment  "Dziejów Nasze Rodziny":

Wyzwolenie

Nad ranem kanonada ucichła. Po jakimś czasie rozpoczął się warkot silników czołgowych. Najpierw daleki i słaby, za chwilę bliższy i silniejszy. Na wlotowej drodze miasta ujrzeliśmy pierwszy amerykański czołg, toczący się bardzo wolno środkiem drogi. Po obu stronach maszerowała infanteria. Za nim, drugi, trzeci i wozy pancerne, stanowiły nie kończący się sznur wojska. Bardzo nieśmiało zaglądaliśmy na nich z za węgła, aż wreszcie widzimy, że nie mają rogów. Ojciec ze swoim znajomym zadecydowali zaczepić jednego żołnierza i poprosić o papierosa, ja też swój nos wsadziłem. Próbują mówić do niego po francusku, nic nie rozumie, pokazują na migi, nareszcie żołdak domyślił się o co chodzi. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i poczęstował ich. Widzi, że w dalszym ciągu się na niego patrzą i między sobą rozmawiają po polsku. Wykrzyknął “Aha Polaki!” i łamaną polszczyzną starał się wytłumaczyć, że jest polskiego pochodzenia. Wcisnął ojcu do ręki resztę papierosów i pożegnał się, bo musiał dotrzymać kroku by się nie spóźnić do Berlina.

Gdy minęło pierwsze oszołomienie i odetchnęliśmy pełną piersią, ojciec zaraz zabrał się do pracy organizacyjnej. Samorzutnie powstaje komitet obozowy, na którego czele staje ojciec. Pierwszym zadaniem jest spisanie ludności, zapewnienie im zaprowiantowania i zakwaterowania. Następnie jest on władzą pośredniczącą między ludnością polską i dowództwem wojskowym, do wprowadzenia ładu i porządku. Siedzibą komitetu obozowego jest kawiarnia Rheinhart w centrum miasta. Pan Rheinhart, może jedyny poczciwy Niemiec w mieście, w dalszym ciągu piecze smaczne ciastka i usługuje im kawą, teraz już prawdziwą, dostarczoną przez wojsko amerykańskie. Zresztą, nie miał wyboru. Praca choć mozolna, daje owoce. Po miesiącu zapada decyzja władz wojskowych, o przeniesieniu wszystkich Polaków do wielkiego obozu we Frakfurcie. Daje to pole do popisu komitetowi obozowemu.

Wszyscy zostali przewiezieni w wojskowych lorach, my oczywiście ostatni.

Obóz we Frankfurcie znajdował się w dzielnicy zwanej Römer Stadt, co w ludzkim języku oznacza Rzymskie Miasto. Charakterystyczną cechą było to, że domy były jedno piętrowe z płaskimi dachami o jednakowej architekturze, różniły się tylko  kolorem. Wysiedlono Niemców z całej dzielnicy składającej się z pięciu równoległych, oraz dwóch poprzecznych ulic. Musieli opuścić mieszkania, zostawiają prawie wszystko co posiadali. Kierownictwo obozu, obecnie liczącego 10 tysięcy ludzi przejmuje ojciec. Jest odpowiedzialny za organizację życia obozowego, do czego ma wielu pomocników, więc koncentruje się teraz na zorganizowaniu życia kulturalnego, w tym szkół z wykładami w języku polskim.

Pierwszym odruchem Polaków na obczyźnie była myśl szybkiego powrotu do kraju, lecz docierające znad Wisły wiadomości nie były pomyślne. Światopogląd  ojca wyniesiony z domu rodzinnego nie pozwala pogodzić się z tym, że w Polsce ma zapanować ustrój komunistyczny. Postanawia zostać tym czasem, na terenie Niemiec.

Po kilku miesiącach amerykańskie władze wojskowe decydują przejąć obóz na własne cele i rozwożą Polaków do innych obozów. Jednocześnie powstaje nowy, mniejszy obóz położony po drugiej stronie rzeki Nida, w poniemieckich żołnierskich barakach, szumnie nazwany “Warszawą”. Przenosimy się tam i ojciec zajmuje się wyłącznie szkolnictwem a ja zaczynam ponownie chodzić do prawdziwej polskiej szkoły. Trzeba teraz nadrabiać stracony czas nauki. Nie była to szkoła normalnie podzielona na klasy, każdy uczeń jak najszybciej uzupełniał swoje braki, by się przygotować do szkoły średniej.

Umiejętność organizacyjna ojca oraz pasja zawodowa są szybko dostrzeżone przez władze alianckie. Zostaje przeniesiony na kierownika szkoły powszechnej do obozu w Lippstadt, w strefie angielskiej. Tu zaczynam pierwszą klasę gimnazjum, którą muszę ukończyć w przeciągu trzech miesięcy, - udaje się. Następną klasę, w przeciągu sześciu miesięcy, jest trudno, ale poszło. Pozostające klasy przechodzę prawie normalnie. Po roku ojciec z mamą wyjeżdżają do Solingen aby przejąć kierownictwo IV Okręgu Szkolnego na okręg Nadrenii i Północnej-Westfalii, a ja zostaje w internacie. Likwiduje się obóz w Lippstadt, a z nim i gimnazjum, uczniowie są przeniesieni do Borghorst następnie do Bocholt w pobliżu granicy holenderskiej. Nie długo tu zabawiamy, bo nas przerzucają do Rahden gdzie w marcu 1950 roku zdaję maturę i otrzymuje świadectwo szkoły średniej uprawiające do studiów wyższych.

Przez ten czas ojciec piastuje stanowisko Kuratora Szkolnego z ramienia Ministerstwa Oświaty Polskiego Rządu w Londynie i jest odpowiedzialny za szkolnictwo podstawowe i średnie i za polskich studentów na niemieckich uniwersytetach w Bonn, Kolonii, Münster i Frankfurcie. Również poświęca się pracy społecznej i kulturalnej, by podtrzymać u rodaków patriotyzm i ducha polskości.

Dnia 20 września 1949 roku, na terytorium byłych trzech stref okupacyjnych: Stanów Zjednoczonych A.P., Wielkiej Brytanii i Francji została utworzona Niemiecka  Republika Federalna. W Europie powstają dwa wrogie obozy. Polska jest państwem socjalistycznym, na drodze do komunizmu i jest uzależniona od Związku Radzieckiego. W kraju zaczyna się drugi okres terroru stalinowskiego, okres szczególnych prześladowań ludzi myślących o wolnej Polsce.

Mamy teraz okazję do emigracji albo do Anglii, Ameryki lub Kanady. Mogliśmy nawet pozostać w Niemczech, ale tej alternatywy nie brałem pod uwagę, z wiadomych względów. W rozmowie rodzinnej i pod moim naciskiem decydujemy się na wyjazd do Australii, aby być jak najdalej od niepewnej sytuacji w Europie.

Złożyliśmy podanie do konsulatu i zostaliśmy zaproszeni do Australii i to dlatego, że Australia była krajem wolnym i demokratycznym. Zaczynają się teraz obozy przejściowe, najprzód w Münster, a po tym w Fallingbostel, Verden i Delmenhorst. 

Wyjazd z Niemiec nastąpił 4 października 1950 roku, z portu Bremerhaven okrętem marynarki wojennej Liberty Ship – “General Hersey”. Podróż była długa i uciążliwa. Okręt był przeludniony, było ciasno i niewygodnie. Dodatkowo dało się odczuć tropikalne gorączki. Bagaż nasz składał się z trzech walizek, oraz dwóch skrzynek drewnianych, wprędce skleconych z desek rozebranych szaf. Majątek pieniężny wynosił dwa australijskie funty (£A2.00), które wydaliśmy w Port Said kupując pamiątki.

Płynąc przez Morze Północne, Kanał Angielski, Zatokę Biskajską, Cieśninę Gibraltaru, Morze Śródziemne, Kanał Sueski, Morze Czerwone i Ocean Indyjski, zauważamy na horyzoncie wybrzeże Australii Zachodniej. Okręt, pomimo że miał płynąć do Melbourne, zawinął do Fremantle, wchodzącego w zespół miejski Perth.

Wiadomość o zmianie docelowego portu otrzymał kapitan gdzieś na środku Oceanu Indyjskiego i skierował okręt o kilka stopni w lewo. Gdy zbliżaliśmy się do wybrzeża, stanęliśmy przy burcie okrętowej oddychając zadymionym powietrzem lecącym od strony lądu. Jakiś żartowniś  przekornie bąknął: “to Australia się pali”. “Więc jedziemy w ogień” – zawtórował inny. Pierwszy raz w życiu doznaliśmy, wcale przyjemny zapach palących się eukaliptusów. Przyglądając się zabudowaniom portowym oraz nadbrzeżnym domkom z zafrasowanym niepokojem zbliżaliśmy się do naszej “drugiej ojczyzny” i mieliśmy wielką nadzieję, że polepszy się nam przyszłość.
* * *
 

 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy