Na lotnisku w Darwin |
Przypomnijmy: Trzy lata temu u Joachima Czernika zdiagnozowano nowotwór mózgu. Konieczna była operacja. Doszło jednak do komplikacji i Joachim został częściowo sparaliżowany. Dzięki własnemu uporowi i wsparciu ojca, a przede wszystkim mozolnej rehabilitacji udało się przywrócić sprawność. Okazało się , że najlepsze efekty rehabilitacyjne przynosi jazda na rowerze. Wyprawa do Australii jest częćsią tej rahabilitacji. Jest też spełnieniem marzeń Joachima nie tylko zobaczenia tego kontynentu ale – jak on sam mówi – zostawienia raka w tyle. Perspektywa pokonania 10 tys. km by już nigdy nie wrócić na wózek inwalidzki to dla Joachima najsilniejsza motywacja.
Minął już pierwszy tydzień ich pobytu w Australii i pokonane pierwsze kilometry na rowerach z Darwin w kierunku Mt.Isa. Bartek wysyła w świat też pierwsze relacje:
Poniedziałek, 1 pażdziernika
Środek nocy, my zmęczeni, ale niestety odpoczynek jeszcze nie dla nas, jeszcze nie teraz. Musieliśmy przygotować rowery do jazdy, zamocować sakwy i dopiero później pedałować w kierunku hostelu. Wiecie jak gorąco jest tutaj o 4 nad ranem? Niesamowite. A do tego te palmy, egzotyczne rośliny.
Wow! Aż trudno uwierzyć, że tu jesteśmy!
Wtorek
Środa
Po śniadaniu zabraliśmy się do ciężkiej pracy. Trzeba było rozdzielić między naszą paczkę cały ekwipunek i mniej więcej równo wagowo zapakować wszystko w sakwy rowerowe. Do tego Robert z Eweliną poszli kupić prowiant i rzeczy potrzebne na nadchodzące dni, ponieważ już jutro opuszczamy Darwin i ruszamy pokonać 10 000 kilometrów.
Dzień minął nam bardzo szybko, nawet się nie obejrzeliśmy, jak nadszedł wieczór i przyjechała po nas Pani Małgosia, która zabrała nas na małą przejażdżkę po mieście. Odwiedziliśmy miejsca związane z walkami w czasie II wojny światowej, klub jachtowy, port, kasyno oraz jej jacht. BARDZO dziękujemy Pani Gosi za czas, który nam poświęciła we wtorek i środę.
Wyjazd z Darwin Stuard Road |
Czwartek
Opuściliśmy Darwin dzień wcześniej niż planowaliśmy, dlatego pokonaliśmy niecałe 30 kilometrów, ale to też pozwoliło nam sprawdzić się w rozbijaniu obozu.
Z miasta wyjechaliśmy dosyć sprawnie, bez kłopotów, jak tylko pojawiła się możliwość, to zjechaliśmy na ścieżkę rowerową biegnącą wzdłuż drogi Stuarta. Na trasie zobaczyliśmy kolejne fascynujące, nowe rzeczy – drogowe pociągi, które składają z ciężarówki i 3 a nawet 4 przyczep, nowe gatunki egzotycznych ptaków, w tym papugi.
Upał był ogromny, woda i napój energetyczny szybko nam się kończyły w bidonach. Na szczęście co kilka kilometrów przy ścieżce znajdują się miejsca, gdzie można uzupełnić zapas wody.
W końcu dotarliśmy do kolejnego punktu z wodą, przy którym postanowiliśmy rozbić obozowisko. W trakcie rozkładania podjechał do nas chłopak ze Szwecji, który a rowerze podróżuje po Australii już od 8 miesięcy. Zgodził się na naszą propozycję wspólnego obozowania i tak spędziliśmy miło wieczór przy kolacji...
Spotkanie ze szwadzkim rowerzystą |
Piątek
Od samego rana słońce mocno przygrzewało, zjedliśmy zatem szybkie śniadanie i spakowaliśmy nasze obozowisko. Podczas sprzątania natrafiliśmy na pierwszego pająka. Był dość duży, bo większy od torebki z herbatą. Robi wrażenie! Przed startem krótka rozgrzewka pod okiem Eweliny i ruszyliśmy w trasę.
Tym razem nie czekała na nas ścieżka rowerowa, ale ruchliwa droga Stuarta, na której wyprzedzały nas co chwilę pociągi drogowe. Ale najgorszy był upał! Słońce paliło niemiłosiernie, a zapasy picia znikały w ekspresowym tempie. Ratowaliśmy się na każdy możliwy sposób. Kupiliśmy wielkiego arbuza, którego połowę zjedliśmy krótko po zakupie, a o wodę poprosiliśmy w jednej z mijanych po drodze farm. Pod koniec dnia trafiliśmy też na dwa skupiska dużych termitier, jedne koloru piaskowego, a drugie szare, ale do tego cienkie (ich krawędzie wskazują kierunek północny i południowy).
W końcu nadszedł czas na szukanie noclegu, ale zanim znaleźliśmy dogodną lokalizacje, słońce już zaszło, więc obóz rozbijaliśmy przy świetle latarek. Namioty rozstawiliśmy kilka metrów od szosy Stuarta, na wąskim pasie bez drzew. Nad nami rozpościera się rozgwieżdżone niebo, na taki widok czekaliśmy!
Sobota
Pędzące obok ciężarówki - Road Trains |
Trasa była dzisiaj lekko pagórkowata, kilka razy się delikatnie wznosiła, co kosztowało najwięcej wysiłku Roberta, który ciągnie jeszcze przyczepkę. Ruch na drodze jest coraz mniejszy przez oddalenie od dużych miast, ale mimo tego kilka razy musieliśmy uciekać na pobocze przed pędzącymi Road Train'ami, które zamiast hamowania wybierają swoje głośne klaksony. W końcu dotarliśmy do Adelaide River, gdzie postanowiliśmy zrobić sobie dłuższą przerwę. Na stacji benzynowej mieliśmy dostęp do kranu z wodą, uzupełniliśmy jej zapas i zjedliśmy szybki obiad. Gdy już mieliśmy ruszać, zaczęło dość mocno padać, więc zostaliśmy w tym miejscu jeszcze kilkanaście minut, po których ruszyliśmy w dalszą drogę. Znów czekały nas długie proste, kilka zjazdów i podjazdów. W pewnym momencie zobaczyliśmy kłęby czarnego dymu, którego źródłem okazał się pożar blisko drogi w sąsiedztwie linii kolejowej. Ujechaliśmy kolejne kilometry i w końcu przyszła pora na znalezienie miejsca do spania. Okazał się nim postój dla ciężarówek, przy samej drodze Stuarta, czyli przed nami kolejna noc z przejeżdżającymi za ścianą drogowymi pociągami. Rozbiliśmy obóz, zjedliśmy pyszną kolację przygotowaną przez Roberta i już mieliśmy się zbierać swoich namiotów, kiedy w oddali zobaczyliśmy czerwonawą łunę. Widok ten nas zaniepokoił i Ewelina z Bartkiem postanowili pojechać, żeby sprawdzić co to jest i jak daleko od obozu się to znajduje. Przejechali kilkanaście kilometrów i wszystko wskazywało na to, że jest to ten sam pożar, który widzieliśmy wcześniej, ale przemieszcza się wzdłuż torów. Jednak wystarczy zmiana kierunku wiatru, żeby pożar przesunął się bliżej nas, więc postanowiliśmy przygotować wszystko tak, że w razie konieczności błyskawicznie się spakujemy i odjedziemy. Dodatkowo pełnimy warty, żeby jedna osoba ostrzegła resztę o ewentualnym niebezpieczeństwie. Sama jazda rowerem z zupełnych ciemnościach, była ciekawym doświadczeniem - odludzie, nie widać nic poza miejscem oświetlonym przez lampki rowerowe, różne dźwięki wydobywające się z okolicznych zarośli. Do tego sama jazdy na nieobciążonym rowerze, na początku sprawiła małe trudności, ciężko było utrzymać prosty tor jazdy, ręce automatycznie szukały równowagi dla ciężaru.
Tak wyglądał kolejny dzień w Australii, podczas którego pokonaliśmy 70 kilometrów.Wkrotce kolejne relacje, ale jak pisze Bartek niedługo uczestnicy wyprawy wjadą w tereny mało zaludnione ze słabym zasięgiem internetu czy sieci komórkowych. Relacje moga więc dotrzeć do nas z opóźnieniem.
A my trzymamy kciuki za pomyślność wyprawy!
kb/ bn/BumerangMedia
Wytrwałości, sił do jazdy i 100% realizacji celu dla którego pojechaliście do Australii, serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń