I górnicy, i hutnicy, kolejarze i…, nie pamiętam, jak dalej było w piosence, ale miałam wrażenie, że mogłaby dzisiaj być śpiewana. Marsz w oryginalnej formie modlitewnego protestu – takie określenie słyszałam – miał za zadanie wywołać wrażenie, że są na nim wszyscy. I rzeczywiście gromadził reprezentantów różnych środowisk, których łączyło jedno, co można sprecyzować. To miłość do Jarosława. Klaskali i z uczuciem skandowali jego imię po przemówieniu, które wygłosił przy Placu Zamkowym, podczas występu podsumowującego manifestację zorganizowaną pod hasłem „Polsko, obudź się”. Na rogu Krakowskiego Przedmieścia i Miodowej głos Przywódcy nie był zbyt wyraźny. Ale to nieważne. Wiadomo, co mówił. To, czego oczekiwali ludzie maszerujący szeroką ławą przez Krakowskie Przedmieście.
Pod biało-czerwonymi flagami
Pod biało-czerwonymi flagami
często ozdobionymi orłem, napisem „Polska”, albo „Polsko, obudź się”, Matką Boską, napisami w rodzaju „Nie damy wam Telewizji Trwam” (jakby ktoś na nią czyhał) lub „Bóg, honor, ojczyzna”. Te hasła od czasu do czasu były podawane przechodzącym przez wodzirejów (bo jak nazwać mężczyznę w sile wieku, ze zradiofonizowaną tubą, skandującego słowa, które przechwytywała grupka idących za nim „jego” ludzi). Istotą przemarszu było to, że wszyscy się znali, byli identyfikowalni, że szli razem, nieanonimowo. Że byli zorganizowani.
Tłum nie był w sumie, wbrew pozorom, jednorodny. Dzielił się na podgrupy mniej lub bardziej liczne. Byli ludzie z regionów, z miejscowości dużych lub małych, z dzielnic miast, byli z zakładów pracy. Często szły parafie. Parafian było można poznać po charakterystycznym oprzyrządowaniu, niekiedy jednolitym stroju (koszulki np. z charakterystycznym napisem Telewizja Trwam) lub jego elementach (czapki lub chusty, często w kolorze żółtym), po szczególnej dyscyplinie przemarszu. Widać, że to wyćwiczeni pielgrzymi. Niektórzy żegnali się mijając kolejne kościoły. Sądząc po napisach na transparentach, oprócz uwielbienia Jarosława, wszystkich
łaczy odczucie zniewolenia, oszukania, okradania
łaczy odczucie zniewolenia, oszukania, okradania
Wszystkim się ponadto coś należy. To, o czym mówi wytrawny polityk – Prezes oraz młody działacz – Przewodniczący. Gdy wreszcie dojdziemy do władzy, nastąpi nasz czas – zdawały się mówić zmęczone twarze.
Czy naprawdę ci ludzie mają wspólne interesy? Zbyt wielu ich na to. Jeden wspólny interes „Polska zwyczajna”, rozumieją po swojemu. Gdy już wygrają, okaże się, jak ma być. Ojciec Rydzyk na pewno wie. Toteż do niego nawiązywali i Prezes, i Przewodniczący.
Ale to przyszłość. Cel jest daleko. Na razie ludzie szukali toalet i miejsca, aby dać odpocząć nogom.
– Daj spokój, będę siedział jeszcze siedem godzin – odpowiadał. Takich plakietek, jakie miał na rękawie, było dzisiaj tu mnóstwo. Widocznie były rozdawane. A może się je kupowało?
Naprzeciw pomnika Mickiewicza stał pan z obnośnym stoiskiem ze znaczkami. Kilka osób wybierało, co kupić. Każdy znaczek po pięć złotych.
– To niedrogo – mężczyzna w fartuchu z napisem Solidarność mówił do kolegi podpierającego się zwiniętą flagą. – Taka pamiątka.
Były znaczki ze wszystkimi aktualnymi napisami biało-czerwonymi i były biało-czarne znaczki z Parą Prezydencką. Pałac blisko. Przy Pałacu ci, co zwykle na wiecznej warcie. Był też młody człowiek z poręcznym wózkiem sprzedający plastikowe trąbki. Szły jak woda, słyszałam, jak ktoś prosił o siedem.
Jedni szli zmęczeni. Dziewczyna na ręku niosła zasypiające dziecko, jej sweterka trzymało się drugie, na oko trzyletnie, starsza dziewczynka, sześcio– lub siedmioletnia, w różowym sweterku, czepiała się swetra mamy z drugiej strony.
– Nie zgub się – mówiła zmęczonym głosem młoda matka. Przed nimi szedł sympatyczny tata; tata, okrągła, szczera twarz, kilka znaczków na kurtce, niósł dwie flagi na długich drzewcach.
Przy kawiarnianym stoliku usiadło dwóch starszych panów, z inteligenckimi twarzami, jeden w okularach, drugi w sportowym kapeluszu i markowej kurtce, na jej rękawie miał naklejkę z napisem: „Gówno”, stylizowanym na winietę „Gazety Wyborczej”.
Kawiarnie były oblężone
Kawiarnie były oblężone
Częściowo przez publiczność przyglądającą się z różnymi uczuciami Polsce Obudzonej. Częściowo przez Obudzonych. Przy jednym ze stoliku zmęczeni manifestanci popijali zimne piwo. W wózku ozdobionym chorągiewką spało dziecko. Największym powodzeniem cieszyły się lody. W kolejce do nich stał pan z kosą postawioną na sztorc (na szczęście z tektury), owiniętą biało-czerwonym papierem. Rożek lizał góral w kapeluszu z muszelkami, ściskający pod pachą megafon. Zmęczeni ludzie siadali, gdzie popadnie. Transparenty oparte o mur przypominały te pozostawiane na trasie pierwszomajowych pochodów. Nastrój w zasadzie był podobny.
Radość i duma, że tyle nas. Tyle że zamiast się gniewać na imperialistów, tu panował gniew, że zabierają „nam” telewizję; ciekawe, ile osób naprawdę śledzi jej przekaz. Że „nas” oszukują. Że „tu jest Polska”, a co my z tego mamy. Że rządzi Tusk, a „my” na niego nie głosowaliśmy. Z tłumu zamachała do mnie subtelna, modnie ubrana dziewczyna z biało-czerwoną flagą, z jakimś znaczkiem przy sukience. Skarciła mnie surowym spojrzeniem, że stoję z boku.
A obok mnie szła „wspólna sprawa”.
Nienawiść
Nienawiść
Znienawidzony to nieodmiennie i głównie Donald Tusk. To zgoła niekatolickie uczucie panowało nad demonstrantami równie mocno, jak miłość do Jarosława. Jarosław jak my, zawsze przegrany, taki nieszczęśliwy („znowu w życiu mi nie wyszło”, sukces piosenki z tymi słowami niezmiennie mnie zdumiewał). Wygranego Tuska przedstawia się więc na wiele zohydzających sposobów: ucharakteryzowanego na generała Jaruzelskiego z pamiętnego przekazu trzynastogrudniowego, w hełmie Wehrmachtu, na rolce papieru toaletowego. Podobnie znienawidzona jest PO. „POd sąd”, to najłagodniejsze, czego można życzyć.
Im bliżej końcówki tłumu, tym większe widać po nim było zmęczenie (o której trzeba było wstać, żeby zabrać się autokarem z Jeleniej Góry, Gdańska, Świebodzina?). Kilka osób się ożywiało mijając Celebrytę, znanego z tych właściwych przekazów. Celebryta pozował do zdjęć. Rozdawał autografy. Pod marynarką miał koszulkę „Gazety Polskiej”. A mijała go właśnie grupa z transparentem: „Jesteśmy na ulicy, bo nie ma nas w mediach”. W jakiś mediach jednak Celebryta jest, skoro tak go rozpoznają.
Żądanie wolnych mediów było powszechne. Ja też je popieram. Korzystając z wolnego medium. Budząc się co rano o godzinie szóstej, a nie tylko na zew trąbki PiS-u.
tekst i zdjęcia: Alina Kwapisz-Kulińska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy